Lech Poznań jest klubem ambitnym – bardzo chciałby regularnie bywać albo na europejskich salonach, czyli w Lidze Mistrzów, albo chociaż w przedpokoju tych salonów, czyli w Lidze Europy. Rozwój akademii, sieć skautingu, a co za tym idzie, transfery robione z głową – wszystko to ma być dla Kolejorza ścieżką zmierzającą do celu. Niestety, chcieć to nie zawsze móc, natomiast ambicja też nie zawsze idzie w parze z rzeczywistymi możliwościami. Lech dostaje bowiem regularny wpierdol od – wydawałoby się – przeciwnika wątłej postury. Tym rywalem jest trzecia runda eliminacji w europejskich pucharach.
Sześć – tyle razy poznaniacy odbijali się od ściany. Trzecia runda zabiera Kolejorzowi kanapki, wykręca sutki, wkłada głowę do śmietnika. Inaczej mówiąc: ośmiesza. Dokładniej wygląda to tak:
Sezon 17/18 – trzecia runda el.LE i porażka z Utrechtem
16/17 – Lech nie grał w pucharach
15/16 – trzecia runda el.LM i porażka z Basel
14/15 – trzecia runda el.LE i porażka ze Stjarnan
13/14 – trzecia runda el.LE i porażka z Żalgirisem
12/13 – trzecia runda el.LE i porażka z AIK Solna
11/12 – Lech nie grał w pucharach
10/11 – trzecia runda el.LM i porażka ze Spartą Praga
09/10 – trzecia runda el.LE i wygrana z Fredrikstad
Nawet jeśli ktoś nosi różowe okulary w rozmiarach XXL musi dostrzec, że bilans jest dramatyczny. Jasne, Lech mimo regularnych bęcków zbieranych w trzeciej rundzie potrafi napisać ładną europejską historię – bo po porażkach ze Spartą i Basel wchodził do grupy LE – ale faktem jest, że poznaniacy nie potrafią się dostać do tych rozgrywek, do których na początku startują. Nawet gdy przeszli tę piekielną trzecią rundę w sezonie 09/10, to zaraz dostali od Brugii w karnych. Ostatni raz Lech przebrnął pomyślnie kwalifikacje więc dopiero w sezonie 08/09, kiedy Rafał Murawski w ostatnich sekundach meczu z Austrią Wiedeń kopnął piłkę celnie do siatki.
To wynik jak na ładny PR, który buduje sobie Lech od jakiegoś czasu, słaby.
Tym bardziej, że poznaniacy nie muszą się w tych trzecich rundach mierzyć z nie wiadomo kim. Okej, jeszcze odpadnięcie ze Spartą czy tym bardziej z Basel rozumiemy, ale cholera jasna, Lecha potrafiłaby na tym etapie odprawić chyba i reprezentacja Muminków. Stjarnan czy Żaligiris to przecież ogóry, firmy w Europie niepoważne, klepane regularnie przez zespoły, które poważną europejską grę zaczynają we wrześniu. Utrecht? Szósta woda po holenderskim kisielu, ostatni raz jak grali w Europie, to dostali w cymbał od Luksemburga. Pewnie, że przez te kilka lat się zmienili, ale wciąż grali co najwyżej przeciętnie, a i tak potrafili Lecha zaskoczyć w pierwszej minucie, wyrównującego gola stracili dopiero po spalonym widocznym z kosmosu.
Ilu myślicieli, trenerów na pozór nowoczesnych zatrudniał Lech, by choć raz przejść eliminacje… Próbował Zieliński, Rumak, Skorża, teraz Bjelica. Dostawali w dupę i na końcu okazuje się, że do przeskoczenia wszystkich płotków klub tak bardzo europejski potrzebował Franka Smudy.
Fot. 400mm.pl