Reklama

Gdzie się podziały wszystkie transfery, czyli nudne zimowe okienko w Ekstraklasie

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

31 stycznia 2021, 09:37 • 9 min czytania 9 komentarzy

Okienko transferowe dla wielu potrafi być równie ciekawe co sam mecz, ba, znajdą się tacy pasjonaci, którzy transfery postawią wyżej, bo śledzenie tych wszystkich ruchów, plotek, jest dla nich ekscytujące. I brawo, cytując klasyka, każdy ma jakiegoś bzika, każdy jakiegoś hobby ma. Natomiast obserwując to, co działo się na ekstraklasowym rynku przed pierwszym gwizdkiem rundy wiosennej, trudno było dać ponieść się emocjom nawet największym fanatykom tego okresu. „Działo się” bowiem niewiele. Bardzo niewiele.

Gdzie się podziały wszystkie transfery, czyli nudne zimowe okienko w Ekstraklasie

Zanim do liczb i faktów, warto zacząć od samego wrażenia, subiektywnego, ale chyba mimo wszystko racjonalnego. Jakimi ruchami mogliśmy się zimą ekscytować? Hm, na pewno choć trochę interesowały poczynania Lecha czy Rakowa, bo do Poznania wrócił Salamon, przyszedł choćby Milić z ciekawą przyszłością, Murawski (od lipca) czy Karlström, z kolei do Częstochowy wrócił Jach, a podpisanie Wdowiaka (również od lipca), Holca i Kaczmarskiego też ma ręce i nogi. Poza tym mieliśmy zamieszanie z Hallem, umowne wzmocnienia beniaminków, czyli między innymi Janicki, Kolew, Jankowski, ale to przecież warstwa humorystyczna.

Na pierwszy, drugi i kolejny rzut oka: jednak nuda. Kto nie wierzy, kto chce się czepiać, niech spojrzy na zimę rok temu. W ostatnim okienku przedpandemicznym Legia rozbiła bank Sliszem, Lech zaproponował hit w postaci Ramireza, Raków – jak pokazała przyszłość – kapitalnie wzmocnił się Tijaniciem, do Lechii przyszli Zwoliński czy Saief, Górnik ściągnął Prochazkę z imponującym CV. A w drugą stronę? Majecki do Monaco, Klimala do Celtiku, Buksa do USA, Jevtić do Rubina.

Ruch jak na dworcu. A opisujemy to przecież dość swobodnie, ledwie szkicujemy obraz, skoro nie wspominamy na przykład o Cibickim w Pogoni, który wtedy nie był aż tak interesujący, kiedy dzisiaj łapałby się może i do TOP3 zimy.

No dobra, ale teraz liczby.

W omawianym okresie ekstraklasowe zespoły przeprowadziły 34 transfery przychodzące (nie liczymy powrotów z wypożyczeń czy awansów z rezerw) i 46 wychodzących. W sumie 80 „działań”, tak to nazwijmy, bo jeśli zawodnik zmienia zespół wewnątrz ligi, na przykład Stolarski, jest i transferem przychodzącym, i wychodzącym. Natomiast wydaje się to dość małą liczbą, prawda? I słusznie. Dla porównania:

Reklama

W sezonie 19/20 mieliśmy 72 transfery do klubu i 92 z klubu. Z kolei sezon wcześniej w odpowiednich rubrykach trzeba wpisać 67 i 116. Różnica jest więc znacząca. Co równie istotne, nie chodzi tylko o liczbę głów, ale również ich cenę. Transfermarkt podaje:

  • Zimą 20/21 polskie kluby wydały dwa miliony euro, zarobiły zaś 200 tysięcy.
  • Sezon wcześniej wydały 6,3 miliona euro, by zarobić nieco ponad 23 bańki.
  • 18/19? 2,3 miliona euro wydane, 16,4 miliona euro zarobione.

Naturalnie to aż i tylko Transfermarkt, nie do wszystkich liczb trzeba się mocno przyzwyczajać, natomiast nie należy zakładać, że portal aż tak się myli – trend tego okienka zaznaczony jest wyraźnie. Oczywiście, to się jeszcze może zmienić, natomiast już tylko trochę. Wciąż mówi się o transferze Kamila Piątkowskiego za granicę, więc wpływy wzrosną, ale prawie na pewno nie dobiją do poprzednich lat. Jeśli chodzi o samą liczbę transferów, pewnie aż tak biednie nie będzie – tym bardziej jeśli ktoś po pierwszych meczach obudzi się z ręką w nocniku – lecz absolutnie nie ma co liczyć na wyrównanie ruchów z przeszłości. Trzeba by ich wykonać gdzieś około stu, w co trudno wierzyć. Kadry są albo pozamykane, albo ktoś szuka ostatnich wzmocnień, albo – jak wspominamy – będzie szukał w panice.

