Może oglądasz tylko Ekstraklasę, potrafiąc wciągnąć osiem meczów na weekend, a jeszcze zacierając pięty na myśl o tym, że w przyszłym sezonie będzie ich dziewięć. Może śledzisz tylko swoją drużynę w B-klasie, szczególnie, że na ataku gra twój szwagier, a na libero i forstoperze wciąż pomykają wuj Andrzej z teściem. Może nie cierpisz Premier League, bo dla ciebie liczy się tylko La Liga, paella i odtwarzanie na VHS starych meczów polskiej Osasuny Pampeluna. A może oglądasz wyłącznie reprezentację Polski, we wszystkim, od piłki ręcznej, przez lekkoatletyczne mistrzostwa Europy i rzutki, po kadrę Paulo Sousy.
To wszystko możliwe. I rozumiemy, że ktoś demonstracyjnie, z różnych powodów, mógłby nie pałać wielką ekscytacją do finału Ligi Mistrzów. Może zniechęcił się do piłki najbogatszych po zamieszaniu z Superligą. Może rozczarowywać go z jakichś powodów perspektywa gry dwóch angielskich zespołów, jako zestaw, który po prostu go nie grzeje. A może po prostu ma dziś wieczorem ważnego biznesowego grilla.
Przekonanych, że dziś dzień piłkarskiego święta, przekonywać nie trzeba. A pozostali, jakie by nimi nie targały wątpliwości, podskórnie wiedzą, że cokolwiek dziś się zdarzy, to jednak będzie historia światowego futbolu. Historia przez duże “H”. Niech będzie 0:0, bez celnych strzałów, niech będzie poziom poniedziałkowego meczu Ekstraklasy, a nawet gorzej, nawet w karnych ktoś trafi dopiero w trzeciej kolejce – historia. Niech jedni i drudzy chowają się za potrójną gardą – historia. A przecież, jak to w piłce, może zdarzyć się i coś, co będziemy wspominać nie tylko dlatego, że zdarzyło się w finale.
Jakby nie było, dziś w Porto napisze się puenta do poważnego europejskiego grania w sezonie 20/21.
Pytanie – który z menadżerów będzie miał w tej puencie ostatnie słowo.
FINAŁ LIGI MISTRZÓW – OSOBISTE STAWKI PEPA
Guardiola jest trenerem, który – nie licząc mu Barcy B – w każdym sezonie pracy grał w Lidze Mistrzów. Patrząc na taką regularność, należy założyć, że podczas roku wczasów też poprowadził kogoś w Champions League, nawet jeśli tylko w FM-ie.
- 08/09 Barcelona, triumfator Champions League
- 09/10 Barcelona, porażka w półfinale z Interem, pamiętny dwumecz z ekipą Jose Mourinho, w którym rolę odegrał nawet islandzki wulkan Eyjafjallajökull, przez który Barcelona tłukła się do Mediolanu autokarem kilkanaście godzin
- 10/11 Barcelona, triumfator
- 11/12 Barcelona, przegrany półfinał z Chelsea
- 13/14 Bayern, przegrany półfinał, a raczej wielkie lanie od Realu, 0:4 w meczu u siebie
- 14/15 Bayern, przegrany półfinał z Barceloną
- 15/16 Bayern, przegrany półfinał z Atletico
- 16/17 City, przegrana pierwsza runda pucharowa z Monaco
- 17/18 City, przegrany ćwierćfinał z Liverpoolem
- 18/19, City, przegrany ćwierćfinał z Tottenhamem
- 19/20, City, przegrany ćwierćfinał z Lyonem
To też jednak dekada bez tytułu w Champions League. I nie zrozumcie nas źle – Pep naprawdę nie jest jedynym szkoleniowcem, który w ostatniej dekadzie nie zdobył tytułu w Champions League. Znaleźlibyśmy kilku więcej, to żaden wstyd. Ale rzecz w tym, że – co widać wyraźnie – od samego początku kariery trenerskiej dla Pepa naturalnym środowiskiem jest gra o najwyższe możliwe stawki. Bez półśrodków, kompromisów. I były rzecz jasna wielkie triumfy w Bayernie, były w City, natomiast nie wierzymy, żeby ta Liga Mistrzów nie siedziała w nim osobistą zadrą.
