No i stało się. Liverpool już oficjalnie odzyskuje mistrzostwo Anglii po trzydziestu latach niepowodzeń. Pewnym paradoksem jest, że The Reds triumfują dzięki zwycięstwu Chelsea nad Manchesterem City. Wszak w pamiętnym 2014 roku ekipa dowodzona przez Brendana Rodgersa właśnie na starciu z londyńczykami poślizgnęła się w marszu po – wydawać się mogło – pewny już tytuł. Tym razem jednak The Blues pomogli Liverpoolowi w dopełnieniu formalności. Podopiecznych Franka Lamparda całkiem przyjemnie się dzisiaj oglądało na tle ustępujących mistrzów kraju.
Kapitalny wieczór Pulisicia
Choć pierwsza połowa spotkania generalnie nie porwała. Oczywiście nie można mówić o wielkim rozczarowaniu, bo zarówno Chelsea, jak i Manchester City zademonstrowały całkiem niezłą dyspozycję. Trochę zamieszania pod obiema bramkami było, na tempo gry nie wypada narzekać. Jednak brakowało w tym wszystkim konkretów. Przynajmniej do 36 minuty gry, kiedy Christian Pulisić wykorzystał nieporozumienie między obrońcami “Obywateli”, odjechał na paru metrach nieporadnie interweniującemu Benjaminowi Mendy’emu i wykończył solową akcję ze stoickim spokojem, nie dając najmniejszych szans Edersonowi na skuteczną paradę. To był naprawdę brawurowy kontratak. Pulisić pokazał w tej akcji wszystko, co musi mieć klasowy skrzydłowy.
Panowanie nad piłką? Doskonałe. Szybkość? Oszałamiająca. Wykończenie akcji? Perfekcyjne.
Zaimponował dzisiaj Pulisić. Nie tylko tym golem, całym występem. W wielu akcjach był wręcz nieuchwytny dla rywali, naprawdę fenomenalnie dryblował. 22-letni Amerykanin to bez wątpienia jeden z tych graczy, z których kibice Chelsea będą mieli naprawdę sporo pociechy w najbliższych latach. W akcji brakowej do złudzenia przypominał swoimi ruchami Edena Hazarda. A na Stamford Bridge takie porównanie to przecież olbrzymi komplement.
Skrzydłowy świetnie się w dzisiejszym starciu odnalazł, bo elastyczny taktycznie Lampard właśnie na szybkich wypadach na połowę przeciwnika oparł grę swojego zespołu. Manchester City, typowo dla siebie, miał znaczną przewagę w posiadaniu piłki. Ale trzeba zaznaczyć, że defensywa The Blues przed przerwą rzadko znajdowała się w poważnych opałach. Najwięcej biedy swoim kolegom mógł chyba narobić bramkarz, czyli Kepa, który popełnił jeden poważny błąd, a dodatkowo parę razy niepewnie zachowywał się z piłką przy nodze. Choć Hiszpan częściowo zrehabilitował się za te zachowania fenomenalną paradą po główce Fernandinho.
Rollercoaster po przerwie
Druga połowa przyniosła znacznie więcej wrażeń niż pierwsza, gdzie mimo wszystko sporo było kotłowaniny w środkowej strefie boiska. Widać, że Pep Guardiola w szatni odpalił suszarkę, bo do odrabiania strat rzucił się przede wszystkim Benjamin Mendy. Francuz jednym ze swoich strzałów pozbawił na moment przytomności Andreasa Christensena. No i “Obywatele” swoją przewagę bardzo szybko spuentowali wyrównującym trafieniem. W 55 minucie gry na listę strzelców wpisał się Kevin De Bruyne, który pokonał Kepę przepięknym uderzeniem z rzutu wolnego. Wówczas wydawało się, że The Citizens pójdą za ciosem i emocje w wyścigu o mistrzostwo Anglii tak prędko się nie zakończą, ale Chelsea w zdumiewająco szybkim tempie otrząsnęła się po tym ciosie.
Przeczytaj również:
Renovatio imperii Romanorum. Abramowicz znów uczyni Chelsea wielką?
Do trzydziestu razy sztuka. Jak Liverpool przegrywał wyścigi po tytuł?
I zaczęła wyprowadzać własne uderzenia. Najpierw Mason Mount nie wykorzystał błędu Edersona i trafił tylko w boczną siatkę. Potem niestrudzony Pulisić przeprowadził kolejny genialny rajd i wyminął nawet golkipera City, ale jego strzał został wybity z linii bramkowej. Wreszcie kolejna znakomita akcja The Blues zakończyła zupełnie zwariowaną kotłowaniną w polu karnym – najpierw wbić piłki do siatki nie zdołał Willian, potem Pulisić, aż wreszcie nie udało się to Tammy’emu Abrahamowi. Przy strzale tego ostatniego interweniował już nie Ederson, lecz Fernandinho.
No i powtórka wykazała, że Fernandinho za bardzo wczuł się w rolę golkipera, ponieważ powstrzymał piłkę ręką. Sędziowie obsługujący VAR zauważyli przewinienie i zarządzili jedenastkę dla Chelsea. Willian trafił do siatki. Okazało się to trafieniem na wagę zwycięstwa. I na wagę mistrzostwa dla Liverpoolu.
W końcówce Manchester – już bez ukaranego czerwoną kartką Fernandinho – naciskał, napierał, ale bez większego animuszu. Właściwie to spotkanie dość dobitnie obnażyło słabości podopiecznych Pepa Guardioli w sezonie 2019/20. Trochę brakowało kreatywności w ofensywie, zbyt długimi fragmentami spotkania ataki City były przeprowadzane w jednym tempie. Defensywa The Blues dość łatwo sobie z tymi natarciami radziła. Natomiast obrona gości… Cóż, dziurawa jak ser szwajcarski. I to chyba podstawowy powód, dla którego wyścig po tytuł został rozstrzygnięty na tak wczesnym etapie sezonu. Z tak olbrzymią przewagą The Reds.
Chelsea FC 2:1 Manchester City
(C. Pulisić 36′, Willian 78′ – K. De Bruyne 55′)
fot. NewsPix.pl