Kapitalny pomysł na thriller “Oszukać przeznaczenie” przyniósł taki sukces sprzedażowy, że nakręcono aż pięć części, a nie wykluczamy, że to jeszcze nie koniec. Polskim odpowiednikiem tego filmu były od lat losy Korony Kielce – klubu skazywanego co kilkanaście miesięcy na murowany spadek do I ligi, a następnie ratującego się, często w cudowny sposób. Dziś już wiemy – to dzieło miało sześć udanych epizodów, siódmy definitywnie zakończył możliwość kręcenia sequeli.
Trzeba otwarcie przyznać – to nie jest do końca tak, że za Koroną niemal dziesięć lat ciągłej walki o utrzymanie, prowadzonej wbrew logice i “sile na papierze”. Nie, wręcz przeciwnie, ten klub miewał swoje wzloty, gdy przystępował do ligi na spokojnie, bez szamotania się, może nawet z cichymi nadziejami na osiągnięcie czegoś więcej, niż bezpieczny środek tabeli. Sęk w tym, że nieliczne momenty prosperity przeplatane były potężnymi kryzysami, gdy trzeba było naprędce budować “skład węgla i papy”, często z nowym trenerem.
Ileż tu było mięsa, ileż zwrotów akcji. Od Leszka Ojrzyńskiego “wyciągniętego z kapelusza”, przez pierwsze egzotyczne zaciągi, kapitalną robotę Macieja Bartoszka, aż po zaskakująco dobrze punktującego Gino Lettieriego. Powspominajmy razem to arcydzieło dolnopołówkowej kinematografii.
Część pierwsza – Banda Świrów (2011/12)
To pierwsza i chyba najbardziej zaskakująca część przygód Korony Kielce ośmieszającej ekspertów, dziennikarzy i ligowych rywali. Przed tamtym sezonem w Koronie dobiegał końca okres wielkiego entuzjazmu, związanego z pozostawieniem za sobą korupcyjnej przeszłości. Kielczanie odbyli już pokutę, zaliczyli banicję, powrócili i ugruntowali swoją pozycję w Ekstraklasie, z nowym stadionem, sporą grupą kibiców, ambitnymi planami na przyszłość. Sęk w tym, że już bez Krzysztofa Klickiego, bez Kolportera, jako klub miejski, który “szykuje się do sprzedaży”.
Wszyscy wiemy, że szykowanie do sprzedaży trwało latami, ale zanim przejdziemy do tego serialu, skupmy się na pierwszym sygnale, że kolejny sezon może być bardzo, bardzo ciężki.
Lato 2011. Korona Kielce, która do tej pory korzystała częściej z usług trenerów o wyrobionej renomie, tym razem sięga po nazwisko raczej anonimowe. Leszek Ojrzyński w żadnym ze swoich poprzednich klubów nie odniósł większych sukcesów, a momentami zaliczał spektakularne porażki, jak choćby w trakcie swojej pracy dla Zagłębia Sosnowiec. Gdy podejmował pracę w Koronie, za głowę łapali się wszyscy, łącznie z ludźmi w klubie. Człowiek znikąd, teraz ma tutaj prowadzić dość specyficzną szatnię, w specyficznym klubie?
Resztą zna na pamięć każdy, kto obserwował polski futbol z lat 2011-2013. Korona miała swój niepowtarzalny styl, gryzła trawę, przeciwników po kostkach, gdyby “Ojrzyna” zalecił obgryzanie słupków, też zapewne znalazłoby się przynajmniej kilku chętnych. To grupa nazwisk, które do dziś są szanowane w Kielcach – Korzym, Kuzera, Małkowski, Golański, Sobolewski, można tak wymieniać praktycznie całą jedenastkę. Mieli unikalną więź ze swoim wodzem, unikalną więź z kibicami.
Ale przede wszystkim mieli wyniki.
Skazywani na spadek? Nie do końca. W lidze faktycznie byli wtedy teoretycznie słabsi, choćby beniaminek ŁKS Łódź czy tradycyjnie lekceważone Podbeskidzie. Natomiast Korona na pewno była w gronie klubów typowanych do walki w dolnych rejonach tabeli. Ojrzyński i jego Banda Świrów wykręcili za to… piąte miejsce. Między innymi nad posiadającą iście mocarstwowe aspiracje Polonią Warszawa. Korona bez wątpienia oszukała wówczas przeznaczenie i podobnie jak przy filmowym odpowiedniku – to właśnie ta pierwsza część zapewniła jej miejsce w świadomości fanów.
