Chcąc trzymać się terminologii świątecznej, to niezwykle trudno jest nam wyobrazić sobie inny scenariusz od tego w którym kielczanie opuszczają dziś Łazienkowską mokrzy do suchej nitki. Niewiele jest bowiem argumentów za tym, że za miednicę pełną wody chwycą właśnie podopieczni Macieja Bartoszka.
Jakie to więc znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że mecz potoczy się pod dyktando i zgodnie ze scenariuszem stołecznych?
Po pierwsze, Korona gra koszmarnie na wyjazdach. I to nie koszmarnie w stylu, że dają pokaz brzydkiego, kunktatorskiego futbolu, częściej strzelają przypadkowe gole niż tworzą koronkowe akcje, a napastnicy zamiast dryblować obrońców i przepuszczać piłkę między nogami bramkarzy, dobijają do pustaka. Posłużmy się bowiem liczbami. Tak jak kielczanie na własnym obiekcie spisują się znakomicie, a solidniejszą twierdzę wybudowała w lidze tylko Lechia, tak gdy opuszczają bramy miasta dzieje się coś niedobrego. Czternaście spotkań, tylko dwa wygrane, ledwo jeden remis i aż jedenaście porażek. Siedem punktów w czternastu wyjazdowych spotkaniach! Przerażająca statystyka, a – co gorsza – niezwykle trudna do wytłumaczenia. Nikt przecież Koronie nie każe grać na boliwijskich wysokościach, czy w innych ekstremalnych warunkach. Ci sami piłkarze, ten sam trener, te same piłki, zapewne nawet lepsza murawa. Swoista enigma.
Po drugie, Korona traci najwięcej goli w lidze, a Legia… najwięcej strzela. Wystarczy więc dodać tylko dwa do dwóch i jak na tacy otrzymujemy prosty wniosek, że stołeczni mają najlepszą z możliwych okazji do tego, by urządzić sobie festiwal strzelecki. Nieprawdopodobne jest to, że goście dzisiejszego spotkania przyjęli w tym sezonie już 54 gole, a wciąż tkwią… nad kreską. I to nie kreską oddzielającą strefę spadkową od resztę ligi, a kreską rozgraniczającą pierwszą od drugiej “ósemki”. Za nimi takie ananasy jak Górnik Łęczna, Arka czy Piast i żadna z identyczną średnią 1,92 bramki przyjętej na spotkanie. Fakt faktem jest już w składzie Diaw, ale spoglądamy choćby na formę jego kolegi z linii defensywy – Dejmka. Oceny za ostatnie cztery mecze? 3, 6, 3, 6. Odpowiedzcie sobie sami, co wypada teraz.
Aha, no i jeszcze osiem liter, które tłumaczą wszystko. Osiem liter, które są żywą wizytówką kieleckiej defensywy. Możecie ułożyć je do kupy z tej rozsypanki: y, n, a, r, m, i, k, a.
Po trzecie, parafrazując znakomitą przyśpiewkę irlandzkich kibiców z EURO we Francji – Legia’s on fire, your defence is terrified. Sześć ostatnich spotkań? Sześć zwycięstw, dwanaście strzelonych goli. I choć żaden z tych meczów nie zakończył się pogromem, to i tak dwie bramki strzelone średnio na mecz wcisnąć zawsze się udawało. A i przecież rywale nie z łapanki, bo od bardzo mocnej wiosną Wisły, przez Zagłębie, aż po fenomenalnego Lecha i to w Poznaniu. A przecież wpadkę w starciu z Cracovią zaliczyła Jagiellonia, więc szansa do wskoczenia na fotel lidera jest doskonała. Wydaje się więc bowiem, że informacja o udanej sprzedaży klubu w ręce niemieckiego emerytowanego piłkarza była dla kielczan ostatnią dobrą informacją tego tygodnia.
Nie mamy zatem bladego pojęcia, co poradzić Koronie. Czy już pocieszać? Czy zachęcić do walki, byśmy nie musieli oglądać jednostronnego widowiska? Cholernie trudna sprawa, ale pewne jest jedno – weźcie panowie profilaktycznie płaszcze przeciwdeszczowe, kapoki i ciuchy na zmianę. Może być mokro.
fot. FotoPyk