Franco Varella obrał portretową pozę. Zasiadł głęboko na niebieskim obiciu ławki trenerskiej. Utrzymał niewzruszoną mimikę. Wyciągnął prawą rękę wysoko nad głowę, złożył dłoń w niezidentyfikowany gest i zamarł tak na kilkanaście sekund. Mógłby go na tym przydybać Pietro Labruzzi, Giovanni Boldini czy jakiś inny włoski portrecista, ale zamiast nich obrazek ten uwiecznił realizator meczu San Marino z Polską w eliminacjach do katarskich mistrzostw świata. Franco Varella to selekcjoner najgorszej kadry na świecie. Ale, czy przy okazji najgorszy selekcjoner na świecie?
Oto poza portretowa. Przyznacie, ma w sobie jakiś urok.
Wspomniany mecz San Marino z Polską opowiada dużo o codzienności 68-letniego włoskiego trenera.
4. minuta. 0:1.
16. minuta. 0:2.
21. minuta. 0:3.
44. minuta. 0:4
48. minuta. 1:4.
67. minuta. 1:5.
90+2 minuta. 1:6.
90+4 minuta. 1:7.
Trener ma jednego przyjaciela – porażkę
Michał Probierz mawia: „trener ma jednego przyjaciela, który nie opuści go do ostatniego dnia jego kariery: porażkę”. Co w taki razie może powiedzieć Franco Varella, kiedy jego drużyna każdego gola, każdą jedną składniejszą akcję traktuje jako wielki sukces, bo już po pierwszych minutach lwiej części spotkań wie, że nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo? Prowadzenie reprezentacji San Marino to naprawdę niewdzięczna fucha. Rzut oka na bilanse poprzedników Varelli:
- Giulio Cesare Casali (1986-1990) – cztery mecze (jeden remis, trzy porażki, bilans 0:8),
- Giorgio Leoni (1990-1995) – dwadzieścia dziewięć meczów (jeden remis, dwadzieścia osiem porażek, bilans 5:119)
- Massimo Bonini (1996-1998) – osiem meczów (osiem porażek, bilans 0:42)
- Giampaolo Mazza (1998-2013) – osiemdziesiąt pięć meczów (jedno zwycięstwo, dwa remisy, osiemdziesiąt dwie porażki, bilans 15:371)
- Pier Angelo Manzaroli (2014-2017) – dwadzieścia pięć meczów (jeden remis, dwadzieścia cztery porażki, bilans 3:99)
- Franco Varrella (2018-aktualnie) – trzydzieści trzy mecze (dwa remisy, trzydzieści jeden porażek, bilans 2:96)
San Marino zajmuje ostatnią pozycję w rankingu FIFA. Franco Varella punktuje ze średnią 0,06 punktu na mecz, a jednak jest uważany za człowieka, który rewolucjonizuje tamtejszy futbol.
Franco Varella nigdy nie był wielkim trenerem. Dwie dekady tułał się po przeciętnych włoskich klubach, w przeciętnych okresach ich historii, osiągając przy tym przeciętne wyniki.
- Serie B – 177 meczów w roli pierwszego trenera, średnia punktów – 1,06
- Serie C – Girone B – 34 mecze w roli pierwszego trenera, średnia punktów – 1,44
- Serie C – Girone A – 10 meczów w roli pierwszego trenera, średnia punktów – 0,50
- Lega Pro Seconda Divisione – Girone B – 77 meczów w roli pierwszego trenera, średnia punktów – 1,31
Serie B, Sacchi i podejście do ludzi
W Serie B dostawał kiepskie fuchy i nie potrafił zdziałać zbyt dużo. Zaliczył parę utrzymań, ale nikt nie uważał go za cudotwórcę. W Salernitanie zajął piętnaste i dwudzieste miejsce, w Reggianie i Savoii – dziewiętnaste, w Triestinie – siedemnaste, w Ravennie – dwudzieste. Inna sprawa, że kiedy w 2007 roku przejmował Ravennę, Giorgio Buffone, dyrektor sportowy klubu, określił go mianem „profesora” i komplementował: „jego mądrość taktyczna to jedno, ale nie ma trenera z lepszym podejściem do ludzi niż Varella”.