Część druga – panna na wydaniu (2013/14)
O ile praca Leszka Ojrzyńskiego wykluczyła Koronę z grona klubów typowanych do natychmiastowego spadku, o tyle ten stan przecież trwał dość krótko. Drugi sezon “bandy” był już o wiele słabszy, kielczanie zajęli 11. miejsce, z 5 punktami przewagi nad ostatnim GKS-em Bełchatów – i to pomimo dość rozsądnie prezentujących się wzmocnień przed sezonem. Gorzej klub wypadł przed startem sezonu 2013/14, gdy władze Kielc doszły do wniosku, że “teraz to już naprawdę” trzeba Koronę sprzedać.
Jak doskonale pamiętacie, cykl życia Korony był mniej więcej stały. Na początku stycznia radni na wniosek prezydenta miasta pompowali w klub kolejne miliony. On wiosną radził sobie całkiem przyzwoicie w Ekstraklasie, ale latem “pojawiał się temat zakupu klubu przez poważnych inwestorów”. Trzeba było więc trochę zainwestować, trochę przygotować pod ewentualnych nowych właścicieli, którzy oczywiście nie nadchodzili. W grudniu Rada Miasta szantażowała prezydenta, że tym razem już się nie ugnie, on zapewniał, że tym razem to już na pewno Korona zostanie sprzedana.
Pat trwał, a klub ubożał finansowo i sportowo.
Sezon 2013/14 zaczął się od bardzo słabych wyników oraz zwolnienia Leszka Ojrzyńskiego. Oczywiście wcześniej rozpoczęły się już pewne zwroty w polityce klubu, które doprowadziły go do obecnego miejsca. Wystarczy rzut oka na transfery – niejaki Abzal Bejsebekow z Kazachstanu, razem z nim Siergiej Chiżniczenko, Kyryło Petrow z Ukrainy. Jak się okazało – przedsmak przed prawdziwą kosmopolityczną ucztą, która dopiero miała nadejść.
Korona skończyła ligę na 13. miejscu, choć pamiętajmy – to był pierwszy sezon reformy, do tego dzieliliśmy punkty. Utrzymanie kielczan było mimo wszystko spokojniejsze niż sytuacja w klubie. Zwłaszcza, że miasto wobec kolejnych nieudanych prób sprzedaży miało wprowadzić tzw. Plan Oszczędnościowy.
Część trzecia – jak się nie ma miedzi (2014/15)
Prezesem został Marek Paprocki, człowiek, który oczywiście ma spory udział w ostatecznym zaoraniu Korony, natomiast jednocześnie człowiek, który chyba wydłużył żywot klubu decyzjami z sezonu 2014/15. To wtedy w Koronie mocno zaciśnięto pasa – gdy prezydent Lubawski zapowiadał, że już za moment klub przejmie AS Roma, holenderskie konsorcjum, albo chociaż senegalscy inwestorzy, Paprocki przygotowywał plan B. A może tak naprawdę plan A? Może nigdy nie było planu sprzedania Korony na tym etapie?
Jakkolwiek to oceniać – kielczanie znaleźli się wśród faworytów do spadku. Nie będziemy z tym dyskutować, nie będziemy za żadne chybione typy przepraszać, zamiast tego zwrócimy uwagę na kluczowy czynnik: finanse. Ile znaczą w Ekstraklasie, widać nawet dziś, gdy ŁKS zamiast zimą zafundować sobie wzmocnienia, musiał sprzedać Daniego Ramireza.
Wtedy też Korona przeżyła zdecydowany zjazd sportowy spowodowany cięciami finansowymi.
Ouattara, Iworyjczyk z Jordanii. Aankour, Marokańczyk z Francji. Kapo, Francuz z Grecji. Cerniauskas, Litwin z Rumunii. Do tego sympatycznego trenera Pachetę i jego równie sympatycznego tłumacza zastąpił Ryszard Tarasiewicz. Już po tych rotacjach widać, że Korona łapała się rozwiązań dość oryginalnych. Czasem nawet bardzo oryginalnych, bo tak trzeba nazwać ściągnięcie do Polski Oliviera Kapo, człowieka, który zwiedził szalenie mocne kluby, a podczas gry w Ekstraklasie wcale nie był jeszcze zniedołężniałym emerytem.
