Napastnik w futbolu jest postacią niezwykłą, skupiającą na sobie uwagę kibiców. Każdy chce nim być, każdy chce co tydzień świętować bramki i słyszeć swoje imię wykrzykiwane przez tłum na trybunach. Ale we Włoszech, w świecie calcio, napastnik jest czymś więcej. Włosi wielbią snajperów do granic rozsądku. Bomber to słowo klucz. Jeśli jesteś bomberem, masz świat u stóp. Italia wychowała wielu wybitnych strzelców, którzy brylowali w Serie A. 21 Włochów uzbierało ponad 150 bramek w tamtejszej lidze. Mimo to rekord goli zdobytych dla reprezentacji tego kraju ma już prawie 50 lat. I wcale nie jest wybitny, bo Luigi Riva trafił do siatki 35 razy. Dlaczego Squadra Azzurra od lat ma problem ze skutecznymi dziewiątkami?
”Piję martini jakby to była woda, każdy chciałby tak żyć. To życie bombera, marzyłem o życiu bombera. Cały stadion chce swojego bombera” – Christian ‘Bobo’ Vieri był snajperem tak dobrym, że jeśli ktoś mógł nagrać kawałek “Życie bombera”, to musiał to być on. Zwłaszcza że i talentu muzycznego nie można mu odmówić. Po karierze został DJ-em. Zamienił jedno naturalne środowisko – boisko – na drugie – parkiet i imprezę.
Patrzysz na tego gościa i widzisz typowego, włoskiego napastnika. Prawdopodobnie zaliczył w karierze więcej kobiet niż występów ligowych. I wcale nie dlatego, że tę karierę zmarnował. To bomber, skuteczny na boisku i poza nim. Król strzelców Serie A, najlepszy snajper ligi hiszpańskiej, gwiazda finału europejskiego pucharu, członek grupy FIFA 100. Ktoś taki musiał być głównym działem drużyny narodowej.
I teoretycznie nim był. Teoretycznie, bo 23 bramki dla Squadra Azzurra to nic więcej niż przyzwoity wynik. Przecież dwa trafienia mniej ma na koncie defensywny pomocnik – Daniele de Rossi.
Dlaczego włoscy napastnicy nie strzelają w kadrze?
Tylko 10 drużyn narodowych na świecie czeka na nowy rekord strzelecki dłużej niż Włosi. Wśród nich są Gwinea, Sudan, Indonezja, Luksemburg czy Libia. Grono przyzwoitych ekip ogranicza się do Węgier, Brazylii, Danii i Norwegii. Przy czym w przypadku trzech pierwszych mówimy o rekordach znacznie wyższych niż wynik Włochów (kolejno: 84, 77 i 52 gole), więc trudniej taki pułap osiągnąć. Jeśli szukamy gorszego rezultatu niż dorobek Luigiego Rivy, będziemy przebierać w drużynach przeciętnych lub słabych. Takich, których słaby rekord specjalnie nas nie zdziwi. Wystarczy powiedzieć, że na tegoroczne EURO załapały się ledwie trzy takie ekipy: Finlandia, Słowacja oraz Walia.
Ale ten dramat nie kończy się na 35 bramkach Rivy. Jest gorzej. W TOP 3 strzelców Squadra Azzurra nie ma nikogo, kto grałby w kadrze po legendzie Cagliari. Dwóch kolegów po fachu, których wyprzedził, zdążyło już odejść z tego świata, nie doczekawszy kolejnych sukcesorów.
Z czego to wynika? Odpowiedzi na to pytanie szuka z nami Grzegorz Kowalski, pasjonat włoskiej kadry, który przez lata prowadził bloga “Azzurri.blox.pl”. – Na przestrzeni dekad na to pytanie można odpowiadać inaczej. W latach 30., kiedy grali Giuseppe Meazza czy Silvio Piola, grano dużo mniej, a można założyć, że obaj uzbieraliby więcej bramek, gdyby rozegrali w kadrze np. ponad 60 spotkań. Później napastnicy często się dublowali, do tego Włosi grali bardziej defensywnie niż obecnie. Do tego dochodzi to, że kadra zwykle miała bohaterów jednego turnieju. Salvatore Schillaci, Paolo Rossi, to królowie strzelców mistrzostw świata, ale to nie byli goleadorzy. Schillaci w żadnym klubie nie spisywał się tak dobrze, jak podczas mundialu, Rossi w latach 80. był królem strzelców już tylko w Pucharze Europy. Zresztą w obu przypadkach ich wyjazd na mistrzostwa był sporą kontrowersją. Swoje strzelali Francesco Graziani i Alessandro Altobelli, ale to już nie były gwiazdy, jedynie bardzo dobrzy napastnicy – mówi nasz rozmówca.
