Czy w Legii istnieje życie bez Vadisa Odjidji-Ofoe? Z takim pytaniem w głowie zasiadaliśmy dziś przed telewizorami, by obejrzeć spotkanie warszawskiej drużyny z Cracovią. Za kadencji Jacka Magiery Belg spotkania ligowe oglądał z ławki łącznie przez zaledwie 10 minut, co jasno mówi, że mamy do czynienia z postacią absolutnie kluczową. O ile zazwyczaj jesteśmy zwolennikami prostych odpowiedzi, o tyle w tym przypadku musimy grubą krechę nasmarować przy opcji “trudno powiedzieć”.
No bo tak. Miroslav Radović, który miał w dzisiejszym spotkaniu Vadisa bezpośrednio zastąpić, nawet nie zbliżył się do poziomu, który zazwyczaj prezentuje były gracz Norwich. To była przesiadka z Mercedesa Klasy A do Opla Astry, w dodatku takiego, który czasy świetności ma już za sobą. Serb, który już od dłuższego czasu nie przypomina siebie samego z rundy jesiennej, zaliczył dziś asystę, ale poza tym niewiele dobrego można o nim powiedzieć. Kolejny bezbarwny występ.
Z drugiej strony jednak pod nieobecność Vadisa – i przy średniej postawie nie tylko Radovicia, ale także Guilherme – odpowiedzialność za wynik wzięli na siebie inni gracze. Są zaskoczenia, ocierające się nawet o “szok i niedowierzanie”. No bo o ile Moulin od dłuższego czasu jest cichym bohaterem Legii, więc jego dobra postawa dziwi mniej więcej tak jak nadejście czwartku po środzie, o tyle już Dominik Nagy i Tomas Necid w roli bohaterów meczu to obrazek, który widzimy po raz pierwszy.
Obaj byli aktywni od samego początku, obaj mogli szybko wpisać się na listę strzelców. Strzał Węgra został jednak obroniony przez Sandomierskiego, a w przypadku Necida w zamieszaniu w polu karnym dobrze interweniowali obrońcy Cracovii. Legia spotkanie w Krakowie rozpoczęła z lekką pianą na ustach – trochę tak, jakby chciała pokazać, że mecz z Koroną był jedynie wypadkiem przy pracy. I w końcu dopięła swego, bo w drugiej próbie Nagy już się nie pomylił, bezbłędnie wykorzystał świetne podanie z głębi pola Moulina i śpiączkę w szeregach Pasów.
Ano właśnie! Pasy. Wybaczcie, że jak na razie niewiele o nich wspominamy, ale uwierzcie, że to adekwatne zachowanie do postawy Cracovii w pierwszej fazie meczu. Wielu zawodnikom odpowiadała rola statystów.
I jeśli mamy być szczerzy, to właśnie chęcią ożywienia meczu tłumaczymy sobie dziwaczne zachowanie Artura Jędrzejczyka z końcówki pierwszej połowy. Dośrodkowanie Cracovii z rzutu rożnego, na pierwszy rzut oka nieudane, reprezentant Polski wyskakuje do główki i… mylą mu się dyscypliny sportu – zagrywa piłkę ręką. To nawet nie było rzucenie koła ratunkowego, Jędrzejczyk wysłał całą ekipę “Słonecznego Patrolu”, by ta uratowała tonącą Cracovię. Karnego na gola zamienił Dąbrowski, który już wcześniej sprawdzał czujność Malarza. 1-1. Niespodzianka.
I w takich okolicznościach Necid w końcu zagrał na miarę reprezentanta Czech na ostatnim Euro. O ile Nagy trochę zgasł po golu, o tyle doświadczony napastnik mocno pracował na swoją kolejną szansę w polu karnym. Przyszła na początku drugiej połowy i trzeba podkreślić klasę zawodnika, który najpierw założył siatkę obrońcy, a później precyzyjnym strzałem minął bramkarza. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale być może Legia zyskała dziś mocny argument w walce o tytuł.
Cracovii trzeba oddać to, że przy stanie 1-2 dość mocno dążyła do wyrównania. A to piłkę z linii bramkowej wybijał Pazdan, a to strzał efektownym szczupakiem zatrzymywał Maciej Dąbrowski. Przed Pasami teraz ciężka walka o utrzymanie. Kluczem do jego wywalczenia może być właśnie takie zaangażowanie, którego dziś przez większość drugiej połowy drużynie Jacka Zielińskiego nie brakowało.
Fot. FotoPyK