Nikogo nie mogło dziwić, że Korona ponownie jest przymierzana do strefy spadkowej. Kielczanie w pierwszych siedmiu kolejkach zdobyli szalony jeden punkt i wszystko wskazywało na to, że to właśnie będzie ten moment, w którym Korona się nie podniesie. Połowa sezonu, prezes Paprocki mówi wprost: w najbliższym czasie będę musiał ogłosić upadłość Korony. Dlaczego tego nie robi? Cóż, w lidze Złocisto-Krwiści mają sporego farta, trafił się kuriozalny sezon Zawiszy, który zimował z 9 punktami na koncie. Połowę spadkowiczów poznaliśmy więc jeszcze zanim Korona udała się na żebry do miasta.
Na pewno było prościej negocjować z miastem ze świadomością, że kolejna kroplówka z C+ jest kwestią czasu – wystarczy utrzymać przewagę nad Zawiszą i wyprzedzić jeszcze jeden klub. Wystarczyło. Radni, podkreślając jednocześnie, że prezes Paprocki przedstawił wiarygodny plan oszczędnościowy, dosypali na przełomie 2014 i 2015 trochę kasy.
Korona oczywiście się utrzymała. Na Fertovsie i Rafaelu Porcellisie, wyciągniętym z Zawiszy zresztą, ale się utrzymała.
Część czwarta – “ale teraz to już naprawdę” (2015/16)
Niestety dla kibiców – utrzymanie w sezonie 2014/15 nie oznaczało wytchnienia w kolejnych rozgrywkach. Wręcz przeciwnie, znów na wszystkich trzech głównych frontach Korona wyglądała jak twór sztucznie podtrzymywany przy życiu.
Front pierwszy, sprzedaż. To mniej więcej w tym okresie Wojciech Lubawski przestał czekać na oferty od Calvina Kleina i AS Romy, zaczął z kolei wypatrywać Senegalczyków. Oczywiście do finalizacji transakcji było tak samo blisko, jak przy próbie zakupu klubu przez tajemniczego jegomościa w dżinsowej marynarce. To jednak nie przeszkadzało w niczym – w końcu hajs miasta to bardzo dobry fundusz do balowania.
Front drugi to jednak właśnie walka z radnymi.
Politycy w mieście coraz mniej przychylnie patrzyli na tę miejską spółkę, przejadającą rokrocznie potężne kwoty. Ich weto w sprawie dalszego finansowania klubu sprawiło spore problemy organizacyjne działaczom, ale przede wszystkim zasiało spustoszenie w pionie sportowym. Tego okienka Kielce opuścili Kiełb, Golański, Cerniauskas, Leandro czy Malarczyk. Korona braki uzupełniała bardzo powoli – zarówno ze względów organizacyjnych, jak i finansowych. To właśnie ten trzeci front, sportowy. Skład na papierze wyglądał fatalnie, gdy Brosz obejmował posadę, zatytułowaliśmy tekst: wraca na karuzelę, by reanimować trupa.
Znów nie było jasne, czy Korona w ogóle przystąpi do ligi. W jakim składzie. Z jakimi celami i przede wszystkim – do kiedy? Tym razem radni chcąc uniknąć grudniowych szantaży typu: “ale spójrzcie, jak wysoko jesteśmy w lidze”, temat dotacji rozkręcili już w maju. Otrzymali tradycyjne zapewnienia, że “wszystko będzie dobrze”.
Ale to właśnie w tej Koronie jest najpiękniejsze. Nie mieli nic, poza optymizmem, poza trochę bezczelnym przekonaniem, że wszystko się ułoży. I co? No i się ułożyło. Zaczęła ligę od dwóch zwycięstw, potem jeszcze wywiozła remis z Poznania i 3 punkty ze stadionu Legii Warszawa. To ostatnie zwycięstwo zasługuje na osobne wyszczególnienie – ekipa Nikolicia, Prijovicia czy Ondreja Dudy została poskromiona przez Trytkę i Przybyłę, z Sierpiną pod pachą. Potem zaś, w ostatnich godzinach okienka, Korona ściągnęła Airama Cabrerę. Jego 16 goli przyniosło utrzymanie, nie ma co do tego wątpliwości. Korona zajęła dwunaste miejsce.