Przecież połowa z tych ligomistrzowych katastrof jeśli nie nadaje się na film – na co na pewno nadaje się rywalizacja Interu i Barcy w 2010 roku – to przynajmniej na solidny odcinek porządnego serialu.
– Mamy jeszcze jeden mecz. Jak przegramy, możecie mnie zabić. Ale jeszcze żyjemy. Jeszcze mamy szansę – tak powiedział Pep przed rewanżem przegranego dwumeczu z Atletico w ostatnim sezonie z Bayernem. Bayernem, gdzie przychodził wznieść Bawarczyków na poziom wyżej, dać im Ligę Mistrzów w wielkim stylu. A tak się złożyło, że tuż przed wejściem Pepa potrójną koronę, z Champions League włącznie, założył Bawarczykom na głowy Heynckes. Tymczasem, jakkolwiek czasy Pepa w Bayernie to czasy fantastycznej maszynki, po wszystko sięgnąć się nie udało.
W City misja pozostaje ta sama. Odkąd szejkowie zameldowali się w klubie i zainwestowali w niego PKB małego państwa z Karaibów, Liga Mistrzów była celem. Oczywiście, Premier League pewnie głównym, ale to udało się osiągnąć stosunkowo szybko – Europa nie została jednak całe lata później odczarowana. Po to pojawił się tam Pep – miał wyważyć te drzwi. Tymczasem Pep i City w tym turnieju byli trochę jak… polski klub w europejskich pucharach. Nie, nie w tym sensie, że beznadziejni, że odpadali szybko. Ale w tym, że stanowili trampolinę dla innych. Pomagali innym pisać wspaniałą historię, zamiast pisać własną. Przecież zbicie przez Tottenham w niezwykłych okolicznościach, rajd Monaco czy Lyonu to właśnie takie opowieści, gdzie zlanie The Citizens i samego Pepa wpisywało się złotymi zgłoskami na karty danego klubu.
Byli i tacy, którzy wątpili. Nie, nikt nie wysyłał Pepa na emeryturę. Nikt nie wróżył mu przyszłości w Podbeskidziu. Ale znowu wracamy do tej kwestii – Pep chce być najlepszy. Nie interesuje go tylko bycie w czołówce. W czasach Barcy pamiętamy taki moment, kiedy w rankingu szkoleniowców był on, potem przerwa, jeszcze trochę przerwy, dopiero reszta szkoleniowców. Taka sytuacja już się zapewne nie powtórzy, ale dziś może utrzeć nosa niejednemu, czy to ekspertowi, czy trenerskiemu młokosowi, wskazując: wciąż jestem numerem jeden. Natomiast kolejna porażka w Lidze Mistrzów, gdzie znowu startuje z pozycji faworyta – to byłby całkiem spory cios w jego, jak zwał tak zwał, wizerunek czy dziedzictwo.
Przed tym finałem Guardiola powiedział: – Wiem, co chcemy grać. Wiem dokładnie, co powiem chłopakom. Tym, którzy będą nerwowi, niepewni, powiem, że to normalne. I sobie poradzą. Aby wygrać w Chelsea, będziemy musieli cierpieć. W większości finałów drużyna cierpi. Będziemy starali się być sobą i zrobimy co się da.
Była kurtuazja o tym, że zaczynając karierę trenerską nie marzył o choćby jednym finale Ligi Mistrzów, ale były też arcyciekawe słowa o… rezerwowych: – To straszne, gdy masz taki mecz i sadzasz kogoś na ławce. Nie mam żadnych słów, które będą pocieszeniem dla chłopaków, którzy usiądą na ławie. Jest mi ich żal, ale dokonam selekcji, która ma na celu wygrać mecz. Życie zawsze da ci kolejną szansę. Pracuj ciężej, a może następna taka jak finał Ligi Mistrzów znowu przyjdzie.