WYRAŹNY WPŁYW PANDEMII NA RYNEK

Nudziliśmy się przez zimę więc dość mocno, ale tak właściwie: dlaczego? Naturalnie można by napisać, że przez pandemię, zamknąć tekst i „pora na CS-a”, ale po pierwsze nie tylko o pandemię chodzi, a po drugie – jej wpływ ma kilka wymiarów. Ten najważniejszy, finansowy, oczywiście nasuwa się sam, bo kluby pozbawione widzów na trybunach, mają mniej pieniędzy, nie sprzedają biletów, pamiątek, żarcia i tak dalej. Wiadomo, nie jest to tylko polski kłopot.

Natomiast pandemia to nie tylko problem finansowy, ale i, powiedzmy, logistyczny. Zwraca na to uwagę Marcin Matuszewski, agent piłkarski.

Jak mówi: – Na pewno kluby zaciskają pasa – to jest jedna rzecz. Ale druga jest taka, że polskie drużyny “z natury” nie wyciągają zwykle zawodników z innych ekip za duże pieniądze, raczej przeszukują rynek w poszukiwaniu wartościowych “rozbitków”, czyli zawodników bez klubu i kartą na ręku. Czasem również takich, którzy kilka chwil nie grali. Wcześniej, gdy ściągałeś takich zawodników zimą, miałeś dobre dwa miesiące na przygotowanie ich do gry. Teraz rozgrywki zaczynają się szybciej, mniej niż miesiąc po wznowieniu przygotowań. To też może mieć wpływ.

– Co więcej: nie wszystkie kluby wyjechały na obóz za granicę. Niektóre to planowały, ale nie mogły, inne od początku planowały przygotowywać się na własnych obiektach w kraju. To również nie pomaga przy sprawdzaniu zawodników w warunkach pozwalających na obiektywną ocenę. Nasze zespoły lubią testować zawodników, mało jest transferów “na bazie obserwacji i video” – zwłaszcza tych “last minute”. Dochodzi do tego sytuacja COVIDowa, bo ściągnięcie piłkarza na testy też jest przez nią dużo trudniejsze i obarczone większym ryzykiem. Przecież wrzucanie zawodnika do obecnej grupy, wiąże się z ewentualną kwarantanną, a na pewno z testem, czyli z bardziej złożonymi działaniami proceduralnymi niż normalnie. A zawodnicy “nieunijni” mają w tej kwestii jeszcze większy problem.

Reklama

No, wszystko ta cholerna pandemia poprzekręcała. Zima była dla polskich klubów wręcz naturalnym momentem na transfery, bo dość długa przerwa pozwalała wkomponować zawodnika do zespołu, a od lata – i ewentualnych europejskich pucharów – mieć kogoś gotowego, nie z ostatniej łapanki. Teraz takiego komfortu nie ma. Tak jak i komfortu wspomnianego testowania.

NIE GRASZ DOBRZE W PUCHARACH LATEM, NIE KUPUJESZ DROGO ZIMĄ

Inna kwestia to sytuacje poszczególnych klubów. Po pierwsze wzrósł komfort bytu względem poprzedniego roku. Spada jedna drużyna, większość ekip nie musi się bać o swoją przyszłość, więc klasa średnia nie musi szukać nowych piłkarzy, bo i starzy na 99% zagwarantują jej utrzymanie.

Po drugie, jak pisaliśmy, Legia rok temu rozbiła bank Sliszem, ale wzięła też Pyrdoła, Cholewiaka i Pekharta. Na obecną chwilę stać ją było tylko na Jankovicia, a i on nie jest przecież jeszcze oficjalnie potwierdzony. Tymczasem Michniewicz naprawdę potrzebuje wzmocnień, co udowadniał wywiad z Legia.Net, kiedy szkoleniowiec w ciągu logicznym dojeżdżał do Martinsa na stoperze.

– Są trzy możliwości: Ariel Mosór, Bartosz Slisz lub Mateusz Hołownia – innych stoperów nie mamy. W meczu z Krasnodarem Bartosz Slisz miał zagrać na pozycji stopera, ale zalecenie lekarza było takie, by Kapustka i Gwilia zagrali tylko po pół meczu, więc nie mogliśmy tej opcji przetestować. Hołownia ma jedną umiejętność i ważną dla nas cechę. Szukamy stopera, który będzie dobrze wprowadzał piłkę lewą nogą, tak jak Mateusz Wieteska potrafi fajnie wprowadzić piłkę aż na połowę. “Hołek” też ma dobre to podanie. Fakt, nie ma doświadczenia na tej pozycji na poziomie Ekstraklasy, ale Slisz i Mosór też nie mają.

– Słyszałem, że kiedyś Andre Martins grał przez chwilę na pozycji stopera. Cały czas mówimy o tym, że musimy coś łatać, a my potrzebujemy stabilności. Nie chciałbym za każdym razem zmieniać zawodnikom pozycji. Raz na jakiś czas to się może wydarzyć, ale chciałbym, by drużyna miała określony schemat w grze. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że sezon będzie długi. Może się zdarzyć, że w którymś momencie meczu Slisz będzie potrzebny na stoperze i on na pewno sobie poradzi na tej pozycji.

Ale, wiadomo, dziś Legia kasy nie ma. Dlaczego – też łatwo się domyślić, kluczowe było lato, kiedy zespół po raz kolejny pokpił sprawę w eliminacjach.

