Pod koniec października do polskich kin wszedł film o życiu dwóch legend światowego tenisa – Bjorna Borga i Johna McEnroe. Jako że obaj są bohaterami jednego z najlepszych meczów w historii tenisa (Wimbledon, 1980 rok), zdecydowaliśmy się właśnie na sporządzenia zestawienia najbardziej pamiętnych spotkań tej dyscypliny sportu. Najlepiej wspomina się mecze widziane na żywo, więc postanowiliśmy uwzględnić tylkospotkania rozegrane w XXI wieku.
Pete Sampras – Andre Agassi, 6-7 (7), 7-6 (2), 7-6 (2), 7-6 (5), ćwierćfinał US Open, 2001
Zaczynamy od starcia dwóch Amerykanów, którzy na przełomie XX i XXI wieku zdominowali światowy tenis zgarniając w sumie 23 tytuły Wielkiego Szlema. W 2001 roku los połączył ich ze sobą w ćwierćfinale. I z całą stanowczością można stwierdzić, że dziś jest to najbardziej pamiętne spotkanie spośród 34 rozegranych pomiędzy nimi.
Damy wam mały spoiler – jest to jedyny mecz na naszej liście, który liczył sobie “tylko” cztery sety. Niemniej, jego przebieg oraz okoliczności sprawiły, że uchodzi on za ikonę tenisa. Przed spotkaniem lepszy bilans bezpośredni miał Sampras, ale Agassi był w gazie, w styczniu obronił tytuł mistrza Australian Open. Trudno było wskazać faworyta do zwycięstwa, co przełożyło się na sytuację na korcie.
Mecz był bardzo ciasny, obaj doskonale serwowali, ale delikatnie lepsze wrażenie pozostawiał Agassi, który po tie-breaku wygrał pierwszą partię. W ten sposób rozstrzygnęły się zresztą trzy kolejne sety, jednak wszystkie padły już łupem Samprasa. Co ciekawe, w całym spotkaniu nie było ani jednego przełamania, co biorąc pod uwagę odmienny styl gry obu tenisistów, jest niebywałą statystyką. Co tu dużo gadać, absolutny klasyk, który powinien znać każdy fan tenisa.
Rafael Nadal – Roger Federer, 6-4, 6-4, 6-7, 6-7, 9-7, finał Wimbledonu, 2008
Zdaniem wielu tenisowych ekspertów jest to najlepszy mecz tenisowy, jaki kiedykolwiek rozegrano. Dwóch zawodników prezentujących poziom nie z tej planety, przerwy spowodowane deszczem, dokończenie spotkania o zmroku i wreszcie niespodziewany zwycięzca, przełamujący dominację Federera na trawiastych kortach Wimbledonu.
Do pewnego momentu niewiele wskazywało na to, że będzie to finał pełen emocji. Pierwszy set miał tylko jedno przełamanie i zakończył się szybkim zwycięstwem Nadala. W drugim Hiszpan przegrywał 1:4, ale wygrał pięć kolejnych gemów i prowadził już 2:0. Gdy utrzymał seriws z 0:40 w połowie trzeciej partii, wydawało się, że tego dnia nikt i nic nie może mu przeszkodzić w zwycięstwie. Wówczas na jego drodze stanął deszcz, który zatrzymał rozgrywkę na 80 minut.
Po powrocie na kort Federer wyraźnie odżył. Wygrał dwa kolejne sety, dokonując rzeczy niemożliwych – w tie-breaku czwartej partii Nadal prowadził już 5:2, mając po swojej stronie dwa podania. Po dramatycznej końcówce i obronie dwóch piłek meczowych, 10:8 wygrał jednak Szwajcar, czym doprowadził do decydującego starcia. W kluczowych momentach piętnastego gema Federer popełnił jednak dwa niewymuszone błędy z forehandu, co skończyło się przełamaniem i porażką w całym, trwającym niespełna pięć godzin, spotkaniu.
Rafael Nadal – Fernando Verdasco, 6-7 (4), 6-4, 7-6 (2), 6-7(1), 6-4, półfinał Australian Open, 2009
Naszym zdaniem jest to ścisła czołówka najlepszych meczów w historii tenisa. Poziom zagrań obu zawodników był nieprawdopodobny – świetne returny, kosmiczne drop shoty, legendarny już “banana shot” w wykonaniu Nadala. Do tego pięć setów, zwroty akcji i dramatyczna końcówka. Ten mecz miał wszystko, czego oczekujemy od tenisa.