– W latach 90. i później, kiedy był boom włoskich napastników, była już z kolei duża rotacja. U Cesare Maldiniego na zmianę grali Fabrizio Ravanelli, Pierluigi Casiraghi, Christian Vieri. Ten ostatni miał też muchy w nosie. Symulował kontuzje przed meczami, w których nie chciał grać, bo np. rywalem była słabsza reprezentacja. Zresztą nie tylko on. Wtedy Serie A była trochę jak NBA, zawodnicy traktowali takie spotkania jako mecze dla rezerwowych. Grali w nich Filippo Inzaghi czy Marco Delvecchio – kontynuuje nasz rozmówca.
Czy klątwa napastnika w reprezentacji Włoch faktycznie istnieje?
Musimy wziąć pod uwagę jeszcze jeden fakt. Włosi nie są ekipą, która dbała o strzeleckie rekordy wielkich imprez. W historii EURO więcej goli na koncie zapisali Czesi. Na mundialach Squadra Azzurra dorobili się czwartego wyniku bramkowego w historii, ale w dużej mierze dlatego, że brali w nich udział 18 razy. Holendrzy na mistrzostwa świata pojechali 10-krotnie a ich średnia bramek/turniej jest identyczna. Bo Italia, nawet gdy odnosiła sukcesy, stawiała na zespół. Podobnie jest teraz.
– To jest jednak reprezentacja, zawodnikom, którzy strzelają bramki w lidze, mają z tym problem. Jak popatrzymy na drużynę Roberto Manciniego, to widzimy, że on postawił na zespołowość. Dobiera zawodników tak, żeby zdobywanie bramek nie zależało tylko od jednego piłkarza. Wszystkiego jego założenia taktycznie i wyboru nie są przypadkowe. Na każdej pozycji ma dwóch takich samych zawodników. W ofensywie ważne będzie kreowanie akcji ofensywnych, za to będzie odpowiadał każdy zawodnik – twierdzi Piotr Czachowski, były zawodnik Udinese i komentator Serie A w “Eleven Sports”.
– Zobaczmy mundial 2006. Jechali Luca Toni, Alberto Gilardino i Filippo Inzaghi, a najlepszym strzelcem do spółki z Tonim został rezerwowy obrońca Marco Materazzi. Obaj strzelili po dwa gole. Tak było zresztą na praktycznie każdym turnieju, na którym Włochom szło nieco lepiej. To była siła włoskiej kadry. Selekcjonerzy nie chcieli podporządkować zespołu pod napastnika, nawet jeśli to był wielki snajper. Zresztą nie chodzi tylko o napastników, bo także o “dziesiątki” – podobny los spotkał Roberto Baggio – wtóruje mu Kowalski.
Reprezentacja Włoch pod wodzą Manciniego dorobiła się już 30 autorów bramek. To najlepszy wynik w historii – zaraz po Vitorio Pozzo, pod wodzą którego bramki dla drużyny narodowej strzelało ponad 50 zawodników. Faktycznie więc trafienia rozkładająsię na cały zespół. Oczywiście w Italii kibice też patrzą na dorobek strzelecki poszczególnych napastników reprezentacji, od razu dodając, że jest to rozczarowanie. Ale nie wszyscy. Francesco Lizanti, włoski dziennikarz, spróbował zaprzeczyć tezie o “klątwie błękitnej koszulki”. Porównał więc czołowych napastników – Rivę, Inzaghiego, Vieriego, Altobellego czy Toniego i ich wyniki z kadry oraz z klubów. Jego wnioski są bardzo ciekawe.
– Po pierwsze i w kadrze i w klubie przekraczali średnią 0,4 gola na 90 minut, a taki wynik pozwala oddzielić napastników wybitnych od dobrych. Po drugie większość z nich ma lepszą średnią w kadrze niż w klubie. Wyjątkiem są wyniki Vieriego i Toniego. Wszystko to prowadzi mnie do stwierdzenia, że klątwa nie istnieje. Nie jest tak, że nie potrafimy dbać o nasze “dziewiątki” w kadrze i korzystać z ich dobrej formy – czytamy w jego artykule.
