Usiedliśmy w to niedzielne popołudnie z myślą, że może nie zobaczymy futbolu w najczystszej postaci, ale że jednak Bruk-Bet z Lechem w piłkę trochę pograją. Tymczasem przez pierwsze 40 minut zamiast futbolu była bijatyka, a zamiast bramek dużo krwi. To jeszcze zaskoczeniem specjalnym nie było, taką mamy ligę, ale to, że z tej bijatyki, kiedy zaczynaliśmy tracić nadzieję, wyszło parę goli i jakaś namiastka emocji, już tak.
Przed wyrzuceniem telewizora przez okno po pierwszej połowie uchroniły nas tak naprawdę ostatnie minuty. Wtedy padł pierwszy gol dla Lecha – ładną akcję na skrzydle zawiązali Makuszewski z Gumnym, ten drugi zanotował asystę, gdy odnalazł w polu karnym Gytkjaera. Ma nosa Duńczyk, potrafi w takich momentach dobrze włączyć się do akcji i tym razem nie było inaczej, Kupczak nie nadążył, a Mucha nie miał szans. Niedługo po tym golu w słupek trafił Śpiączka i wręcz zaczęliśmy żałować, że akurat teraz jest przerwa, bo piłkarze przypomnieli sobie, że kibice kupili bilety na futbol, nie zaś na parodię MMA.
Do tych dwóch sytuacji nie działo się bowiem praktycznie nic ciekawego, co ma związek ze sportem. Łukasz Piątek centrostrzałem sprawdził Putnockiego i tyle, poza tym widzieliśmy głównie krew. Głowę rozbił Kostewycz i Kecskes, tego drugiego kosztowało to zejście z boiska. Z kolei Trałka puścił sporo farby z nosa i też murawę jeszcze przed przerwą opuścił.
Na szczęście piłkarze tą wspomnianą ciekawszą końcówką pierwszej połowy jakby zapowiedzieli trochę futbolu po przerwie i rzeczywiście, drugie 45 minut dało się już oglądać choćby jednym okiem. Głównie ze względu na Lecha, który przestał się pieprzyć w tańcu i przejął inicjatywę, zamiast chować się po kątach. To ekipa Bjelicy miała przewagę, regularnie zamykała gospodarzy na ich własnej połowie, w konsekwencji czego przyszły bramki.
Najpierw Makuszewski dośrodkował tak niewdzięcznie, że Putiwcew walnął sobie samobója, potem wynik ustalił Majewski, wykorzystując dośrodkowanie Barkrotha. A mogło być tego więcej, bo dobrą okazję zmarnował Situm (malinka od Majewskiego) czy właśnie Majewski, kiedy po świetnym podaniu najlepszego na boisku Makuszewskiego, nie trafił nawet w piłkę.
Co na to wszystko Słoniki? No, niewiele – nie ma w tej drużynie zbyt wiele jakości z przodu i cóż, dzisiaj było to widać. Obrońcy Lecha dość łatwo rozbijali ataki rywala, by padł jakiś gol, potrzeba było Słonikom dużo szczęścia. Mieli je raz, a to i tak dużo, futbol czasem nie bywa i tak hojny. Marny strzał oddał Miković, piłka nawet nie zmierzała w światło bramki, ale tor jej lotu zmienił Lasse Nielsen i Putnocky nic nie mógł zrobić. To był gol na 1:2, nadzieję odżyły, jednak zaraz Lech zdzielił je po głowie wspomnianą bramką Majewskiego.
[event_results 349407]
Fot. 400mm.pl