Z kolei innym zespołem, który dorzucił kilka ciekawych transferów do puli rok temu, była Lechia Gdańsk. Przyszli Saief, Zwoliński, Conrado, Ze Gomes, Haydary, Tobers, Kryeziu i Pietrzak. Tyle że wtedy udało się w końcu puścić za granicę Haraslina. Teraz pieniędzy za podobny ruch gdańszczanie nie otrzymali, najbliżej wyjazdu był Fila, więc i transferów nie ma, bo klub musi zaciskać pasa.

ENTUZJAZM RAKOWA

Najciekawiej na rynku było więc w Rakowie i Lechu. Marcin Matuszewski tłumaczy pierwszy wątek: – Dynamika Rakowa na transferowym rynku to też zapewne kwestia entuzjazmu. Inni gracze z górnej połowy rynku raczej zdobywali w ostatnich latach jakieś laury, lub choćby awans do kwalifikacji LE. A Raków dopiero po raz pierwszy w historii był teraz liderem Ekstraklasy. Głód będącego w zasięgu ręki “resultado historico” jest więc u społeczności lokalnej i ludzi rządzących klubem ogromny – a to skłania do działań. Poza tym na działania Rakowa ma wpływ sukcesywny i logiczny rozwój przez ostatnia lata – a obecne śmielsze ruchy transferowe są jego naturalnym, kolejnym etapem.

– Jeśli Raków wydaje pieniądze, to czyni przemyślaną inwestycję – i bankowo jego włodarze mają dobrze przekalkulowaną potencjalną “stopę zwrotu”. 350 tysięcy euro wydane na Kaczmarskiego to dużo, ale może się ono w ciągu kilku lat przełożyć na kwotę, jaką otrzymał Lech za Modera. Takie możliwe przebicie na transferze pozwala jeszcze łatwiej zrozumieć ten ruch, zwłaszcza że gdy “drożej kupisz”, to łatwiej uzasadnisz że musisz “drożej sprzedać”.

I faktycznie, o tym entuzjazmie mówiło się też w ostatnim odcinku Stanu Futbolu. Jakub Wawrzyniak ujawnił, że częstochowianie proponowali kontrakt Stipicy na 30 tysięcy euro miesięcznie, co w naszych warunkach jest bardzo dobrą umową.

Lech? Może oczekiwaliśmy więcej, skoro ten klub akurat ma pieniądze po grze w Lidze Europy i sprzedaży Modera, ale jednak starał się wzmacniać, poza tym Matuszewski mówi: – Lech ma stado zdolnej młodzieży, co do której ma ambitne plany, więc nie sądzę, żeby rozsądne było kupienie szerszego grona przeciętnych zawodników, którzy zajmą miejsce młodzieży. A na “więcej niż przeciętnych” rzadko kiedy u nas kogoś realnie stać. Muhar zabierający miejsce Moderowi mógł kosztować Lecha blisko 50 milionów złotych – a to daje do myślenia. Na pewno Lech wymagał uzupełnienia, bo wyniki w lidze były słabe, natomiast zespół pozbawiony bagażu emocjonalnego pod tytułem „my tu w Mielcu, a w środę lecimy do Glasgow czy Lizbony”, będzie na wiosnę prezentował się znacznie lepiej.

MŁODZI JUŻ WYJECHALI

Na koniec zostaje nam kwestia transferów wychodzących. Nie ma ich zbyt wiele, bo… nie bardzo jest kogo sprzedać. Najlepsza młodzież została klepnięta latem, kiedy Lech i Legia zaczęły się żegnać odpowiednio z Moderem i Karbownikiem. Obecnie jedni i drudzy raczej nie mają piłkarzy, których mogliby sprzedać za duże pieniądze już teraz. Trzeba ich promować kolejnymi udanymi meczami, w perspektywie: reprezentacją Polski i eliminacjami do pucharów.

Tak naprawdę tej zimy do wzięcia za około pięć baniek z polskiej ligi jest tylko Kamil Piątkowski. A i to, jak widzimy, mocno się przyciąga. Natomiast Matuszewski uspokaja: – Moim zdaniem w ciągu pół roku Kozłowski odejdzie z Pogoni za bardzo duże pieniądze. Czy w tym okienku odejdzie ktoś za solidną kwotę? Piątkowski jest solidnym kandydatem, rozmowy się toczą, ale innych takich przykładów nie ma. Natomiast to jest kwestia “piłkarskiego pokolenia”, jedno wyjechało, zaraz pojawi się następne, tak było, jest i będzie. Na przykład jeśli Bejger będzie grał regularnie dla Śląska, za pół roku może być w jego przypadku jak z Płachetą. A to nie jedyny “młody, obiecujący, z widokami na przyszłość”.

Można więc zakładać, że letnie okienko będzie już ciekawsze, biorąc pod uwagę i transfery wychodzące, i przychodzące. Liczymy, że ta cholerna pandemia się uspokoi, a dziś… szukajmy optymizmu. Skoro jest mniej transferów, to jest i mniej nowego szrotu!

PAWEŁ PACZUL

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

9 komentarzy

Loading...