I faktycznie, taki Inzaghi i Vieri w kadrze trafiali do siatki co ok. 140-150 minut, czyli częściej niż Leo Messi i Diego Maradona w reprezentacji Argentyny. Dodając do tego fakt, że w tym samym czasie musieli dzielić boisko i bramki z fantastycznymi „dziesiątkami”, jak Baggio, del Piero czy Totti, ich wynik dziwi już mniej. Zwłaszcza że nawet łącząc ich dorobek (48 goli) znajdziemy w nim tylko dwa trafienia z „jedenastek”.
Oczywiście ich liczba minut wciąż jest zbliżona do tej, które w błękitnej koszulce zagrali Piola, Meazza czy Riva. Ale pamiętajmy, jak wyglądał futbol w czasach włoskich rekordzistów. Bo wyglądał tak, że mimo większej liczby meczów w obecnych czasach, na liście najlepszych strzelców w historii Serie A i ligi angielskiej czterech z pięciu snajperów to legendy z przeszłości, a w przypadku Francji i Niemiec – trzech.
Włoscy napastnicy na EURO – szału nie ma
Inna sprawa, że reprezentacja Włoch faktycznie ma problem z dorobieniem się topowego snajpera na mistrzostwach Europy. O ile na mundialu zdarzyli się wspomniani Rossi i Schillaci, tak już na EURO bomberom z południa zawsze szło słabo. Królem strzelców, w dodatku przyszywanym, bo wspólnie z pięcioma innymi piłkarzami, był tylko Mario Balotelli. Jego dorobek – 3 gole – to rekordowy wynik włoskiego napastnika w historii tej imprezy.
Widzimy tu efekt rotacji – wielu bomberów pojechało tylko na jeden turniej. Ale to żadna wymówka. Oczywiście znów nie bierzemy pod uwagę trequartistów, typu Baggio (on zresztą nigdy na EURO nie grał), Totti, del Piero czy nawet Cassano, który akurat trzy gole strzelił. Ale nie jest to zręczne wyminięcie pod tezę, bo del Piero na 13 występów na EURO trafił raz, a Totti w sześciu meczach wpisał się na listę strzelców dwa razy. Na mistrzostwach Europy ani razu nie trafił do siatki Christian Vieri (przez kontuzję ominęło go EURO 2000, gdy był w kapitalnej formie – przyp.). Luca Toni, który na EURO 2008 jechał jako król strzelców Bundesligi – Włoch, który błyszczy poza Serie A to rzadkość – kończył turniej bez gola (choć akurat tu winni są sędziowie – patrz mecz z Rumunią). Bramki na czempionacie Starego Kontynentu nie potrafili zdobyć Fabrizio Ravanelli czy Vincenzo Montella. Inni w ogóle na taką imprezę nie pojechali, jak Giuseppe Signori.
Każdy z tych zawodników może spojrzeć na powyższą listę i poczuć ból, bo oglądać plecy Edera czy Graziano Pelle, to doznanie wyjątkowo bolesne, dla bomberów tej klasy. Choć uczciwie trzeba dodać, że Pelle, który idealnie pasował do 3-5-2 Antonio Conte, za turniej z 2016 roku trzeba docenić. W każdym razie wracamy do punktu wyjścia, czyli roli „dziewiątki” we włoskiej kadrze.
– Nawet Inzaghi czy Vieri w reprezentacji musieli być po części defensywnymi napastnikami. Nie mogli grać tak, jak w klubach, czekać na piłki, musieli pracować. Częściej szukali kolegów, wypełniali zadania taktyczne. Przez styl gry brakowało im też okazji, żeby samemu trafiać do siatki – tłumaczy występy snajperów Italii na EURO Grzegorz Kowalski. – Zdarzały się też inne powody. Na przykład Antonio di Natale to przykład napastnika prowincjonalnego. Strzelał ważne gole w eliminacjach, ale na EURO trafił raz w siedmiu meczach. Potem mówił, że przed mistrzostwami w Polsce i na Ukrainie ze stresu trzęsły mu się nogi, bo niemal całe życie grał w Udinese i nie był przyzwyczajony do gier o taką stawkę.
Reprezentacja Włoch na EURO 2020. Zagra Belotti czy Immobile?
To ciekawe, bo w zasadzie dziś też możemy mówić o “prowincjonalnym” ataku Squadra Azzurra. Andrea Belotti gra w jednej ze słabszych drużyn Serie A. Ok, Ciro Immobile gra w stolicy, ale jego kariera pokazała, że poza Lazio Rzym sobie nie radził. Na wielkich turniejach zagrał cztery razy i wciąż czeka na gola. Włosi mają wobec niego duże oczekiwania, piszą, że mimo iż niedawno zdobył “Złotego Buta”, to wciąż musi coś udowodnić.
