– Dla niego każdy dzień w naszej lidze jest dniem zmarnowanym – mówił o Jakubie Błaszczykowskim z czasów Wisły Kraków Zbigniew Boniek. A więc o Jakubie Błaszczykowskim z lat 2005-2007. O Jakubie Błaszczykowskim, który w ekspresowym tempie z czwartoligowego grajka stał się piłkarzem, o którego biły się silne europejskie kluby. O Jakubie Błaszczykowskim, którego kontuzje nie omijały, ale który pokazał, że uporem, charakterem, determinacją i walecznością można osiągnąć wiele.
Wreszcie o Jakubie Błaszczykowskim, który – przy okazji – troszeczkę się w Wiśle zakochał, czego dowód dał nam w ostatnich dniach rozpoczynając treningi z “Białą Gwiazdą”.
Rundę wiosenną jest gotowy spędzić w niej nawet za darmo, byleby drużyna rywalizowała na poziomie Ekstraklasy. I tak jak często nie wierzymy piłkarzom, gdy deklarują nie wiadomo jak wielką miłość do klubu, tak w tym przypadku trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Kuba Wisłę po prostu kocha.
I to mimo że w Krakowie nie grał długo, święcąc tylko jeden większy sukces – mistrzostwo Polski. Ale właśnie tam się wypromował, ale właśnie tam liznął Europy, ale właśnie stamtąd ruszył w wielki świat.
Gdy przychodził – przypomnijmy: jako czwartoligowy grajek KS-u Częstochowa – opinie były różne.
Ciekawie wrócić do nich po czasie.
Tutaj przykład pierwszy z brzegu. 90minut.pl
A jak do Wisły w ogóle trafił? Sprawy rodzinne – o których wiadomo wiele, więc nie ma sensu do nich wracać – spowodowały, że jego wychowaniem zajął się Jerzy Brzęczek, którego udział w dołączeniu Błaszczykowskiego do Wisły okazał się znaczny.
Mógł trafić tak do GKS-u Bełchatów, jak i do Lecha Poznań. Wybrał Białą Gwiazdę.
– Sprawa rozbiła się o kilkaset złotych, bez których Kuba nie byłby w stanie utrzymać się w nowym mieście. W tym czasie rozmawiałem już z Grześkiem Mielcarskim, dyrektorem sportowym Wisły Kraków, i zaproponowałem mu: Weźcie go na próbę. I wzięli – opowiadał Brzęczek w autobiografii “Kuba”.
Szkoleniowcem, który dał mu szansę, był Werner Liczka. Szansę nieoczywistą, bo Kuba z miejsca stał się piłkarzem, który znaczył w Wiśle dużo. Stał się bardzo ważnym punktem drużyny, w większości przypadków zawodnikiem podstawowym.
– Jest dynamiczny, dysponuje dobrą techniką. Potrafi grać zarówno lewą, jak i prawą nogą. Ma naturalną szybkość, dobrą wytrzymałość, niezłą technikę indywidualną, dobrze gra w sytuacjach jeden na jednego. Szybko łapie założenia taktyczne. Ważne jest też to, że bardzo szybko zaadaptował się do drużyny – wszystko przebiegło naturalnie, w 14 dni – komplementował go Liczka, a Kuba nie dawał po sobie poznać, żeby przeskok z czwartej ligi do Ekstraklasy miał być bolesny.
Poszło gładko, czego zwieńczeniem mistrzostwo Polski. Pierwszy większy sukces w karierze i przepustka do eliminacji Ligi Mistrzów.
Tak, do eliminacji, w których awans był o krok. A w których Kuba nie mógł do końca Wiśle pomóc.
Choć nie brakowało tak wiele, by Błaszczykowski w ogóle w kolejnym sezonie nie zagrał. Pierwszy komunikat Jerzego Engela – nowego trenera – do Kuby był prosty: nie będziesz u mnie grał, możesz odejść.
Ale Kuba się zawziął.
A po chwili przyszedł mecz z Grekami.
