Za oknem pogoda taka, że żyć się odechciewa. Zimno, mokro, czasem jeszcze mocniej zawieje wiatr. Innymi słowy: najlepiej zostać w domu. Skoczkowie nie mieli jednak wyboru i przy podobnej aurze musieli wspiąć się na Bergisel by skakać. I wiecie co? Dawid Kubacki ewidentnie miał dziś więcej energii niż typowy Polak na początku stycznia. W pierwszej serii konkursu odpalił prawdziwą petardę, a w drugiej zaliczył całkiem udaną próbę. Gdy to zsumowaliśmy, okazało się, że jest nowym liderem Turnieju Czterech Skoczni. Dawidzie – czapki z głów!
Zdarzało się już w historii tej imprezy, że klasyfikację generalną wygrywali skoczkowie, którzy nie byli najlepsi w żadnym z konkursów, między innymi Janne Ahonen w sezonie 1998/99, jak do tej pory ostatni z takich przypadków. O tym więcej przeczytacie w tym miejscu. Jak tak dalej pójdzie, do tego zacnego grona dołączy Kubacki. Nie będzie to jednak żadną ujmę na historycznych kartach Turnieju, bo Polak skacze w nim zna-ko-mi-cie. W Oberstdorfie był trzeci, tak samo w Garmisch-Partenkirchen. A dziś? A dziś podskoczył jeszcze o jeden stopień i w Innsbrucku zajął drugie miejsce, choć nigdy wcześniej nie był tam nawet w najlepszej “15”.
Chyba nie musimy tłumaczyć, co to oznacza? Dawid jest po prostu w cholernie dobrej formie. Martwiliśmy się o jego postawę przed pierwszym skokiem, nerwowo ściskając kciuki, obgryzając paznokcie i pocierając królicze łapki na szczęście. Gdy jednak w pierwszej serii huknął 133 metry, kompletnie odskakując rywalom, nie mieliśmy już wątpliwości, że ten gość właśnie zrobił olbrzymi krok w kierunku wygrania całej imprezy. A i wspomniane łapki nieco dały – Dawid trafił bowiem na bardzo dobre warunki.
Kilka skoków później czekały nas kolejne wybuchu radości. Bo Geiger blisko. Bo Kobayashi też nie odleciał. Wiemy, że to nieelegancko cieszyć się z niepowodzeń rywali, ale musicie wybaczyć. Mieliśmy dobre powody. Ich strata do Dawida po tych próbach była bowiem już na tyle duża, że nie trzeba było rozpisywać sobie wszystkiego w zeszycie, by wyliczyć, że Kubacki właśnie został wirtualnym liderem Turnieju. A o to właśnie chodziło! Na drugie miejsce w generalce wspiął się przy okazji Marius Lindvik, czyli jedyny gość, który był w stanie doskoczyć dziś do Polaka. On też osiągnął 133 metry, noty miał identyczne, a prowadził z Dawidem jedynie mniejszą liczbą punktów odjętych za wiatr (o 1,3).
Sęk w tym, że w drugiej serii królicze łapki nie zadziałały. Dawid musiał sobie poradzić w dużo gorszych warunkach, przy wietrze w plecy i padającym deszczu ze śniegiem. Nikt jednak nie powiedział, że będzie lekko. Widzieliśmy jednak chwilę wcześniej skoczków spadających gdzieś na 110 czy 115 metr i byliśmy tym faktem mocno zaniepokojeni. Kubacki pokazał jednak, że jak się jest w formie, to się jest w formie. Po prostu. O pół metra przekroczył punkt K i prowadził. Przegrał tylko z Lindvikiem o… 1,3 punktu. W drugiej serii bowiem osiągnęli identyczną notę – skoczyli tyle samo, dostali 3×18 punktów od jury, a nawet wiatr wiał im idealnie równo. Norweg więc mógł się cieszyć ze zwycięstwa, a Polak z prowadzenia w TCS. Tak się podzielili. A wiecie co jest najlepsze? Dawid z drugiego skoku i tak był niezadowolony.
– Czułem, że ten drugi skok nie był taki, jak być powinien. Po pierwszym się za to ucieszyłem, on był fajnie depnięty i przyjemnie się z tego leciało. Dzień zaliczę ogółem do bardzo udanych, drugie miejsce też jest super. Byłem jednak blisko wygranej i to taka łyżka dziegciu w beczce miodu. Czuję, że może być lepiej. Ciągle czeka mnie sporo pracy. Plastron lidera? Jest taki sam, jak każdy inny. Dla mnie ważne są każde kolejne zawody i to, co mam zrobić na nich. Końcowy wynik zobaczymy po ostatnim skoku – mówił na antenie Eurosportu. I niech pracuje. Bo skoro twierdzi, że może skakać jeszcze lepiej, to my to chętnie zobaczymy.
Jak więc podsumować dzisiejszą postawę Dawida? On niech sobie narzeka, a my zrobimy to jednym słowem: petarda! A za dwa dni może być jeszcze lepiej. Kubacki ma bowiem całkiem komfortową przewagę – 9,1 punktu nad Lindvikiem – i ta świadomość powinna mu nieco pomóc. Ale przede wszystkim pomóc powinien sobie sam. Wiemy, że jest zdolny to zrobić, zwłaszcza w Bischofshofen. To przecież jego nazwisko widnieje tam w rubryce “rekordzista skoczni”.
Nie widzimy więc innej opcji na Trzech Króli, niż radość z czwartego w historii polskiego triumfu w Turnieju Czterech Skoczni. Liczymy, że Dawid Kubacki też nie.
Fot. Newspix