– Nigdy nie potrafił zniwelować różnicy między jego występami w Lazio i w kadrze. EURO 2020 to dla niego ‘teraz albo nigdy’. Może nadać swojej międzynarodowej karierze znaczenie po tym, jak zawiódł w Bundeslidze i La Liga. Potrzebujemy ważnych bramek, a nie mamy w swoich szeregach CR7 czy Lewandowskiego – czytamy w “La Gazzetta dello Sport”.
No właśnie, ważne gole. Obaj bomberzy włoskiej kadry mają z tym pewien problem. Andrea Belotti nie strzelił jeszcze ani jednej bramki drużynom z TOP 50 rankingu FIFA. A właśnie z takimi w fazie grupowej turnieju zagrają Włosi. Jeśli weźmiemy pod uwagę bramki i asysty, ich dorobek w kadrze prezentuje się tak.
Gole/asysty Belottiego i Immobile w reprezentacji Włoch (podział na ranking FIFA) | ||
Miejsce rywala w rankingu FIFA | Belotti | Immobile |
1-50 | 0/2 | 3/2 |
51-100 | 6/3 | 8/3 |
101-150 | – | 1 |
150-200 | 5/2 | 1/1 |
+200 | 1/0 | – |
Roberto Mancini uważa jednak, że ma duży komfort. Dla niego rola napastnika w zespole narodowym to nie tylko bramki. Liczy się to, żeby dopasować atuty Belottiego lub Immobile pod rywala, dlatego obaj grają niemal równie często.
– Immobile gwarantuje lepszą jakość ataku z głębi pola, po odzyskaniu piłki. Lepiej radzi sobie także w wolnej przestrzeni. Z kolei Belotti jest bardziej użyteczny absorbując obrońców, tocząc z nimi fizyczne pojedynki – analizuje portal “L’Ultimo Uomo”.
Oczywiście koniec końców i tak dobrze, kiedy coś wpadnie do sieci, więc absolutnie nie zamierzamy tego lekceważyć. W Lidze Narodów i eliminacjach do EURO oraz mistrzostw świata nieco lepiej pod tym względem wypada Immobile, który częściej trafia w bramkę (54% celnych strzałów vs 42%) i po prostu jest groźniejszy w polu karnym rywala. Co więcej, zmarnował mniej “big chances” od swojego rywala (3 vs 5). W lidze także ma za sobą nieco lepszy sezon: nie licząc rzutów karnych powinien mieć dwa gole mniej na koncie według npxG, z kolei Belottiemu gdzieś “zapodziało się” jedno trafienie, więc częściej okazje marnował. Koniec końców mówimy jednak o bardzo podobnych – przynajmniej pod względem dorobku – napastnikach.
Pytanie tylko – czy któryś z nich jest w stanie przełamać reprezentacyjną niemoc? Nie mówimy już o pobiciu rekordu Rivy. 28-letni Belotti i 31-letni Immobile wielkich szans na to nie mają. Ale dobrze byłoby chociaż dobić do wyniku Mario Balotellego z 2012 roku.
– Immobile jest skuteczniejszy. To szybki, mobilny zawodnik. Belotti przed trzema laty bardzo fajnie wypłynął, ale w tym momencie jest zupełnie inaczej. To Ciro pokazuje się z lepszej strony, będzie pierwszym wyborem Roberto Manciniego. Immobile jest w stanie pobić wynik Mario Balotellego. Włosi grają w Rzymie, na Stadio Olimpico, to jest dla nich duży atut. To nie będzie pełny stadion, ale Ciro Immobile zna tam każdy kawałek murawy (86 ze 150 goli dla Lazio zdobył na tym stadionie – przyp.). Będzie uskrzydlony – przekonuje nas Piotr Czachowski.
Jeśli tak się stanie, nikt już nie podważy klasy Ciro. Ale jak mawia pewna osoba mocno związana z włoską piłką: spokojnie. Zobaczymy, jak sami zainteresowani zniosą zmierzenie się z ciężarem oczekiwań całego narodu. Bo Italia, która na wielki turniej czeka aż pięć lat, a na sukces na EURO niemal od zawsze, będzie ich rozliczać z każdego dotknięcia piłki.
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix