Robert Lewandowski został najlepszym piłkarzem świata, już oficjalnie, choć było to wiadome od lata, kiedy sięgał po Ligę Mistrzów. Ja, co do Lewego, podkreślę kolejny raz: jego największą zasługą dla polskiej piłki nie są bramki i gra, którą można się jarać. Największą jest zmiana świadomości całego pokolenia polskich graczy, którzy wiedzą, że można, a także mają konkretną wiedzę co robić, żeby było można. To jest zaraźliwa świadomość: kiedyś planem polskiego piłkarza było wyjechać na Zachód, w sumie byle gdzie, i tam zarobić. Teraz każdy nastoletni bramkarz Bieszczad nie tylko mówi, że chce grać na szczycie, ale robi konkretne ruchy, by zwiększyć na to swoje szanse.
Dlatego choć nie spodziewam się drugiego Lewego, tak nie sądzę, byśmy wrócili do tych mitycznych czasów Niedzielana w Nijmegen. Lewy otworzył wiele furtek, rozrzucił kilka map. Postrzeganie polskich piłkarzy w Europie się zmieniło, Lewy nie jest samotnym fajerwerkiem, a i piłkarze wzięli się do roboty.
Sam dzisiaj myślę jak to będzie za ładnych parę lat, gdy, jeśli dopisze nam szczęście, będziemy starymi dziadami, otoczonymi przez mrowie osób, które Lewego znają z powtórek, skrótów, wpisów w Wikipedii. Niby powinieneś powiedzieć “złota piłka, cztery gole z Realem, sezon z dziesiątkami goli, seryjny król strzelców, top wszech czasów Ligi Mistrzów” i to robi robotę. Ale wiemy, że nie robi. Szanujemy Deynę, Lubańskiego, Bońka. Ale nie przeżywszy ich dokonań w czasie bieżącym, podchodzi się do tego trochę jak do bajki o żelaznym wilku.
Nie wiem przy kim widać to najmocniej.
Czy przy Bońku, bo jego bilans w Serie A, czysto liczbowy, faktycznie jest nie jakiś oszałamiający. Pamiętam ten moment, gdy na liście strzelców ścigał go Kamil Glik i pięknie szło deprecjonowanie boiskowych osiągnięć Zibiego. Ale – nie do odtworzenia – Boniek faktycznie musiał w tym Juve grać tak, że było to narodową dumą. No i sama garść faktów – Juventus chciał Maradonę, nie dał rady, na pocieszenie dał Bońka. Wyjeżdżającego ze specjalnym zezwoleniem zza żelaznej kurtyny, choć nie wyjeżdżał wtedy nikt. Potrafiącego stać się gwiazdą mundialu, a choć wiele mitów polskiego futbolu już widziałem odczarowanych, tak tego jeszcze nie.
A może jednak Lubańskim, bo to jest naprawdę już kilka dekad od jego szczytu. Lubański był pierwszym celebrytą polskiego futbolu, w zasadzie od lat nastoletnich, od balu mistrzów sportu, gdzie jego niepełnoletnia wówczas partnerka była pytana, czy rodzice wiedzą o której wróci. Zapraszany z Szołtysikiem do programu dla par, gdzie sprawdzano jak się znają, i piłkarze pokonali wiele małżeństw. Coś podobnego w tamtych czasach, gdy zwyczajnie się nie zdarzało, ma większą wymowę, i pośrednio mówi też o klasie piłkarskiej Lubańskiego. No i pamiętajmy, że pan Włodek miał moment, kiedy chciał go Real Madryt. Oficjalna propozycja. Jak inaczej byłby oceniany, gdyby go tam puszczono?
No cóż, przyjdzie czas, gdy sami, w roli dinozaurów, będziemy się zastanawiać nad tego typu dylematami, tylko z drugiej strony. Przyjdą pewnie za naszego życia nowe rozgrywki, które wyprą Ligę Mistrzów, będąc jeszcze bardziej elitarnymi. Może – daj Boże – jakiś Polak w 2055 będzie się w nich rozpychać. Futbol się zmieni, o Lewym usłyszymy, że był graczem archaicznym, który nie poradziłby sobie w nowoczesnej piłce.
Dla mnie Lewandowski jest najlepszym piłkarzem w historii naszego futbolu i za swojego życia nie spodziewam się doczekać kogoś, kto do tego poziomu doskoczy. Spodziewam się natomiast doczekać dyskusji, która jego osiągnięcia będzie pewnego dnia deprecjonować. W naszych oczach natomiast pewnie będzie rósł z każdym rokiem po zawieszeniu butów na kołku.
***
Podbeskidzie Bielsko-Biała miało być najbardziej gotowym na Ekstraklasę beniaminkiem. I jest. Tylko na Ekstraklasę połowy lat dziewięćdziesiątych. Interpelacja radnych, prowadząca bezpośrednio do zmiany trenera, to wynalazek, który doskonale odnalazłby się w rzeczywistości twardej gry Gifta Muzadziego, fuzji klubów z różnych regionów kraju, a także autobusu Widzewa, w którym podczas deszczu trzeba było rozkładać parasol.
