Reprezentacja Polski w wyjątkowo nędznym stylu przegrała wczoraj ze Słowacją 1:2 na otwarcie mistrzostw Europy. Ulegliśmy rywalowi naprawdę przeciętnemu, który – mamy przekonanie graniczące z pewnością – niczego ciekawego na tym turnieju nie ugra. Jak to świadczy o polskiej drużynie? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. W ramach cyklu „Euro na tablicy” przeanalizowaliśmy wczorajsze spotkanie. Co spieprzył Paulo Sousa wraz ze swoimi podopiecznymi?
Niestety – sporo.
Spis treści
OSAMOTNIENIE KRYCHOWIAKA
Wszyscy spodziewaliśmy się, że pomysłem Paulo Sousy na ustawienie ataku Biało-Czerwonych jest gra na dwóch napastników. Trudno było przypuszczać inaczej, skoro Portugalczyk od początku swej kadencji forsował taką koncepcję i trzymał się jej nawet w wyjazdowym starciu z reprezentacją Anglii, które Robert Lewandowski opuścił z powodu kontuzji. Tuż przed startem mistrzostw Europy selekcjoner zmienił jednak zdanie. Już pierwsze fragmenty spotkania ze Słowacją pokazały, iż jego pomysłem na ten mecz jest otoczenie „Lewego” duetem Zieliński – Linetty. Obok tego tercetu operował Mateusz Klich, który pojawiał się często również w bocznych sektorach boiska. Szukał sobie miejsca między liniami.
Niby zatem Polacy wyszli na murawę stadionu w Sankt Petersburgu zagęszczonym środkiem pola, ale w praktyce za rozbijanie ataków rywali i zabezpieczanie tyłów odpowiadał często osamotniony Grzegorz Krychowiak. I już w drugiej minucie gry przyniosło to dość nieciekawe konsekwencje dla naszej kadry. Słowacy wyprowadzili niebezpieczną kontrę, którą „Krycha” przerwał ostrym faulem. Otrzymał surową reprymendę od sędziego.
Od tego zaczęły się tak naprawdę problemy Biało-Czerwonych. Krychowiak w trybie ekspresowym znalazł się bowiem na cenzurowanym u arbitra, a taktyka przyjęta przez Sousę praktycznie uniemożliwiała mu cwaniacką grę i unikanie przewinień w dalszej części meczu. Gracz Lokomotiwu Moskwa zwyczajnie musiał iść na zwarcie z rywalami, bo regularnie przychodziło mu zmagać się z nimi w pojedynkę. Klich, Zieliński i Linetty operowali na ogół zbyt wysoko, by w p0rę zaasekurować i wesprzeć „Krychę” w fazie przejścia z ofensywy do obrony.

Tutaj ładnie widać, jaką przestrzeń miał do ogarnięcia Krychowiak. Wydaje się, że Sousa popełnił błąd nie dając mu do pomocy Jakuba Modera. Sam pomysł z zagęszczeniem środka pola był w sumie logiczny – Słowaków należało w tym sektorze za wszelką cenę zdominować – ale polska ekipa tak naprawdę wcale walki o środkową część boiska nie wygrała. Brakowało nam tam ludzi do walki. No i daliśmy się rozkręcić m.in. Hamsikowi, który regularnie nękał nas rajdami przeprowadzanymi przez środek albo posyłał otwierające piłki do dynamicznych partnerów ze skrzydeł.
Heat-mapy także dużo mówią:

Oczywiście to wszystko nie usprawiedliwia Krychowiaka, który w paru sytuacjach zachował się nieodpowiedzialnie. Był zdecydowanie za wolny, nieustannie spóźniony, sprawiał wrażenie wręcz ociężałego. Nawet myślał zbyt powoli. Trzeba mieć wszakże świadomość, że Paulo Sousa postawił go przed piekielnie niewygodnym zadaniem. – Myślałem o zdjęciu Krychowiaka w przerwie, ale jego doświadczenie miało być kluczowe – mówił po końcowym gwizdku trener. Chyba za dużą odpowiedzialność umieścił Portugalczyk na barkach jednego gracza.
Nasza reakcja na grę w osłabieniu niestety nie była najlepsza. Wystarczy spojrzeć, ile opcji do rozegrania piłki miał Juraj Kucka na poniższej sytuacji. Finalnie zdecydował się pociągnąć akcję samodzielnie i trochę za późno podał do Haraslina, lecz Słowacy i tak zdołali oddać niebezpieczne uderzenie na bramkę Wojciecha Szczęsnego. To pokazuje, po pierwsze, jak kiepsko spisywaliśmy się w zamykaniu korytarzy w środkowej strefie boiska, a już zwłaszcza po zejściu Krychowiaka. A po drugie, jak konkretni w swych poczynaniach byli nasi rywale. Może i Biało-Czerwoni atakowali częściej, ale to Słowacy mieli lepsze pomysły i skuteczniej potrafili egzekwować przedmeczowe ustalenia.

