Chwilę po zakończeniu wczorajszego spotkania, byłem gotów rozdzierać szaty, by Roberta Lewandowskiego ocenić na 1. Po kilkunastu godzinach wiem, że byłaby to nota niesprawiedliwa – napastnik nie zagrał tak źle jak Grzegorz Krychowiak. Robert Lewandowski zasłużył zatem na 2. Robert Lewandowski. Na 2. Nie w niemieckiej skali.
Dawno nie oglądałem meczu kadry (jakieś 3 lata), który tak brutalnie obnażyłby nasz brak liderów. Ani Wojciech Szczęsny, ani którykolwiek z obrońców, ani Robert Lewandowski – żaden z nich nie był w stanie pociągnąć mentalnie swoich kolegów. To przywara całej reprezentacji, nie tylko jej kapitana. Nie trzeba chyba jednak mówić na kogo ocenę taka sytuacja rzutuje najbardziej.
To, czy podobała mi się reakcja Lewandowskiego po tym, jak Skriniar zdobył decydującą bramkę, jest kwestią marginalną. Problem w tym, że przez 90 minut nie widziałem ani jednego momentu, w którym Robert sprostałby roli lidera, bezwzględnie najlepszego zawodnika Polski. Nie ma co się kłócić z faktami – to najlepszy snajper na świecie, ścisła czołówka – o ile nie numer jeden – jeśli chodzi o piłkarzy w ogóle. Tymczasem w meczu ze Słowacją wypadł fatalnie.
Tak to wyglądało z bliska 🧐 Stracony gol i bura od kapitana 😬 #tvpsport #strefaeuro pic.twitter.com/EhSSe9iyYm
— TVP SPORT (@sport_tvppl) June 15, 2021
Ktoś może powiedzieć, że Lewandowski nie otrzymywał piłek. W porządku. Goran Pandew też ich nie otrzymywał, a było nie było, strzelił gola i z czystym sumieniem schodził z boiska po meczu z Austrią, nawet jeśli Macedonia Północna ostatecznie dostała w czapkę. Jeszcze bardziej spektakularny przykład na La Cartuji dał Alexander Isak. Pandew otrzymał bowiem prezent od czterech zawodników rywala, Szwed natomiast samodzielnie szedł i rozmontowywał defensywę Hiszpanów, raz wybili mu piłkę z linii bramkowej. Ale nie to było najgorsze.
Załóż konto na Fuksiarz.pl
Naprawdę się wkurzyłem, gdy zawodnik Realu Sociedad wbiegł w pole karne, na skrajnie niewielkiej przestrzeni przedryblował trzech rywali i wystawił piłkę Marcusowi Bergowi, który w tylko sobie znany sposób spudłował z pięciu metrów. Wkurzyłem się, ponieważ kilka godzin wcześniej widziałem Lewandowskiego, który nie potrafił zrobić choćby w połowie tak spektakularnej akcji. A przecież nie grał przeciwko gościom z Manchesteru City, Villarreal i Barcelony. Rywalami naszego kapitana byli przedstawiciele Interu Mediolan, ale także – do jasnej cholery – piłkarz z Lecha Poznań i Omoni Nikozja.
Jednocześnie trudno się nabrać na to, że Lewandowskiego nie stać na minięcie jakiegoś rywala. W Bundeslidze nie jest w tej materii geniuszem, ale radzi sobie całkiem nieźle. W poprzednim sezonie miał 24 udane dryblingi. Wynik w porządku. Tymczasem wczoraj kłopot był z tym, by uwolnić się od 34-letniego Kucki, którego Parma ostatnio z hukiem spadła z Serie A.
Problemy od samego początku
Trudno jednak było oczekiwać, że Lewandowski nagle odpali, skoro tak fatalnie wszedł w spotkanie. Zaraz na starcie meczu Piotr Zieliński – jedyny, którego można za spotkanie ze Słowacją pochwalić – posłał dobrą, prostopadłą piłkę. W 9 przypadkach na 10, Lewandowski spokojnie ją przyjmuje, odwraca się, ładuje po widłach, albo przynajmniej robi miejsce kolegom. Tutaj pomylił się już na pierwszym etapie i nieudolnie próbował coś wykrzesać lewą nogą.