Jak to ładnie ujął Szymon Janczyk, biały dym w Bielsku unosił się najpierw znad ratusza. I rozczuliły mnie oszczędnie przyprawione znakami interpunkcyjnymi pisma strapionych polityków.
Podoba mi się ten słowny taniec. Z jednej strony “POZOSTANIE BIERNYM W OBECNEJ SYTUACJI W NAJBLIŻSZYM CZASIE SKUTKOWAĆ MOŻE NIEODWRACALNYMI KONSEKWENCJAMI”. Z drugiej “NIE JEST NASZĄ INTENCJĄ DOMAGANIE SIĘ W TEJ CHWILI ZMIAN PERSONALNYCH W KLUBIE CHOĆ KONIECZNOŚCI TAKICH NIE WYKLUCZAMY”.
Czyli: nie jest naszą intencją domaganie się zmian, my się nie mieszamy, ale właśnie wysyłamy interpelację, żeby te zmiany były, czyli się mieszamy i to na grubo. To tak jak z tym powiedzeniem, że wszystko co w zdaniu powiedziane przed “ale”, nie ma znaczenia.
Najbardziej rozczuliła mnie odezwa o większy osobisty nadzór pana prezydenta Bielska-Białej, Jarosława Klimaszewskiego. Ja rozumiem, że miasto dość mocno dotuje klub. Zapewne pan Jarosław Klimaszewski interesuje się piłką, zna jej wartość dla miasta, bielszczan, inaczej takich dotacji by nie było. Natomiast jakbym był kibicem Podbeskidzia, to jednak ten “większy nadzór” wprowadzałby mnie w lekką nerwowość.
Bo miejmy jasność: być może czas Krzysztofa Brede się skończył, być może zmiana okaże się korzystna. Podbeskidzie zebrało w łeb w pierwszym meczu 0:3 od Górnika, nie grając nic, i kończyło zbierając w łeb od każdego, nie grając nic. Ja nie jestem przekonany, że już minął czas Krzysztofa Brede, moim zdaniem zapracował wcześniej na to, by mieć zimę aby wyciągnąć klub z kryzysu.
Natomiast pan prezydent Jarosław Klimaszewski może śledzić losy Podbeskidzia, ale przecież nie będzie teraz siedział nad analizami gry łokciem Baszłaja, nad przebiegiem treningów, nad markerami zmęczeniowymi, nie będzie ślęczał nad pracą dotyczącą podań diagonalnych we współczesnym futbolu, ani nad raportami dotyczącymi ustawienia taktycznego rywali. Zapewne jest fachowcem od jakiejś branży, może niejednej, ale na zaangażowanie w futbol takie, by podejmować merytoryczne, a nie emocjonalne decyzje, zabraknie czasu. A jeśli jego doradcami mają być panowie radni, to również traktuję to z dość dużą rezerwą.
Życzę bielszczanom wszystkiego dobrego, ale nie byłbym optymistą, jeśli ważne decyzje w klubie podejmują ludzie, którzy nie potrafią podać różnicy między trenerem a selekcjonerem.
Do samego Roberta Kasperczyka nic nie mam, ale jego usadzenie na stołku wygląda – co pokazał Szymon – nie jak drobiazgowa analiza sytuacji i opcji, tylko “KIEDYŚ TO BYŁO”. Polska piłka, może opornie, ale się profesjonalizuje – widziałbym przykłady opartych na większym profesjonalizmie decyzji.
Doszło do tego, że trochę szkoda mi Bogdana Kłysa. Kłys piwa nawarzył, piwo właśnie spija. Ale też wygląda na prezesa-zderzaka, który właśnie ma firmować cudze decyzje, odstawiając teatrzyk, że to jednak jego decyzje. Widziałbym jednak sens podejścia, w którym oddając komuś rządy, powierza się podejmowanie kluczowych ruchów, wierząc, że facet ma rozeznanie. Jeśli ostatecznie i tak podejmowane są ruchy z tylnego fotela, to coś jest nie tak na niejednym poziomie.
Jak w tym kontekście brzmią słowa o zainteresowaniu Janem Nezmarem, byłym dyrektorem sportowym Slavii Praga? Brzmiało to ciekawie, rzeczywistość by zweryfikowała, ale mogło dać różnicę jakościową w zarządzaniu klubem. Na miejscu Nezmara, słysząc o ostatnich ruchach Podbeskidzia i ich historii, trzymałbym się od Bielska bardzo daleko. Jak i na miejscu każdego innego poważnego działacza.
***
Komu mało podsumowań Ekstraklasy, tu około 50 tysięcy znaków podsumowujących ligę klub po klubie.
***
Wesołych świąt drodzy czytelnicy, wszyscy trzej. Polecam seans “Cichej nocy”, czyli w sumie “Wesela” Smarzowskiego, ale w Wigilię. Jest tam ładny cytat podczas robienia wspólnego rodzinnego zdjęcia: uśmiechnijcie się, żeby te święta były wesołe, a nie jakieś takie, jak zawsze.
Cytując literackiego klasyka: pozdro i z fartem.
Leszek Milewski