Podobnie uważał legendarny Arrigo Sacchi, który w połowie lat 90. zaproponował mu pracę w roli asystenta przy swoim boku w reprezentacji Włoch. Italia była na fali. To była mocna drużyna, z dużymi nazwiskami. Wicemistrzostwie świata z 1994 roku.
– Arrigo Sacchi to wspaniały wizjoner. Prowadził kadrę w delikatnym momencie, potrzebował wsparcia od strony czysto ludzkiej, interpersonalnej. Pracowałem z nim w latach, kiedy był Kopernikiem dla tego sportu i wszyscy zastanawiali się, co to jest za cudak, co to jest za innowator, co to jest za Marsjanin i skąd on w ogóle wziął te wszystkie swoje pomysły. Czasami przystawałem w czasie zgrupowań, treningów, meczów i po prostu podziwiałem kreatywność jego wizji i przekazu – entuzjazmował się Franco Varella.
To nie była najlepszego przygoda. Włosi, podczas Euro 1996, zawiedli na całej linii i odpadli z rozgrywek już na etapie fazy grupowej. Pokonali 2:1 Rosję w pierwszym meczu, ale potem sensacyjnie ulegli Czechom 1:2 i bezbramkowo zremisowali z Niemcami. Niedługo później z kadrą pożegnał się Arrigo Sacchi, a wraz z nim Franco Varella, który pierwszy i ostatni raz stykał się ze światem wielkiego futbolu. Z czasem stał się nestorem włoskiej myśli szkoleniowej i zajął się szkoleniem trenerów. Jego kluczowy wpływ na swoją piłkarską lub trenerską karierę deklarowali chociażby Maurizio Neri, Eugenio Corini, Filippo Masolini, Gigi Di Biagio, Anselmo Robbiati, Michele Serena i Cristiano Zanetti.
Varella kierował szkołą piłkarską Ferruccio Giovanardi w Bellaria Igea Marina i współpracował z Włoskim Związkiem Piłki Nożnej jako nauczyciel w Szkole Trenerów w Coverciano, gdzie prowadził wykłady i opracowywał zajęcia dla początkujących trenerów na kursach UEFA. Deklarował, że nie zamierza już wracać na ławkę trenerską. Nie chciało babrać mu się w realiach Serie D czy Serie C. Tym bardziej, że raczej znów musiałby prowadzić zespoły z dolnych rejonów tabeli i wyrywać sobie siwe włosy z głowy w obawie przed potencjalnym spadkiem. Mieszkał w rodzinnym Rimini, prowadził komfortowe życie, było mu dobrze…
Aż przyszła oferta z federacji San Marino.
Polska-San Marino – obie drużyny strzelą gola – kurs 5.70 na Fuksiarz.pl
Franco Varella nie wahał się długo. Argumentów przemawiających za przyjęciem tej propozycji było kilka. Po pierwsze, ciekawe wyzwanie bez większej presji. Po drugie, znał środowisko, bo w swojej karierze prowadził i szkolił kilku piłkarzy z tego kraju. Po trzecie, San Marino leży jakieś dwadzieścia pięć kilometrów od Rimini. Po czwarte, czemu nie? Przecież nic nie miał do stracenia. Doświadczony Włoch postawił jednak przy tym jeden warunek: zmieniamy sanmaryńską piłkę.
Potrzebował roku, żeby coś drgnęło.
Rewolucja w San Marino
Zaczęło się od gola strzelonemu Kazachstanowi.
Potem był remis z Lichtensteinem. Remis, który został ochrzczony mianem najlepszego meczu w historii federacji San Marino. Lepszym nawet od 1:0 z Lichtensteinem z 2004 roku. Dlaczego? Ano dlatego, że San Marino wyglądało jak w miarę poważna drużyna. Oddało więcej strzałów, więcej dośrodkowań, wykonało więcej stałych fragmentów gry, stworzyło dużo więcej sytuacji bramkowych.
– Uderzyły mnie negatywne emocje w szatni. Przełamaliśmy serie trzydziestu dziewięciu meczów porażek z rzędu, a i tak mieliśmy poczucie niespełnionego obowiązku – komentował Varella.
