Miał być mecz na miarę walki o mistrzostwo kraju i był. I choć piłkarskimi umiejętnościami popisywała się dziś głównie Legia, a Lech stanowił dla niej tylko i wyłącznie niewyraźne tło, to i tak było na czym, a w zasadzie na kim, oko zawiesić. Za nami kolejna odsłona ligowego szlagieru, po którym ani Warszawa, ani Poznań nie zasną jeszcze długo.
Odpalając mecz Legii z Lechem liczyliśmy na dobre widowisko. I takie było. Mając w pamięci popis stołecznych z weekendu, kiedy zmietli z powierzchni ziemi Bruk-Bet, spodziewaliśmy się kolejnych 90 minut na wysokim poziomie z ich strony. I takie dostaliśmy. Dzierżąc z tyłu głowy podrażnione ambicje zawodników „Kolejorza”, feralną porażkę w finale Pucharu Polski i rachunki do wyrównania z legionistami – oczekiwaliśmy ze strony zawodników Nenada Bjelicy co najmniej ambitnej gry z jajem. W tym przypadku jednak nadzieje potwornie rozbiegły się z rzeczywistością.
Mówiąc krótko: piłkarze Legii byli dziś zdecydowanie lepsi, górowali praktycznie od pierwszego do ostatniego gwizdka. I nawet jeśli zdarzały się momenty, gdy oddawali pole do gry „Kolejorzowi”, to i tak robili to na tyle mądrze i sprytnie, że goście z posiadania piłki nie potrafili zrobić większego użytku.
Zanim jednak poznaniacy mogli nacieszyć się futbolówką, to musieli przeżyć ostrą dominację ze strony gospodarzy. Zresztą – nie przeżyli jej bez szwanku, bo mecz zdążył się rozpocząć, a Vadis pięknym uderzeniem prosto w okienko dał prowadzenie Legii. Zasługi Belga przy tym golu są oczywiście niepodważalne, ale jakże pięknym podaniem uruchomił go Dąbrowski… No, no, nie spodziewaliśmy się, że na takie rzeczy w ogóle tego faceta stać. A tu jak gdyby nigdy nic – przyjęcie, precyzyjny na centymetry przerzut z pominięciem i linii pomocy, i linii obrony Lecha i 1:0.
Szybki gong poskutkował tym, że Lech długo był jeszcze mocno zakręcony i nie do końca zdawał sobie chyba sprawę z tego, że każda kolejna minuta w letargu może pogrążyć go jeszcze bardziej. A to było jak woda na młyn dla legionistów – raz za razem zaczęli wrzucać kolejne biegi i po chwili wskazówka na obrotomierzu telepała się już w zawrotnym tempie. Najpierw Guilherme wjeżdżający skrzydłem i uderzający piłkę w boczną siatkę. Chwilę później – Nagy otrzymujący znakomite podanie w szesnastce, ale przegrywający starcie oko w oko z Putnocky’m.
Z każdym kwadransem Legia jednak biegi redukowała i bramkę poznaniaków szturmowała coraz rzadziej. Kluczem w całym tym spotkaniu było jednak zagarnięcie sobie środka pola, co gospodarze wykonali bezpardonowo i wręcz bezczelnie. Tercet Vadis – Moulin – Jodłowiec kompletnie zdominował dziś rywala. Dwóch ostatnich czyściło absolutnie wszystko, co przetoczyło się bezpańsko w okolice koła środkowego, a truchtający przed nimi Odjidja-Ofoe wzorowo reżyserował grę. Rany, jaki ten gość ma spokój, luz i opanowanie. Podczas gdy niektórzy nerwowo odgrywali do partnera, zrzucali ze swoich barków odpowiedzialność za grę, on łapał piłkę, brał na plecy po dwóch, trzech rywali i z gracją rozprowadzał akcje. Momentami zdawać się mogło, ze to co uprawia Vadis, to w ogóle jakaś inna dyscyplina. Zresztą – to samo przyznał na pomeczowej konferecji trener Nenad Bjelica, który stwierdził, że Odjidja-Ofoe zwyczajnie do tej ligi nie pasuje, bo nikt z szatni poznańskiego Lecha nie miał pojęcia w jaki sposób takiego gościa w ogóle na boisku zatrzymać.
Po zmianie stron Legia już tak śmiała nie była, ale i wcale nie musiała utrzymywać wysokiego tempa. Spokojnie cofnęła się na swoją połowę i czekając na sygnał do ataku szukała tylko możliwości przechwycenia piłki. To udawało się sporadycznie, ale jeśli już do skutku dochodziło, to zazwyczaj kończyło się też smrodem pod bramką Putnocky’ego. I gdy mecz zbliżał się nieuchronnie do końca, Jodłowiec kapitalnym zagraniem obłużył Kucharczyka, ten na pełnym gazie przerzucił bramkarza i wpakował piłkę do siatki. 2:0, nokaut.
Stołeczni dorzucają więc do swojej kolekcji trzy punkty i na trzy kolejki przed końcem mają dwa „oczka” przewagi nad Lechem, Jagiellonią i Lechią. Podopieczni Jacka Magiery w końcu więc doszli do sytuacji, o której długo opowiadali i na którą cierpliwie czekali – sytuację, w której absolutnie wszystko zależy już tylko od nich.
fot. FotoPyk