Dla Verdasco był to chyba najlepszy okres w karierze, bo tak grającego nie widzieliśmy go nigdy wcześniej i nigdy później. Dość powiedzieć, że w tym spotkaniu zagrał aż 95 winnerów! Miał jednak pecha, bo trafił na Nadala będącego w niebywałej dyspozycji fizycznej, Rafa dobiegał wówczas do niemożliwych piłek. Tym bardziej szkoda, że mecz rozstrzygnął się w najgorszy z możliwych sposobów – podwójnym błędem serwisowym starszego z Hiszpanów, po dwóch obronionych meczbolach.
Trwające 5 godzin i 14 minut spotkanie niemal jednogłośnie zostało wybrane najlepszym w całym 2009 roku. – Przegrałem w pięciu setach, ale muszę być dumny z poziomu, jaki dziś pokazałem. To był fantastyczny mecz. Obaj graliśmy niewiarygodnie. Z całą pewnością zapamiętam ten pojedynek do końca życia – powiedział po meczu Verdasco.
Roger Federer – Andy Roddick, 5-7, 7-6 (8), 7-6 (5), 3-6, 16-14, finał Wimbledonu, 2009
Rok po historycznym finale Wimbledonu, na zakończenie turnieju w Londynie doszło do kolejnego znakomitego pojedynku. Mecz wywoływał emocje już przed rozpoczęciem, bo Federer był zmorą amerykańskiego wieżowca. Do tamtego momentu, Roddick wygrał ze Szwajcarem tylko dwukrotnie, natomiast w drugą stronę statystyka wyglądała znacznie inaczej. Federer wygrał aż 18 pojedynków, z czego aż siedem na turniejach wielkoszlemowych.
W 2009 roku zwycięstwo nie przyszło jednak Szwajcarowi łatwo. Roddick postawił twarde warunki, utrzymując bardzo wysoki procent podania, co przełożyło się na tylko jedno przełamanie dla Federera w całym pięciosetowym meczu. Ostatnia partia była istnym pokazem gladiatorów – obaj zawodnicy serwowali jak w transie, w trzynastu gemach z rzędu nie dając przeciwnikowi choćby jednej szansy na brejka. Wojnę nerwów lepiej wygrał Federer, który przy stanie 15:14 przełamał Roddicka i zgarnął swój szósty tytuł w Londynie.
– Za każdym razem starałem się przetrwać i trzymać serwis, dając sobie szansę na zwycięstwo. Nie udało się. Sorry Pete, naprawdę starałem się go zatrzymać – powiedział po zakończeniu meczu Roddick, kierując swoje słowa do Pete’a Samprasa, który właśnie przestał być rekordzistą pod względem największej liczby zwycięstw wielkoszlemowych w historii. A dla Roddicka była to czwarta porażka na Wimbledonie z Federerem, z czego trzecia w finale. Prawdziwa klątwa.
John Isner – Nicolas Mahut, 6-4, 3-6, 6-7, 7-6, 70-68, 1 runda Wimbledonu, 2010
Bo kto powiedział, że kultowe mecze muszą być widowiskowe? Siedem lat temu doszło do starcia, które na dobre zapisało się w historii tenisa pod względem długości meczu. I biorąc pod uwagę zmiany, jakie szykują się w regułach tej dyscypliny, wydaje się, że nieprędko zostanie w tej kwestii prześcignięte.
W pierwszej rundzie Wimbledonu Mahut z Isnerem rywalizowali w sumie przez 11 godzin i 5 minut, co – dwukrotnie z powodu zapadających ciemności – zajęło im trzy dni. W piątym secie widzowie oglądali 138 gemów, w których było tylko pięć break pointów. Obaj tenisiści wyserwowali w sumie 216 asów, a szczęśliwym zwycięzcą okazał się Amerykanin, który w kolejnej rundzie – co zrozumiałe – gładko uległ Thiemo de Bakkerowi.
– To coś, co ja i Nic będziemy dzielić już na zawsze. Nie sądzę, bym przed tym spotkaniem powiedział do tego faceta pięć słów. Ale od teraz, gdy spotkamy się w szatni, już zawsze będziemy wspominać ten mecz – powiedział tuż po zakończeniu spotkania Isner.
Novak Djokovic – Roger Federer, 6-7 (7), 4-6, 6-3, 6-2, 7-5, półfinał US Open, 2011
Historia pojedynków między tymi zawodnikami jest imponująca, ale właśnie półfinał nowojorskiego turnieju najbardziej zapadł nam w pamięci. W dużej mierze przez przebieg finałowego, piątego seta, w którym Szwajcar nie udźwignął presji i oddał zwycięstwo Serbowi popełniając dziecinne błędy.