Kolejny mecz w Lidze Narodów – 0:0 z Gibraltarem.
– Rzeczy zmieniają się na lepsze. Ustaliliśmy nowy sens identyfikacji i przynależności do tej kadry. Reprezentujemy nasz kraj, który jest mały, ale wciąż istotny dla każdego reprezentanta. Jeszcze niedawno wyjście na boisko przeciwko Niemcom, Anglii czy Hiszpanii było przyczynkiem do wymienienia się koszulkami z wielkimi gwiazdami, często nawet w przerwie spotkania. Tego już nie ma, to się zmieniło. Dajemy z siebie wszystko do ostatniej minuty każdego meczu. Trochę tak właśnie jest, że największa poprawa zaszła w kwestiach naszej mentalności.
Wprowadziłem do zespołu młodych piłkarzy, żeby zmienić nasze myślenie. Wcześniej było tak: mecz wyjazdowy, wpuszczenie sześciu bramek, a następnego dnia pójście do pracy, jakby nic się nie stało. Jakby przyjmowanie ciosów było naszym nieuniknionym przeznaczeniem, więc ok, przynajmniej mieliśmy wycieczkę kilkaset kilometrów od domu. Tak nie mogliśmy myśleć, to się musiało zmienić.
Częściej spotykamy się na zgrupowaniach. To istotne w budowaniu ducha drużyna. Piłkarze rozwijają się z technicznego i taktycznego punktu widzenia. Pogodziliśmy się z tym, że będziemy przegrywać i zrozumieliśmy, że teraz musimy coś z tym zrobić. Pamiętam, jak w latach 90. zakochałem się w reprezentacji Szkocji pod wodzą Andy’ego Roxburgha. Oni byli wściekli, bo ciągle dostawali po głowie. I potem własną wściekłość, frustrację przekładali na murawie, gdzie gonili na 110% przez dziewięćdziesiąt minut. Uwielbiałem to, że od pierwszej do ostatniej sekundy są Szkocją. Ja moim chłopakom mówię, że od pierwszej do ostatniej minuty mają być San Marino.
Czuć radość, nie wstyd
Franco Varella obruszał się też na hasło „mai una gioia”, towarzyszące sanmaryńskiej kadrze, które najprościej przetłumaczyć „nigdy nie radość”. Zależało mu, żeby jego kadra nie ginęła w aurze defetyzmu. „Podchodzimy do meczów inaczej niż kiedyś. Panikowaliśmy z piłką przy nodze, nie wiedzieliśmy jak operować w ataku pozycyjnym, a teraz, dzięki Varrelli, wiemy o wiele więcej”, tłumaczył piłkarz San Marino, Nicola Nanni.
I oczywiście, w kwestii wyników niewiele się zmieniło, dalej San Marino jest chłopcem do bicia dla gigantów, kopciuszkiem na salonach, ale zmianę na lepsze zdiagnozował ostatnio chociażby Paulo Sousa, który na konferencji prasowej strofował dziennikarzy, prosząc ich o obejrzenie meczów kadry Franco Varelli i zrozumienie, że aktualnie jest to zespół dużo bardziej świadomy kulturowo niż jeszcze kilka lat temu.
Varella ma swoje pomysły i jeden najważniejszy przekaz – zagrać tak, żeby nie trzeba było się wstydzić. Dalej ma w składzie bankierów, listonoszy, pracowników fabryk. Dalej wystawia zaledwie kilku zawodników, mających jakikolwiek związek z profesjonalnym futbolem, tutaj w rozumieniu: mniejsza lub większa rola w Serie C. Ale przecież futbol to futbol. Da się coś zdziałać, nawet z mało ekskluzywnym składem.
– Zdajemy sobie sprawę, że przegramy z większością drużyn, ale to nie tak, że w szatni przed wyjściem na murawę mówimy: „O! Dziś dostaniemy 0:6 albo nawet 0:7″. Będziemy chcieli zepsuć święto Łukasza Fabiańskiego i zdobyć przynajmniej jedną bramkę.
Tak właśnie myśli selekcjoner najgorszej reprezentacji na świecie.
CZYTAJ TAKŻE:
Fot. Newspix