Dla City to pierwszy finał europejskich rozgrywek od czasu, gdy… grali z Górnikiem Zabrze w Pucharze Zdobywców Pucharów.
THOMAS TUCHEL – OBUDZIĆ SIĘ Z KACEM
– Pochettino już wiele zmienił w naszej drużynie. Wcześniej niektóre rzeczy po prostu nie funkcjonowały prawidłowo i potrzebowaliśmy świeżości. Wszyscy czekaliśmy na taką zmianę. Teraz pracujemy dużo więcej niż wcześniej – tak powiedział Leandro Paredes w “Telefoot”, sugerując, że szatnia PSG, delikatnie mówiąc, nie stała murem za Tuchelem.
Owszem, swoje razem osiągnęli. Ale wiecie jak to jest – test dla tego, czy szatnia mówi z trenerem jednym głosem, przychodzi w momencie kryzysu, a nie sukcesu. Bo gdy było dobrze, zawsze obie strony sobie słodzą.
Bez względu na rezultat dzisiejszego finału, jest jasne, że to nie Tuchel był przyczyną problemów PSG. Bardziej dobitne to być nie może, niż gdy widzimy PSG przegrywające tytuł z Lille mimo posiadania dziesięć razy większego budżetu, a Tuchel uratował The Blues sezon. Dziś to on zagra o Ligę Mistrzów, podczas gdy przecież w PSG to marzenie od momentu, gdy tylko szejkowie odkręcili kurek z forsą. Wymowniej byłoby tylko wtedy, gdyby to Tuchel odprawił po drodze piłkarzy PSG z kwitkiem.
Nie chodzi o zemstę czy coś podobnego. Taka jest piłka, taki jest los trenera.
Ale jeśli to, co zdarzyło się jesienią w PSG rzucało wątpliwości na Tuchela, to na pewno już w dużej mierze przestało.
Dziś wszyscy pamiętają mu tylko fenomenalną robotę w Chelsea.
Kiedy w styczniu Thomas Tuchel obejmował Chelsea, ta zajmowała miejsce w środku tabeli Premier League. Dziewiąte, dziesiąte miejsce. Problemów w klubie było multum. A wszystko pół roku po spektakularnym okienku, kiedy wydano 200 baniek na wzmocnienia. Zamiast skoku w górę, jesień pod Lampardem to obserwowanie, jak odbudowują się inni. Lampard mieszał, kombinował, nie radził sobie z wkomponowaniem nowych. The Athletic donosił, że szatnia Chelsea sypała się wewnętrznie, a Lampard zamknął się w oblężonej twierdzy.
Tuchel nie był pierwszym wyborem Chelsea. Najpierw spotkano się z Ralfem Rangnickiem, oferując mu rolę strażaka. Było spotkanie z Julianem Nagelsmannem, ale z nim nie udało się dojść do porozumienia. Tuchel był dopiero trzeci w kolejce.
Tu warto zwrócić uwagę na jedno: co mogła znaczyć oferta dla Rangnicka? Czy może to, że ten sezon, w jakiejś mierze, uznano zimą za przejściowy? Pół roku na znalezienie nowego lidera szatni, korekty, ewentualną oczywiście walkę o coś więcej w lidze i Champions League, ale, generalnie, morale nie były za wysokie.
I to, co zrobił Tuchel, to już historia The Blues.
Generalnie jesteśmy wyrozumiali dla trenerów w pierwszych tygodniach. Wchodzą, poznają graczy, mają jakiś plan taktyczny w głowie – muszą go nauczyć swoich podopiecznych. Zanim się połapią, pewnie dostaną kilkukrotnie w trąbę, to normalne. Trzeba aklimatyzacji. Trzeba czasu.