Ile razy nam udało się doprowadzić do sytuacji, w której Jóźwiak z Rybusem mieliby jednocześnie tyle wolnej przestrzeni na skrzydłach, a dodatkowo przez centralną część boiska na czystą pozycję wybiegałby Lewandowski? Można takie okazje policzyć na palcach jednej ręki stolarza. Słowacy tymczasem potrafili sobie kreować tego rodzaju szanse jeszcze przed przerwą, grając jedenastu na jedenastu.

Uratował nas tu tylko kiks Dudy, który podał prosto na aut bramkowy.
JÓŹWIAK NIE DOJECHAŁ
Pierwsza bramka dla Słowaków padła po kuriozalnym błędzie dwójki zawodników odpowiedzialnych za zabezpieczenie prawej strony boiska. Bartosz Bereszyński i Kamil Jóźwiak dali się okpić jak para naiwnych dzieciaków na orliku, która wyrwała się do gry ze „starszakami”. Potem rykoszet, wątpliwa interwencja Wojciecha Szczęsnego, no i futbolówka wylądowała w siatce. Trzeba jednak podkreślić, iż małym sukcesem tej sytuacji i tak był fakt, że Jóźwiak jakkolwiek wsparł Bereszyńskiego w próbie powstrzymania przeciwnika. Zdarzało mu się o tym bowiem kompletnie zapominać.
Spójrzmy na akcję wszędobylskiego Ondreja Dudy.

Jest wręcz niewiarygodne, jak wiele wolnej przestrzeni ma słowacki zawodnik na naszej połowie. Tym bardziej że mówimy o piłkarzu znanym z niezłego dryblingu, uderzenia i z dużej kreatywności. Biało-Czerwoni powinni być podwójnie skupieni na duszeniu w zarodku jego ofensywnych zapędów. Już przed meczem zresztą pisaliśmy w ramach „Euro na tablicy”, że kluczowym zadaniem naszej ekipy będzie odebranie Słowakom możliwości rozciągania gry ze środka pola do bocznych sektorów, bowiem jest to tak naprawdę podstawowa i jedyna broń naszych rywali poza stałymi fragmentami gry.
Jak widać na załączonym obrazku – nie udało się. Jóźwiak jest spóźniony, ale to jeszcze nie jego największy grzech. Przede wszystkim zawodnik Derby County uznaje – tak można wnioskować po jego zachowaniu – że Bereszyński poradzi sobie z Dudą w sytuacji jeden na jednego. Jóźwiak nie wraca więc sprintem na pomoc partnerowi z formacji obronnej, tylko spokojnie truchta w kierunku własnej bramki, rozglądając się na boki.

I wreszcie ostatnia faza akcji, którą Duda zakończył bardzo groźnym strzałem. Choć wydaje się to wręcz niewiarygodne, Jóźwiak dalej bagatelizuje drybling byłego gracza Legii Warszawa i wciąż nie angażuje się w jakąkolwiek akcję defensywną.

Niestety, ale to jest kryminał. Kilka minut później Robert Mak po solowej akcji dał prowadzenie reprezentacji Słowacji. Widać, że nasi rywale z premedytacją grali swoim lewym skrzydłem, obnażając dziury w polskiej defensywie po tej stronie boiska. I przyniosło im to korzyści.
Jeszcze jedna ciekawa sytuacja:

