Reklama

Wrócił dżokej Masłowski, Rumak goni stawkę

redakcja

Autor:redakcja

20 października 2014, 20:33 • 3 min czytania 0 komentarzy

Pomijając na moment fakt, że letnie transfery Zawiszy okazały się transportem wprost z tartaku, zapominając o ich grze w ostatnich tygodniach, przymykając oko na atmosferę wokół klubu – zastanawiamy się, gdzie dziś by był bydgoski klub, gdyby nie kontuzja Michała Masłowskiego. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów rozgrywający Zawiszy wyszedł na boisko w pierwszym składzie i spokojnie wytrzymał pełne dziewięćdziesiąt minut. Jasne, do pierwszego składu wrócił też Goulon, ale to nie on dzisiaj był kluczowy, to nie jego umiejętności odmieniły kompletnie obraz gry podopiecznych Rumaka.

Wrócił dżokej Masłowski, Rumak goni stawkę

Sercem, mózgiem i płucami (no dobra, z płucami nie przesadzajmy) tego zespołu jest bowiem Masłowski i dzisiejszy mecz z Bełchatowem stanowi doskonałe potwierdzenie tej tezy.

Jasne, to nie był wielki mecz, ani bydgoszczan, ani Masłowskiego, ani tym bardziej GKS-u Bełchatów. Nie odbiegał znacząco poziomem od wcześniejszych poniedziałków, które od tygodni stanowią złośliwy i niezbyt zabawny dowcip Ekstraklasy – doskonale wiemy, że serwowanie produktów meczopodobnych właśnie na start tygodnia to czysty sadyzm ludzi ustalających terminarz. Nie, to nie było wielkie widowisko, nie był to też genialny mecz playmakera Zawiszy, po którym w kolejce ustawia się cała kolejka chętnych kupców. W pierwszej połowie lepiej od niego grał choćby Wroński, który napędzał całą ofensywę Bełchatowa.

Przez dziewięćdziesiąt minut jednak, Masłowski uczestniczył w niemal każdej akcji Zawiszy. Nie były to wyłącznie udane zagrania i rajdy – czasem wyganiał się do boku, czasem tracił piłkę, czasem zdarzało mu się przekombinować – jednak gospodarze nie mieli praktycznie żadnej alternatywy. Momentami ciężar kreowania próbował brać na siebie Drygas, kilka razy pomysłowo zagrywali Wójcicki czy Kadu, ale przy piłkach, które przechodziły przez Masłowskiego to jakaś kropelka, niewiele znaczący szczegół. EkstraStats stworzyli coś na kształt mapy kontaktów z piłką:

Reklama

A to i tak nie wszystko, bo nie pokazuje jak ruchliwy, jak łaknący piłki był dziś Masłowski. Gol zdobyty po dograniu od Ziajki to jedynie ukoronowanie – dołożenie nogi po świetnym podaniu od obrońcy Zawiszy nie ma takiego wpływu na ocenę i odbiór 24-latka, jak te dziesiątki piłek przechodzące przez niego przy każdym rozegraniu. Jesteśmy naprawdę ciekawi, gdzie dojdzie i jaki wpływ wywrze na Zawiszę teraz, gdy zespół nadal okupuje ostatnie miejsce w tabeli.

Co poza tymi powrotami w Bydgoszczy? Cóż, nie sądziliśmy, że kiedykolwiek to napiszemy, ale… widać było brak Ślusarskiego. Nie tylko absencja Maków, ale i właśnie doświadczonego napastnika – w ofensywie GKS-u został osamotniony Wroński i od biedy Poźniak. Na niewiele przydały się liczne odbiory Barana i Rachwała, na niewiele przydały się wejścia Mójty – brakowało ewidentnie kogokolwiek, kto ściągnąłby obrońców i potrafił zrobić miejsce kolegom. Osobne słowo dla defensywy, która znów nie zagrała tak, jak przyzwyczaił nas do tego Bełchatów. Malarzowi zdarzyło się wypluć piłkę, przy drugim golu dla Zawiszy po obu bokach hulał wiatr, a i duet stoperów miał słabsze momenty. Zganiamy jednak wszystko na słabszy dzień całej drużyny, który mógł wynikać z licznych urazów.

Aha, musimy dodać, że jak na poniedziałkowe standardy, mecz był całkiem zjadliwy, piłkarze nie wyglądali tak jak zazwyczaj w poniedziałek, gdy wykonanie sprintu wydaje się przez nich nieosiągalne. Mimo to – i to nawet biorąc pod uwagę specyfikę Bydgoszczy, w której trwa podjazdowa wojna – frekwencja nie kłamie. Poniedziałek to wciąż nie jest najlepszy dzień na futbol.

Fot.FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...