Dawno, dawno temu – za górami, za lasami – stadion przy ulicy Łazienkowskiej uchodził za jaskinię lwa. Większość rywali przegrywała mecze jeszcze w szatni, a ci lepsi dopiero w tunelu prowadzącym na murawę. Kiedy tylko ogłaszano terminarz rozgrywek, wszyscy od razu sprawdzali datę spotkania w Warszawie, która była niczym pierwszy dzień szkoły po wakacjach czy zmiana czasu z letniego na zimowy. Data, której nadejście jak najdalej odsuwano w myślach, a na samo wspomnienie o niej egzystencja zaczynała sprawiać ból.
20 lat temu Legia była w trakcie wyjaśniania, co oznacza dominacja na własnym stadionie. Warszawianie domykali rozciągający się na trzy sezony okres, w którym wygrali u siebie 47 z 51 ligowych meczów. Przez bite trzy sezony w mniejszym lub większym stopniu przy Łazienkowskiej postawić potrafili się tylko Widzew i Lech, a cała reszta była golona jak leci. Ktoś powie – to dawne czasy, zupełnie inny zespół i nawet nie ma co porównywać. A my zapytamy – a właściwe to dlaczego? Przecież dzisiejsza Legia pod względem zdobytych trofeów właśnie notuje najlepszy okres w całej swojej historii. To także dzisiejsza Legia po raz pierwszy od 21 lat awansowała do fazy grupowej Ligi Mistrzów, gdzie przecież udało jej się coś zdziałać. Skoro liczbą występów oraz liczbą wygranych pucharów Rzeźniczak i Kucharczyk prześcignęli już wiele klubowych legend, to dlaczego właściwie mielibyśmy od nich – oraz od ich kolegów z boiska – oczekiwać mniej?
Tymczasem w bieżącym sezonie rywale Legii sprawdzają w kalendarzu datę meczu w Warszawie, bo to świetna okazja do podreperowania dorobku punktowego. Obecny domowy bilans bijącej się o mistrza drużyny to cztery zwycięstwa, pięć remisów i trzy porażki. Innymi słowy, warszawianie u siebie wygrali cztery mecze i nie wygrali ośmiu. Jako że oczekiwania w stolicy zawsze są mocno rozdmuchane, spokojnie można założyć, że w tym sezonie tylko po 1/3 spotkań u siebie kibice byli zadowoleni, a po 2/3 stadion opuszczali wściekli do granic możliwości. I właśnie w taki sposób tydzień w tydzień Legia próbuje dbać o frekwencję przy Łazienkowskiej.
Taka proporcja utrzymuje się także w innych rozgrywkach. W fazie grupowej Ligi Mistrzów to absolutnie zrozumiałe, chociaż warto zwrócić uwagę, że kibicom nie było dane zobaczyć kapitalnego remisu z Realem, a 0:6 z Borussią już tak. W eliminacjach do Ligi Mistrzów Legia także wygrała u siebie tylko 1/3 spotkań – udało się pokonać jedynie Zrinjskiego, a Trencin i Dundalk już nie. Jedyny domowy mecz w Lidze Europy także nie przyniósł warszawianom zwycięstwa. Innymi słowy, ludzie regularnie chodzący na Legię w tym sezonie uprawiają coś w rodzaju masochizmu. Równie dobrze mogliby włożyć do worka dziesięć czekoladowych kulek Ferrero Rocher oraz dwadzieścia kulek ulepionych z gliny, a potem zamknąć oczy i wkładać wylosowany przysmak prosto do ust.
Wróćmy jeszcze do sytuacji w lidze – tylko sześć drużyn w całej stawce zdobyło na własnym stadionie mniej punktów. Tabela stworzona na podstawie meczów u siebie wygląda następująco:
Wnioski są dla Legii druzgocące. Mniej punktów na własnym stadionie zdobyło tylko sześć ekip, ale w większości mają one o jeden mecz rozegrany mniej. Jeżeli Cracovia, Zagłębie, Piast i Górnik Łęczna (który przecież nie gra na swoim stadionie) wygrają najbliższe mecze w roli gospodarza, słabsi od Legii będą już tylko Ruch i Śląsk. Natomiast Lechia zdobyła u siebie już o 14 punktów więcej. Pora więc na kluczowe pytanie – czy naprawdę można realnie walczyć o mistrzostwo Polski z tak żenującym bilansem domowych spotkań?
Jedynym pocieszeniem dla Legii może być dyspozycja wyjazdowa, bo z bilansem 7-1-3 jest drużyną z najlepszą średnią punktów poza własnym stadionem w całej stawce. Być może więc kibice Legii nie powinni się szczególnie martwić niższym miejscem w tabeli, bo ono gwarantuje więcej wyjazdowych starć z czołówką ligi w grupie mistrzowskiej. Wiadomo, drużyny Jacka Magiery przekreślać nie należy, ale – przyznacie sami – tytuł wywalczony głównie na wyjazdach miałby dość szczególny smak. A w obliczu zbliżających się starć w Gdańsku i Poznaniu, a także w obliczu naprawdę trudnej sytuacji w tabeli, warszawianie mogą nie mieć wyboru. Albo zapewnią sobie sukces meczami wyjazdowymi, albo skończą jako najwięksi przegrani tego sezonu.
Fot. FotoPyK