Część piąta – Banda Świrów 2 (2016/17)
Znów się prześlizgnęli. Wizja senegalskich właścicieli nabierała kształtów, do Kielc faktycznie przyjechali jacyś ludzie podający się za podróżników z tego dalekiego kraju, więc chwilowo skończyły się narzekania na tempo przeprowadzania transakcji. W końcu, jak się mieliśmy później przekonać przy próbach kupna Wisły Kraków, każdego potencjalnego właściciela trzeba bardzo dokładnie prześwietlić.
Problem polegał na tym, że udobruchanie na jakiś czas radnych nie do końca przekładało się na boisko. Z tego zaś znikały kolejne konie pociągowe. Odeszli Cabrera, Pawłowski czy Sylwestrzak, Brosza zastąpił Tomasz Wilman. Trudno napisać, że był to wyjątkowy czas dla Korony. Na początku listopada Korona zajmowała miejsce na dnie, na którym towarzyszyły jej Ruch Chorzów i Górnik Łęczna. To wtedy zdecydowano się powierzyć misję walki o utrzymanie Maciejowi Bartoszkowi.
Bartoszek z kolei zrobił mniej więcej to, co parę lat wcześniej Leszek Ojrzyński. Wystarczyły podstawy: wyselekcjonować nazwiska, przekonać ich, że nadszedł czas skakania za sobą w ogień, a następnie… Hm. No skoczyć w ogień.
Korona Kielce zajęła piąte miejsce w lidze, Maciej Bartoszek został trenerem sezonu. To chyba był moment, w którym prognozy najbardziej rozjechały się z rzeczywistością. O ile zazwyczaj przebieg był podobny – wszyscy wieszczą spadek, Korona się utrzymuje, o tyle tutaj mieliśmy coś bardziej spektakularnego. Wszyscy wieszczą spadek, Korona prawie robi awans do pucharów. Niespotykana sprawa. Piąta część zdecydowanie nawiązała do jakości “jedynki”.
Część szósta – niemieckie rządy (2017/18)
Oj, wesoło mieliśmy z tym Gino Lettierim, oj, wesoło. Klub został wreszcie sprzedany, więc można było się na jakiś czas skupić na futbolu. Ale zanim na dobrze przekierowaliśmy uwagę na boiska, okazało się, że sympatyczny trener zaczyna meblować Koronę w dość dyktatorski sposób. Gdy posłuchaliśmy trochę opowieści o jego pracy, chyba jak większość byliśmy pewni, że sukcesów Bartoszka nie powtórzy. Zwłaszcza, że przecież w Koronie od lat wszystko pospinane jest właśnie na tej unikalnej atmosferze, na tym klimacie, który doceniają i piłkarze, i trenerzy.
Zdawało się, że jeśli Lettieri chce to zniszczyć, robiąc transfery po swojemu, ustawiając najmocniejsze charaktery po kątach – to szybko zderzy się ze ścianą.
Trzeba mu jednak oddać – po serii spotkań nie tylko z kibicami i krytycznych materiałów nie tylko na Weszło, Gino nieco zmodyfikował swoje podejście wobec piłkarzy, oni przyzwyczaili się do jego nowatorskich pomysłów. Wystarczyło na górną ósemkę oraz na rzecz niespodziewaną – sezon później nikt już nie skazywał Korony na spadek. Po raz trzeci Korona wydźwignęła się z murowanego kandydata do relegacji, aż po górną połowę tabeli. Dwukrotnie ogarnęli piąte miejsce, mimo przedsezonowego typowania do zejścia o ligę niżej. Za trzecim razem skończyli na ósmym, ale czy to umniejsza ówczesnemu zespołowi Gino?
***
Sześć lat oszukiwania przeznaczenia. Dopiero w bieżącym sezonie zaistniały te dwa czynniki: typowania do spadku przed sezonem i… sam spadek.
I tak właściwie to właśnie w tych kilku słowach kryje się cała porażka Korony. Oni się po prostu ślizgali za długo. To zawsze kiedyś musi zostać skarcone.
Fot. w tekście: FotoPyK