Jasne, otrzymywał mało bezpośrednich piłek, ale to nie znaczy, że nie otrzymywał ich wcale. Wielokrotnie powtarzał się ten sam schemat – podanie do Roberta i… koniec. Albo strata, albo wyhamowanie akcji, albo Słowak ładujący się tak bezpardonowo, że można było tylko zasłonić oczy. Problemy ze wszystkim, z czym Lewandowski zwykle problemów nie miał.
W swoim kosmicznym sezonie w Bundeslidze – abstrahując od goli i asyst – Lewandowski wykręcał takie liczby:
- 50% celnych strzałów
- 52% wygranych pojedynków
- 0.85 dryblingu na mecz
Nałóżmy na to ostatni mecz w reprezentacji Polski:
- 0% celnych strzałów
- 50% wygranych pojedynków
- 0 udanych dryblingów
Król strzelców Bundesligi, jeden z kandydatów do zdobycia Złotej Piłki, nie był w stanie oddać celnego strzału na bramkę ze Słowacją, mając za plecami piłkarzy Napoli, Leeds United i Lokomotiwu Moskwa.
Zacznij obstawiać zakłady w Fuksiarz.pl!
W porównaniu do wyników ligowych, taką samą Lewandowski ma średnią kluczowych podań (1) i start piłki (10), lepiej zaś radzi sobie w pojedynkach główkowych, co też sporo mówi o tym, jak Polska wczoraj grała. Grając w Bayernie, 32-latek średnio wygrywa 1.7 starcia w powietrzu, wczoraj wykręcił aż cztery takie. W tym momencie warto dodać, że Lewandowski miał kilka przebłysków, kilka razy zachował się dobrze:
- głową zgrywał piłkę do Kamila Glika, lecz ten nie zdołał przeciąć podania wzdłuż linii bramkowej,
- zdołał się też zastawić w polu karnym Słowacji i podać do Karola Świderskiego, który oddał celny strzał,
- na samym początku zażegnał niebezpieczeństwo po SFG rywali, być może ratując nas przed rychłą stratą gola
Szkoda tylko, że podobnych zdań nie piszemy o Lewandowskim po meczu z Hiszpanią (wtedy by to spokojnie przeszło), lecz po starciu ze Słowacją. Głupio się czuję, kiedy muszę chwalić gościa, który przed chwilą ustanowił rekord Bundesligi, za to, że dwa razy dobrze podał piłkę i raz pomógł drużynie w defensywie.
Czy Lewandowski jest ofiarą oczekiwań i poziomu, który prezentuje na co dzień? Tak, lecz kto ma nią być, jeśli właśnie nie on? Nikt przecież nie wymagał, żeby samodzielnie zapewnił punkty z Hiszpanią lub nawet ze Szwecją. Każdy jednak liczył na to, że ze Słowacją – powtórzmy, Słowacją, która zremisowała z Cyprem, Bułgarią i Maltą – Lewandowski strzeli przynajmniej jednego gola, wywalczy karnego albo zanotuje asystę. Poderwie zespół do walki, pokaże, że jeśli nie idzie kolektywowi, to samemu będzie w stanie dać coś ekstra.
Tymczasem skończyło się na tym, że na swoich trzecich ME, najlepszy napastnik świata nadal ma mniej zdobytych bramek niż nie tyle Alan Shearer, Michael Platini lub Cristiano Ronaldo, co Antonio Cassano, Ałan Dzagojew i Roman Pawluczenko. Nie wiem jak was, ale mnie to nieprzyjemnie piecze. Odczuwam jakiś zgrzyt, gdy jako jego rodak widzę to, jakim kozakiem jest w Bayernie w stosunku do tego, co dzieje się w reprezentacji. Tutaj Lewandowski po prostu gaśnie.
Dlaczego jest tak źle?
