Wiadomo, zwycięstwo w Moskwie wlało sporo optymizmu w serca, ale Legia wciąż nie była żadnym faworytem do wyjścia z grupy Ligi Europy. Leicester, Napoli, to są duże firmy, szczególnie w porównaniu do polskich. Ale cóż – co powiedzieć dzisiaj?! Dobra, może trzeba dalej trzymać ręce na kołderce, ale ten awans jeszcze zyskał na prawdopodobieństwie, a gra na wiosnę w pucharach (przynajmniej w Lidze Konferencji) tym bardziej. Legia ogrywa Leicester 1:0!
LEGIA – LEICESTER. GOŚCIE BEZ WIĘKSZYCH ARGUMENTÓW W PIERWSZEJ POŁOWIE
Przecież gdyby ktoś powiedział, że po dwóch meczach tej grupy warszawianie będą liderem, wygrają dwa mecze i nie stracą żadnej bramki, to mógłby go czekać tylko kaftan bezpieczeństwa. A tak się dzieje, jakkolwiek to zabrzmi – Legia teraz rozdaje karty w tej grupie. Może nie siedzi w najdroższym garniturze, może ma szczęście, ale cóż – dochodzą jej figury. A rywalom ni w ząb.
Wydawało się, że taką bramkę, jak strzeliła dzisiaj Legia, to strzelać raczej będzie Leicester. Weźmie jakiś przyjezdny stopera gospodarzy na plecy, przestawi, pach i wpadnie. A zrobił to Emreli! Bronił tej piłki jak niepodległości, nie dał się wypchnąć, pieprznął z dystansu i wpadło od słupka. Kapitalna sprawa.
Co więcej – czy Leicester mogło kręcić nosem, że przegrywa do przerwy? Absolutnie nie. Co oni mieli w tej połowie? Sytuację Pereza, kiedy źle trafił, mając przed sobą tylko Misztę, natomiast to tyle. Jak było nieco groźniej, to tylko dlatego, że Legia robiła głupie błędy. A to się obciął Miszta, który dwa razy wychodził na jagody przy wrzutkach, a to Wieteska źle wyprowadził piłkę, innym razem Josue myślał, że piłka wyjdzie, więc stanął i miał wszystko w dupie. No a poszło kontra.
Natomiast Leicester nie potrafiło z tego korzystać. Ich sprawa. W pierwszej połowie oddali tylko jeden celny strzał. To, że grali rezerwowi… Też nikt nie kazał Rodgersowi rotować. Legia chciała skorzystać z szansy i to zrobiła.
LEGIA – LEICESTER. SZCZĘŚCIE W DRUGIEJ POŁOWIE, ALE ONO MUSIAŁO BYĆ
Choć oczywiście trzeba podkreślić, że w drugiej części gry miała już dużo szczęścia. Lisy szybko strzeliły bramkę, arbiter jej nie uznał, gwizdnął faul. Im dalej jednak w las, tym było trudniej. Wykazać się musiał Miszta, kiedy z bliska w fenomenalny sposób obronił główkę po rzucie rożnym. W innym wypadku pomogli mu obrońcy, wybijając piłkę sprzed bramki. Spudłował Maddison. Kaleczył Daka – wyszedł sam na sam z Misztą, ale tak przyjmował i uderzał futbolówkę, jakby pierwszy raz widział ją na oczy.
No, było gorąco, nawet bardzo. Jednak chyba nikt nie myślał, że polski zespół w starciu z angielskim nie będzie tego farta potrzebował? Wiele musi się zgrać, by nasz ligowiec taki mecz wygrał i szczęście w tym równaniu jest nieodzowne.
Ale hola, ono było również przy Anglikach! Przecież Legia mogła, a nawet powinna podwyższyć prowadzenie. Dwa razy świetnie urwał się z kontrą Kastrati, natomiast przy pierwszej okazji fatalnie spudłował. Posadził obrońcę na dupie, uderzył po krótkim, wydawało się – wpada – ale nie, tylko słupek. Druga sytuacja była niemal identyczna, ale Kosowianin tym razem podawał do Pekharta. Ten miał patelnię, dostawił stopę, ale też nie trafił. Poszło nad bramką.
Wściekała się ławka rezerwowych Legii, bo miała świadomość, że to się może źle skończyć. Ileż byłoby po prostu wkurwienia, gdyby po takich akcjach Wojskowi stracili tutaj punkty. Natomiast nie stracili, przechytrzyli Lisy, nadal są niepokonani w grupie.
Może martwić, że Spartak ograł Napoli, ale to nie czas teraz na takie rozważania. Najważniejsze, że Legia jest w grze. I jest w tej rozgrywce naprawdę poważnym zawodnikiem.
Legia – Leicester 1:0
Emreli 31′
Fot. FotoPyk