Ten mecz powinien wydarzyć się na Euro. Nawet nie zaprzeczajcie, nawet nie polemizujcie. Raz, że tegoroczne Mistrzostwa Europy były pięknym spektaklem piłki nożnej i to spotkanie też smakowało niczym najwykwintniejszy deser w najsmaczniejszej restauracji świata. Dwa, że Belgowie i Francuzi mieli nawet zaklepany konkretny termin na rozegranie tego starcia – 6 lipca, Wembley, półfinał Euro. Drabinka fazy pucharowej pozwalała im o tym marzyć. Cóż, nie wyszło, bo Francuzi przedwcześnie dostali po głowie od Szwajcarów w Bukareszcie w 1/8, a Belgowie od Włochów w monachijskim ćwierćfinale. Nic jednak straconego. Obie drużyny, rozgoryczone porażkami sprzed trzech miesięcy, spotkały się w półfinale Lidze Narodów. I – na wszystkich bogów tego sportu – warto było czekać.
Belgia-Francja. Jaki mecz, taki bohater
Już samo decydujące o wyniku trafienie Theo Hernandeza miało absolutnie wybitną historię. Raz, że było to prześliczne uderzenie. Dwa, że w samej końcówce spotkania, tuż przed rozpoczęciem doliczonego czasu gry. Trzy, że piłkarz Milanu był wielkim – choć wcale nie jakimś sensacyjnym, bo Francja miała taką pakę, że wydawało się, że może zrezygnować z każdego – nieobecnym na Euro. Cztery, że rozgrywał swoje drugie spotkanie w narodowych barwach i to jeszcze na jednej flance z bratem – Lucasem Hernandezem. Jeśli ktoś miałby zostać bohaterem takiego meczycha, to fajnie, że został nim właśnie on.
Czy to wszystko?
Zabijcie nas za tę wyliczankę, ale nie. Przecież do tych wszystkich wyróżników gola Theo Hernandeza dochodzi jeszcze jego wymiar jako puenta szalonej pogoni Francuzów. Po pierwszej połowie Didier Deschamps i spółka wyglądali na nieźle przebitych. Nic dziwnego, dostawali w dupę 0:2. Najpierw Yannick Carrasco wrzucił na karuzelę Julesa Kounde i Benjamina Pavarda, pakując szczurem niezgorszą brameczkę. A potem Romelu Lukaku genialnie zmylił Lucasa Hernandeza, przepuszczając futbolówkę między nogami, i załadował pod ladę źle ustawionemu Hugo Llorisowi.
Wtedy jeszcze wydawało się, że będzie to specyficzny mecz. Trochę jak ten Francji z Niemcami na Euro. Takie przyjemne dla oka piłkarskie szachy. Francja lepiej organizowała się w ataku pozycyjnym, ale Belgowie kapitalnie zagęszczali środek pola w średnim pressingu i sprawniej wykorzystywali nieograniczony potencjał talentu liderów swojej ofensywy. Właściwie to mogło być 3:0 dla Belgów i pozamiatane, ale Lloris genialnie wyjął uderzenie Kevina De Bruyne po świetnej akcji Lukaku na skrzydle, a Kounde w ostatniej chwili uprzedził Edena Hazarda przed zadaniem śmiertelnego ciosu z dziewiątego metra. Francuzi odpowiadali kosmiczną prędkością strusia pędziwiatra Kyliana Mbappe (jakieś piętki, jakieś wygibasy, jakieś ośmieszanie Denayera – to było imponujące), ale nic nie chciało im wpaść.
Wyglądali na sfrustrowanych.
Belgowie powoli mogli witać się z gąską.
Ale, no, ich niedoczekanie.
Belgia-Francja. Jakie piękne szaleństwo
Do roboty wziął się przede wszystkim przyszły duet gwiazdorów Realu Madryt – Kylian Mbappe i Karim Benzema. No dobra, trochę się zgrywamy, możliwe, że to będzie przyszły duet gwiazdorów Realu, ale na razie zostańmy przy tym, że to liderzy francuskiej kadry. Pierwszy gol to ich wspólna sprawka. Mbappe namieszał i dograł do Benzemy, Benzema pięknie odnalazł się w polu karnym i nie dał żadnych szans Courtoisowi. Drugi gol to robótka tego pierwszego. Ot, z małą pomocą Youriego Tielemansa, który faulował w polu karnym Griezmanna. Swoją drogą, słabiutki mecz rozgrywał piłkarz Leicester – chyba nieźle tydzień temu namieszali mu w głowie piłkarze Legii, bo sprawiał wrażenie, jakby pierwszy raz wychodził na boisko na tak wysokim poziomie. Tak czy inaczej, jedenastkę, biorąc na siebie całą historyczną odpowiedzialność za lipcowy wieczór w Bukareszcie, na gola zamienił Mbappe.
Było 2:2. Zresztą, bramki to był tylko dodatek. Smaczek, dzięki któremu mecz przestał być szachami, a zaczął być regularną, trwającą przez całą drugą połowę, jazdą bez trzymanki.
Griezmann spudłował z pięciu metrów po akcji Mbappe. Lloris przeniósł piłkę tuż nad poprzeczką po strzale De Buryne. Jakimś cudem piłka nie znalazła drogi do siatki przy kotłowaninie z Pavardem, Tchouamenim i Courtoisem w rolach głównych. Lloris wygiął się szalenie po uderzeniu Lukaku, ale sędzia odgwizdał spalonego. Dwójkowo, na małej przestrzeni, pograli Benzema z Mbappe, ale ten drugi pomylił się nieznacznie. Lukaku władował piłkę do siatki po akcji Carrasco i już Belgowie cieszyli się euforycznie, ale gola anulował VAR. Chwilę później Paul Pogba huknął z rzutu wolnego w poprzeczkę, a jeszcze chwilę później…
Cały na biały do akcji wkroczył Theo Hernandez.
I już naprawdę było pozamiatane.
To był mecz z gatunku, które mogłyby się nigdy nie kończyć. To był mecz z gatunku, dla których powstały dogrywki i tasiemcowe serie rzutów karnych. To był mecz, który mógł wydarzyć się na Euro 2020. Ale sędzia zagwizdał na koniec meczu, nie było dogrywki, nie było karnych, nie działo się to też Euro. Czy jakoś specjalnie będziemy żałować? Nie, obejrzeliśmy zajebisty mecz. Oby finał Ligi Narodów między Hiszpanią i Francją był jeszcze lepszy, a będziemy wniebowzięci.
Belgia 2:3 Francja
Carrasco 37′, Lukaku 40′ – Benzema 62′, Mbappe 69′, Theo Hernandez 90′
Fot. Newspix