A było tak: w piątej partii Federer prowadził już 5:3 i miał własny serwis na zamknięcie spotkania. Wszystko szło gładko, 40:15, dwie piłki meczowe. Chwilę później Novak zagrał jednak return życia, Roger zaczął psuć proste forehandy i połamał się podwójnym błędem. Od tego momentu nie wygrał już żadnego gema, a nabuzowany Djoković w finale pokonał Rafaela Nadala 3:1.
– Żeby wyjaśnić tę porażkę, musiałbym chyba zorganizować kolejną konferencję prasową. Czułem, że tego dnia nigdy nie powinienem był przegrać – powiedział po porażce Szwajcar. A Djoković? Nieco deprecjonował swój fantastyczny powrót: Na tym etapie turnieju, gdy spotykają się dwa czołowi gracze, takie rzeczy się zdarzają. O zwycięstwie decyduje tylko kilka punktów.
Novak Djokovic – Rafael Nadal, 5-7, 6-4, 6-2, 6-7 (7), 7-5, finał Australian Open, 2012
To spotkanie do dziś pozostaje najdłuższym finałem w historii meczów wielkoszlemowych. Obaj tenisisći spędzili na korcie prawie sześć godzin (dokładnie 5 godzin i 53 minuty), mimo że w meczu doszło tylko do jednego tie-breaka. Djokovic i Nadal zadbali o widowisko, w którym nie brakowało zwrotów akcji, dramaturgii i emocji do samego końca.
Po wygraniu pierwszej partii, w dwóch kolejnych Hiszpan wyraźnie spuścił z tonu i niewiele wskazywało na to, że zdoła jeszcze wrócić do gry. Zwłaszcza, gdy w tie-breaku czwartego seta przegrywał już 3:5. Zdołał jednka doprowadzić do “decidera”, w którym długość wymian sięgała regularnie dochodziła do kilkudziesięciu uderzeń. W kluczowym momencie Nadal miał jednak pecha, po przy stanie 5:5 i własnym podaniu ktoś z publiczności “wywołał” aut po jednym z jego uderzeń, co skutecznie wyprowadziło go z równowagi. Gem zakończył się przełamaniem przez Djokovica, który chwilę później świętował swój piąty wielkoszlemowy tytuł.
Po meczu Serb zachował klasę i z uznaniem wypowiadał się na temat swojego przeciwnika. – Fizycznie wycisnęlismy maksa ze swoich organizmów. Razem stworzyliśmy historię i żałuję, że nie może być dziś dwóch zwycięzców.
Juan Martin Del Potro – Dominic Thiem, 1-6, 2-6, 6-1, 6-7 (1), 6-4, US Open, 2017
Na koniec chcieliśmy umieścić coś z tego roku i choć wybór nie był prosty, bo doskonałe widowisko w styczniu stworzyli Federer z Nadalem, to ostatecznie zdecydowaliśmy się na mecz z Nowego Jorku. Argentyńczyk przystępował do niego z łatką niewielkiego faworyta, ale pierwsze dwa sety wyglądały w jego wykonaniu koszmarnie. “Delpo” był apatyczny, ociężały, popełniał masę niewymuszonych błędów. Wszystko przez wirusa, który mocno odbił się na jego dyspozycji fizycznej.
W trakcie pierwszej partii Del Potro zażył jednak lekarstwa, które – jak się później okazało – okazały się zbawienne w skutkach. Po dwóch pierwszych setach, w których zdołał ugrać ledwie trzy gemy, Argentyńczyk wziął się do odrabiania strat. W czwartym przegrywał już 2:5, Thiem w dwóch kolejnych gemach miał go na widelcu (prowadził 30:0), ale najpierw nie potrafił przełamać, a chwilę później utrzymać serwisu. Nie wykorzystał również dwóch piłek meczowych na 7:5, co poskutkowało demolką Austriaka w tie-breaku.
W piątym secie, niesiony dopingiem fanatycznych kibiców Del Potro kontrolował przebieg gry, ale zwycięstwo ofiarował mu przeciwnik. Przy drugiej piłce meczowej Thiem popełnił podwójny błąd serwisowy i wręczył Argentyńczykowi przepustkę do ćwierćfinału. – Mój Boże. Nie wiem co powiedzieć po takiej walce. Byłem chory przez dwa ostatnie dni, ale kiedy widziałem jak publiczność mnie wspiera, z każdym kolejnym gemem choroba ustępowała. Podjąłem walkę z waszego powodu – powiedział chwilę po zakończeniu meczu Del Potro.
Bez dwóch zdań był to największy thriller obecnego sezonu.
WIKTOR DYNDA