Oglądając wczorajszy mecz, nie dało się uciec od tego spotkania. Trudno jest wytłumaczyć fatalną postawę całej reprezentacji Polski, ale przede wszystkim jej liderów. Okropnie spalił się Grzegorz Krychowiak i Robert Lewandowski. Zawiódł Kamil Jóźwiak, Bartosz Bereszyński. Nie stoi daleko od prawdy stwierdzenie, że tylko Piotr Zieliński uniósł wagę tego meczu pod względem psychicznym. Ten sam Zieliński, co do którego mentalu było chyba najwięcej obaw, zastrzeżeń i żalu.
Trudno pojąć, że Robert Lewandowski może spalić się tak łatwo. Trudno pojąć, że to Grzegorz Krychowiak robi dwie bzdurne żółte kartki w meczu ze Słowacją, nie zaś – załóżmy – niedoświadczony Kacper Kozłowski albo legendarny Jacek Góralski. Przecież faule Krychowiaka zupełnie niczego nie wnosiły do meczu, były niepotrzebne. Pierwszy wziął się ze złego ustawienia i tego, że w wyścigu na pięć metrów rywal uciekł mu na dziesięć. Kolejny był istnym apogeum – Kamil Glik by piłkę opanował i grał gdzieś w okolice pola karnego Słowaków. Zamiast tego zostaliśmy na boisku w dziesięciu. Niektóre przewiania wynikają z konieczności, żółte kartki Krychowiaka wynikały ze złej oceny sytuacji. To kolejny lider, który bezwzględnie nas zawiódł.
W wypadku Lewandowskiego jest jednak jeszcze jedna rzecz, która mnie dziwi. Po tym, co zrobił w Bundeslidze, mógł być poważnie rozważany do Złotej Piłki. Warunkiem sine qua non jest jednak przyzwoity wynik z reprezentacją. Dla Polski i Lewandowskiego na Euro 2020 oznaczało to wyjście z grupy, strzelenie dwóch lub trzech goli, ogranie Słowacji, ewentualny remis ze Szwecją – tyle. Jaka jest rzeczywistość – wszyscy wiemy.
Kuba Olkiewicz trafnie zauważył, że nie można usprawiedliwiać jednocześnie trzech piłkarzy tym samym zwrotem „co on miał sam zrobić”. Lewandowski nie był bowiem sam. Miał podania, oddawał strzały, Polska kilka razy naprawdę przytomnie wymieniła piłkę pod polem karnym Słowacji. Wszystko jednak na nic. Zero konkretów, zero pokazania, że jest się liderem.
Sprawdź kursy na mecz z Hiszpanią w Fuksiarz.pl
Być może to patetyczne i skrajnie emocjonalne, ale ja nawet nie widziałem, żeby ta drużyna jakoś specjalnie przeżywała stratę gola na 1:2. Ot, znowu się wszystko rozsypało. Brak mobilizacji, brak złapania się za bety i potrząśnięcia. Tak, w takim działaniu potrzebny jest kapitan – to on powinien dać do tego sygnał. Tymczasem Lewandowski machnął kilka razy rękoma w kierunku jednego z osiemnastu piłkarzy, którzy próbowali zablokować strzał Skriniara i koniec. Nie znamy kulisów, nie wiemy jak wyglądało to w szatni, ale boisko – przynajmniej w moim odczuciu – boleśnie zweryfikowało naszych liderów, Lewandowskiego zaś przede wszystkim.
Kapitan naszej reprezentacji powiedział, że po wyeliminowaniu błędów możemy pokonać podopiecznych Luisa Enrique, a ze Słowacją to mieliśmy pecha, kontrolowaliśmy spotkanie, powinien być minimum remis, przeszkodziła czerwona kartka. Sterta wymówek. Mnie zabrakło umiejętności przyznania się do tego, że samemu się ten mecz po prostu spieprzyło.
Oglądałem Polskę, oglądałem Hiszpanię i Szwecję. Na ten moment mogę tylko zacytować Jacka Gmocha – koniec mistrzostw, do widzenia.
Fot.Newspix