Bereszyński i Jóźwiak zachowują się tak, że…
- ani nie zmuszają Hubocana do wycofania piłki (na szczęście „Bereś” rozpaczliwie zablokował dośrodkowanie)
- ani nie pilnują Słowaka stojącego na skraju szesnastki (jest to bodajże Mak)
Nie dajmy się zatem zwieść głosom, jakoby gol na 0:1 to była wyłącznie kwestia indywidualnych błędów zawodników Sampdorii i Derby County. Obaj się nie popisali, obaj rozegrali słabe zawody, Prawda. Ale reprezentacja Polski na swojej prawej stronie miała również systemowe problemy.
LEWANDOWSKI BEZ WSPARCIA?
Robertowi Lewandowskiemu za wczorajszy występ wystawiliśmy notę 2. Jedną z najniższych w zespole, co wcale nie tak łatwo było osiągnąć, bo – jak nietrudno się domyślić – zbyt wielu reprezentantów Polski nie pochwaliliśmy za ich grę. Kapitan naszej kadry i tak zdołał się jednak wyróżnić na minus. Był niechlujny, mało aktywny, nie wypracował sobie żadnej dogodnej sytuacji strzeleckiej, przegrał sporo starć fizycznych. Jasne, że nie pomogli mu partnerzy, nie kreując mu właściwie żadnej naprawdę klarownej okazji do zdobycia gola. Ale od gracza pokroju Lewandowskiego musimy wymagać wiele, tymczasem on wczoraj nie zapewnił nawet minimum przyzwoitości, jakiego wymagalibyśmy od Dawida Kownackiego.
Liczby mówią wiele:
- 5 strzałów (0 celnych)
- 0 udanych dryblingów
- 0 wywalczonych przewinień
- 4 straty wynikające ze złego przyjęcia piłki
- 27 podań (78% celnych), 1 kluczowe
Słabiuteńko to wygląda. I nie sposób się zgodzić z głosami, jakoby Lewandowski „sam nie mógł nic zrobić”. Nie. Choćby w pierwszej fazie spotkania „Lewy” otrzymał wsparcie od kolegów, lecz popisowo zmarnował kilka niezłych okazji do zagrożenia Dubravce.

Początek spotkania. Lewandowski (przy piłce) ma świetną okazję, by rozegrać akcję do skrzydła, gdzie uwalniał się świetnie ustawiony i zupełnie niepilnowany Kamil Jóźwiak. Zamiast tego kapitan reprezentacji Polski oddał zupełnie bezsensowny strzał w plecy jednego z kolegów z zespołu. „Lewy” parę bramek w karierze z dalszej odległości strzelił, ale umówmy się – nie jest to jego największy atut. Zwyczajnie zepsuł niezłą szansę.
Dosłownie kilka chwil później najlepszy strzelec Bayernu dostał bardzo dobrą piłkę na wolne pole od Piotra Zielińskiego. Niestety, zawiodło Roberta przyjęcie piłki, dlatego cała akcja mocno wyhamowała. To nie oznacza jednak, że było po całkiem wszystkim.


Jak widać na obrazku numer dwa – „Lewy” wciąż miał możliwość dogrania piłki zwrotnej do rozpędzonego Zielińskiego, albo uruchomienia Karola Linettego, który fajnie wbiegał drugą stroną i pewnie już okrzykiem sygnalizował kapitanowi swoją obecność. No ale Lewandowski zdecydował się na kolejny chaotyczny strzał i ponownie został łatwo zablokowany, choć tym razem przez przeciwnika. Wiadomo – najlepszemu napastnikowi świata wolno więcej i koledzy muszą to akceptować, aczkolwiek tutaj zawodnik Bayernu po prostu powinien był dostrzec partnerów.
Na usprawiedliwienie Roberta można powiedzieć, że Słowacy dość umiejętnie go podwajali:

Niekiedy koledzy nie wykorzystywali też jego dobrego ustawienia w polu karnym:

To była naprawdę fajna akcja Biało-Czerwonych. Nasi pomocnicy skupili na sobie uwagę słowackich obrońców i zgromadzili ich ciasno na małej przestrzeni, podczas gdy Lewandowski niepilnowany poszedł na dośrodkowanie ze strony Jóźwiaka. Wrzutka była jednak nieprecyzyjna.
KOSZMAR STAŁYCH FRAGMENTÓW
Od dawna było kwestią absolutnie pewną, że Słowacy największe zagrożenie stanowią przy dośrodkowaniach ze stojącej piłki. To ich kluczowy atut. Przed meczem w naszej analizie podkreślaliśmy nawet, w jaki sposób podopieczni Stefana Tarkovicia najbardziej lubią rozgrywać rzuty wolne i rzuty rożne. Zwracaliśmy uwagę, że ich patent polega na zgraniach piłki. Piłkarz dośrodkowujący posyła futbolówkę na krótszy lub bliższy słupek, a tam jeden z jego partnerów zgrywa ją w centralną część pola karnego, skąd pada strzał. Niestety, rywale i tak zdołali nas w ten sposób zaskoczyć.
Pierwszy raz już w trzeciej minucie, co jest naprawdę bulwersujące.