Pozycja? Prawa obrona, totalny eksperyment, który skończył się tym, że Błaszczykowski olśnił wszystkich. Był jednym z najlepszych graczy na boisku. Obok Pawła Brożka, a przecież ówczesna Wisła Kraków przypadkową zbieraniną nie była. Uche, Frankowski, Cantoro, Kłos…
Błaszczykowski był jednym z najlepszych, mimo że… przez większość spotkania grał ze złamaną kością śródstopia. Zastrzyki działały, ale z każdą minutą noga puchła coraz bardziej. W końcu zmienił go Maciej Stolarczyk, ale charakterem, który wówczas pokazał, mógłby obdzielić cały Kraków.
Diagnoza była bolesna – złamanie kości śródstopia. Absencja w meczu rewanżowym, leczenie i rehabilitacja przez większość rundy jesiennej.
Pauza, operacja w jednej z austriackich klinik ortopedycznych. Kontuzje Kuby nie omijały, ale akurat ta na rozwój kariery nie wpłynęła. Wrócił, ograł się w rezerwach, a po powrocie na ekstraklasowe boiska nadal był wyróżniającą się postacią.
Na tyle wyróżniającą, że młodym chłopakiem zaczęły interesować się poważne europejskie kluby, a w międzyczasie Kuba zadebiutował w reprezentacji Polski. Brzęczek studził nastroje, wraz z Kubą odrzucił możliwość wyjazdu na Wschód, do Zenitu. Z każdym kolejnym miesiącem, z każdym kolejnym meczem robiło się jednak jasne, że Błaszczykowski prędzej czy później z Krakowa wyfrunie.
Weźmy chociażby sezon 2006/07 – jego trzeci, a zarazem ostatni w Wiśle – i europejskie puchary. Wisła w fazie grupowej Pucharu UEFA odpadła, ale co pokazał Błaszczykowski to jego.
Przykład? Mecz z FC Basel i trzy asysty.
Adam Nawałka, ówczesny wiceprezes do spraw sportowych, starał się jak mógł, żeby Kubę w Wiśle zatrzymać. Kontrakt wygasał w grudniu 2009, europejskie kluby czyniły coraz odważniejsze zakusy. Negocjacje prowadził Brzęczek, a na początku grudnia 2006 Błaszczykowski – bez ceregieli – przyznał “Przeglądowi Sportowemu”, że rozmowy stanęły w miejscu.
– Rozmowy stanęły w miejscu. Nie ukrywam, że dobrze czuję się w Wiśle. Chciałbym wywalczyć z nią mistrzostwo Polski i zagrać w Lidze Mistrzów. Nie spieszę się z wyjazdem zagranicznym. Ale musimy się dogadać co do warunków nowej umowy. Ufam w tej kwestii wujkowi Jerzemu Brzęczkowi. Moim zdaniem wiek nie powinien mieć wpływu na zarabiane pieniądze. Tylko forma i zaangażowanie w każdym meczu.
Na początku stycznia ogłoszono, że Kuba zostaje i faktycznie – rundę dograł, tyle że chwilę później podpisał kontrakt z Borussią Dortmund. W międzyczasie leczył kontuzję, przez którą stracił początek rundy wiosennej, a po zakończeniu sezonu wyjechał do Niemiec.
Kilkanaście lat później historia zatoczyła koło. Wtedy młody Błaszczykowski, który w ostatniej chwili zdał maturę, wyjeżdżał, by podjąć wielkie wyzwanie. Teraz – o ile sprawy ułożą się po myśli Wisły, bo na razie Błaszczykowski jest formalnie gościem na treningach – napisze kolejny rozdział wiślackiej historii, przy okazji spełniając obietnicę, która widniała na jego koszulce, a którą zaprezentował w swoim ostatnim meczu w barwach “Białej Gwiazdy”.
“Jeszcze tu wrócę”.
I wrócił. W zupełnie innych realiach, ale z tym samym przywiązaniem do klubu.
Fot. Newspix.pl