Tylko potem przychodzi taki Thomas Tuchel i z miejsca reorganizuje zespół. W swoich pierwszych czternastu meczach The Blues pod jego rządami straciło dwie bramki. Zbiło Atletico, do szalonego, niewytłumaczalnego 2:5 z WBA, zdążyło doszlusować do czołówki. A Tuchel od razu wskakiwał na wierzgającego konia – mecz za meczem, praktycznie co trzy dni, a każda porażka mogła być na wagę pożegnania z przyszłoroczną Ligą Mistrzów. Manchester City też zdążył wiosną ograć już dwukrotnie, raz w Pucharze Anglii, raz w lidze.
Ale kto może lepiej znać warsztat Pepa, niż jego… może uczeń to złe słowo. Ale ktoś, kto czerpał z Guardioli wielką inspirację: – Pep i Barcelona nauczyli mnie, że możesz grać pięknie i wygrywać wszystko. Twoją filozofią może być ofensywa, ale wciąż możesz być wybitny w tyłach. I możesz to zrobić korzystając z wychowanków. On zaszczepia swoim piłkarzom wielką wiarę w siebie. Jego drużyny mają mentalność zwycięzców. City obecnie to prawdopodobnie najmocniejsza drużyna na świecie. W ligowej tabeli jest między nami przepaść. Ale zniwelowaliśmy ją już w tym sezonie na przestrzeni 90 minut.
Co prawda Tuchel odżegnywał się, żeby nie sprowadzać ich rywalizacji do pojedynku, bo to nie mecz tenisowy, tylko piłkarski, tak nie da się ukryć, że taktycznie w tym meczu będzie wrzeć. I intrygujące słowa Tuchela o taktyce. Jest w niej specjalistą, nawet laicy taktyczni widzieli jak odmienił pod tym względem Chelsea, ile dał jej wysokooktanowej benzyny. Tymczasem wymowne, że Niemiec do zagadnień taktycznych podszedł bardzo filozoficznie: – Formacje czy ustawienia nie są najważniejsze. Najważniejsze jest, czy na boisku “żyjemy” tym, co zakładaliśmy. Czy wszyscy szanują swoją pracę nawzajem i wszystkie założenia. Jak atakuje, jak bronimy, wspólnie, w ramach formacji.
Ciekawe jak rozpoznaje zagrożenia płynące nawet z łatki tego, że jesteś jako menadżer mocny taktycznie i masz wiele opracowanych planów gry: – Kiedy zaczynasz za bardzo rotować ustawieniem taktycznym, możesz w sposób podświadomy zaszczepić piłkarzom impresję, że to zawsze ty znajdziesz rozwiązanie meczowe. Oni muszą tylko poczekać.
Early Payout gwarantuje wygranie zakładu w momencie objęcia dwubramkowego prowadzenia przez Twoją drużynę! Zarejestruj się w Fuksiarz.pl i zgarnij wysokie wygrane!
Innymi słowy, może to zmniejszyć ich poczucie odpowiedzialności za mecz.
Natomiast głębia głębią, filozofia filozofią, Tuchel zdobył się nawet na żarty, mówiąc, że w niedzielę rano chciałby… zbudzić się z kacem. Zdradził nawet co mogłoby go pozamiatać: – Łatwo się upijam. Dwa dżiny z tonikiem i jest po mnie. Ale potem trzeci i czwarty stawia mnie na nogi, czuję się normalnie. No ale wjeżdża piąty i znowu odlatuję. Jeśli wygramy, będziemy się bawić. Może nie jestem człowiekiem, który tańczy na stole. Ale będę niezwykle szczęśliwy i chcę uszczęśliwiać ludzi wokół. I przez całą noc ani razu nie wypiję zwykłej wody.
I za kim tu być? Za kacem dla Tuchela, czy za powrotem starego lisa na tron?
Finał Ligi Mistrzów można czytać na wiele sposobów – jak na niego nie spojrzeć, mrowie kontekstów. Ale ten trenerski kunszt, a nawet – by tak rzec – historia tego kunsztu, jego wzloty i upadki, rzucają na ten finał długi cień.
Fot. NewsPix/FotoPyK