Niby prosta sytuacja. Dośrodkowanie z głębi pola. Z miejsca, w którym bardziej klasowe drużyny niż Słowacja być może wykorzystałyby stały fragment gry do krótkiego rozegrania piłki i powróciłyby do budowy ataku pozycyjnego. A jednak podopieczni Paulo Sousy wyglądają na pogubionych. U góry obrazka widzimy, jak dwaj reprezentanci Słowacji próbują wykreować sobie przewagę liczebną na dłuższym słupku. I udaje im się to.

Zagrana górą piłka dociera do gracza, którego wcześniej oznaczyliśmy żółtą strzałką. Na szczęście jego zagranie okazało się zbyt lekkie, bo w naszym polu bramkowym już czekał zupełnie nieobstawiony zawodnik słowackiej kadry. Schemat. Przećwiczony i prawie doskonale zrealizowany w warunkach meczowych. Po ekipie atakującej widać rękę szkoleniowca, po broniącej – niestety nie. Nasza strefa nie daje rady.
Przeanalizujmy również dla porządku gola na 1:2.
Słowacy grają swoje. W momencie dośrodkowania dwóch zawodników nabiega na krótki słupek, żeby przedłużyć wrzutę, a w okolicach jedenastego metra trwają zapasy między Milanem Skriniarem a Kamilem Jóźwiakiem. Ten pierwszy trafił wiosną do siatki w dwóch meczach eliminacyjnych, więc jest to – delikatnie rzecz ujmując – dość niefortunne, że od podania usiłuje go odciąć akurat były piłkarz Lecha Poznań.

Dograna na bliższy słupek piłka przechodzi. Skriniar uwalnia się od Jóźwiaka. Zresztą – co ładnie widać na stopklatce powyżej – nie tylko gracz Interu Mediolan lada moment może znaleźć się w wygodnej pozycji do oddania strzału.

No i ostatnia faza akcji. Jóźwiak kompletnie nie kontroluje już Skriniara, który ma tyle czasu i miejsca w naszym polu karnym, że pozwala sobie nawet na przyjęcie piłki przed strzałem. Gol na wagę zwycięstwa dla Słowaków staje się faktem.
FRANCJA WYGRA Z NIEMCAMI? KURS 2,65 W FUKSIARZU!
POWODY DO OPTYMIZMU? RACZEJ BRAK
Biorąc pod uwagę wszystkie wymienione wyżej czynniki, nie bardzo nawet jest się czego chwycić w poszukiwaniu jakichś optymistycznych przesłanek przed starciami z Hiszpanią i Szwecją, a zatem zespołami wielokrotnie groźniejszymi niż Słowacja. Oczywiście ofensywny zryw na początku drugiej połowy, przypieczętowany momentalnym wyrównaniem, stanowi jakiś płomyczek nadziei, ale jeśli przyjrzymy się tej akcji dokładniej, to szybko dojdziemy do wniosku, iż bardzo trudno będzie coś takiego powtórzyć na tle topowego rywala.

Sześciu piłkarzy Biało-Czerwonych jednocześnie zagościło w polu karnym lub tuż obok niego. Do tego jeszcze dwóch naszych graczy stało przed szesnastką, odciągając uwagę paru przeciwników. Nie mamy może przewagi liczebnej pod bramką Martina Dubravki, ale jest tego całkiem blisko. Słowacy aż takiej furiackiej szarży się chyba nie spodziewali, no i nie zdołali się przed nią obronić. Tłumaczyliśmy zresztą przed meczem, że to nie jest drużyna przesadnie szczelna w defensywie, nawet gdy odpiera ataki ustawiona w niskim bloku. Zadajmy sobie jednak pytanie – ile razy tak otwarcie zaatakujemy Hiszpanów? Bardzo możliwe, że zero, bo to byłoby po prostu samobójstwem.
Co tu kryć – źle to wygląda. Defensywa reprezentacji Polski znajduje się w rozsypce, a ofensywa działa tylko od jednego zrywu do drugiego, bez jakiegokolwiek planu na zagospodarowanie okresów przejściowych między fragmentami intensywnego pressingu. Cholera, trochę głupio byłoby skończyć mistrzostwa Europy bez choćby punkty na koncie, co?
***
Zapraszamy na najnowszy odcinek „Stanu Euro” w #DobrymSkładzie:
fot. FotoPyk
screeny: TVP Sport