Mecze Ekstraklasy rozgrywane w tym sezonie na stadionie w Bydgoszczy, delikatnie rzecz ujmując, do najciekawszych nie należą. Dwudziestu dwóch facetów biega za piłką bez ładu i składu, słychać każdy odgłos dobiegający z poziomu murawy, a do rangi szeroko komentowanego wydarzenia urasta tak błaha sprawa jak dalekie wyrzuty z autu Radosława Jasińskiego. W pierwszej połowie równie beznadziejne były obie drużyny, w drugiej – postęp! – fatalna już tylko jedna.
Jeśli ktoś z was przed tygodniem zdecydował się na oglądanie „meczu” Zawiszy z Koroną, to dziś – w pierwszej części gry z Jagiellonią – przeżywał deja vu. Koszmar. Mecz, którym policja mogłaby torturować zatrzymanych, próbując wymusić zeznania, a rodzice mogliby go puszczać za karę niegrzecznym dzieciom. Po ósmej stracie Dzalamidze, każdy podejrzany przyznałby się do winy, a po szóstej nieudolnej próbie dośrodkowania Petasza, każdy urwis zmieniałby się we wzorowe dziecko. „Śmierdzi 0-0” – stwierdził w przerwie Sandomierski i chyba zdawał się mieć świadomość, jaką słabiznę oglądamy.
Na szczęście bramkarz Zawiszy myli się nie tylko na boisku. W drugiej połowie Jagiellonia wyglądała na tle Zawiszy jak w miarę profesjonalna drużyna w starciu z kompletnymi amatorami.
Przede wszystkim błyszczał Dani Quintana, co na wyjazdach zdarza mu się stosunkowo rzadko. Dziś nie tylko strzelił pierwszą bramkę (w dodatku głową), czym dał sygnał przyjezdnym, że gospodarze są bardzo gościnni, ale również rozgrywał na poziomie do jakiego nas przyzwyczaił oraz bez problemu ogrywał klocowatych defensorów Zawiszy: Strąka, Petasza i Araujo. Do zwycięstwa Jagi również mocno przyczynił się Mateusz Piątkowski, który – jak sam mówił – w Bydgoszczy miał coś do udowodnienia po zmarnowaniu świetnej okazji w meczu Pucharu Polski. Po dzisiejszych dwóch trafieniach chyba może ubiegać się o rozgrzeszenie.
Czy Zawisza był aż tak beznadziejny? Tak, był, i Jorge Paixao świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Stąd szybko przeprowadzone zmiany. Wejście na boisko duetu Vasconcelos – Carlos trochę ożywiło pogrążonych w marazmie gospodarzy. Sam napastnik z Portugalii zrobił przez czterdzieści minut więcej niż kwartet: Wójcicki-Geworgian-Wagner-Kadu przez całą pierwszą połowę. Można starać się bronić Zawiszę, tłumacząc słabą dyspozycję czwartkowym spotkaniem z Zulte Waregem, ale – umówmy się – to wymówka na poziomie usprawiedliwiania kiksów bramkarzy figlami płatanymi przez Brazucę, czyli nie najwyższych lotów. Jorge Paixao stara się żonglować składem, ale dziwnym trafem nie dotyka ona tego, do którego zastrzeżeń można mieć najwięcej, a więc Samuela Araujo. Dziś Brazylijczyk błysnął tylko raz, gdy do komendy wydawanej w języku angielskim zgrabnie wplótł słowo „kurwa”. To samo, które przychodziło do głowy, gdy patrzyło się na jego popisy.
Na koniec warto podkreślić bezbłędną pracę sędziego, którego piłkarze kilka razy chcieli naciągnąć na podyktowanie jedenastek i rzutów wolnych. Pan Tomasz Kwiatkowski podejmował praktycznie same słuszne decyzje i gdyby nie przebudzenie Jagiellonii, zapewne byłby mocnym kandydatem do nagrody plusa meczu.