Niespełna rok temu – bo do okrągłej rocznicy brakuje jakichś dwóch tygodni – Piast podejmował na własnym boisku Cracovię. Emocje sięgały zenitu, bo przecież zdecydowany lider, mający przewagę siedmiu punktów nad resztą stawki, mierzył się z drugą najlepiej punktującą drużyną w lidze. Podopieczni Zielińskiego za wszelką cenę chcieli skrócić dystans dzielący obie drużyny, a piłkarze Latala chcieli na dobre oderwać się od goniących ekip i zawalczyć o jak najlepszy wynik przed decydującą wiosną. A we wszystkich mediach spotkanie zgodnie było określane mianem meczu na szczycie.
Co więcej, wydarzenia na boisku w jakimś sensie odzwierciedliły pozycje obydwu drużyn w lidze. Byliśmy bowiem świadkami kapitalnego widowiska, pełnego zwrotów akcji, pięknych goli i akcji na europejskim poziomie. Zaczęło się od fantastycznego woleja Denissa Rakelsa, który zmieścił piłkę tuż przy słupku bramki strzeżonej przez bezradnego Jakuba Szmatułę. Piast odpowiedział w swoim stylu, czyli golem po stałym fragmencie gry – po zamieszaniu pod bramką Sandomierskiego samobójczą bramkę zapakował Rymaniak. Drużyna Latala – zwana wtedy “Piasteloną” – na tym jednak nie poprzestała, bo po kolejnej bardzo ładnej akcji potężnie uderzył Nespor, a piłka odbiła się jeszcze od słupka i wpadła do siatki. Cracovia się jednak nie poddała, bo chwilę później stan meczu efektowną główką wyrównał Jaroszyński.
Po ostatnim gwizdku byliśmy naprawdę zbudowani. Oglądaliśmy bowiem spektakl na niespotykanym u nas poziomie, bramki z gatunku “stadiony świata” oraz bardzo wysokie tempo gry. Indywidualnie piłkarze prezentowali się nadzwyczaj solidnie, a największe wrażenie zrobił na nas chyba Marcin Budziński, który w całym meczu przeprowadził masę efektownych dryblingów. Niektórych z tych rajdów nie powstydziłby się nawet sam… Leo Messi.
No dobra, a teraz wróćmy do teraźniejszości. I jest to niestety dosyć przygnębiające, bo na tym samym boisku spotkają się dziś drużyny, które od początku sezonu wykręcają porażającą średnią 1,1 punktu na mecz. Drużyny, które solidarnie skompromitowały się w Europie, i których obecna gra w ogóle nie przypomina niedawnych popisów. Co więcej, obie ekipy zajmują odpowiednio 11. i 12. miejsce w tabeli i od ostatniego miejsca w tabeli dzielą je zaledwie trzy punkty, więc – jak łatwo policzyć – wystarczy jedna nieudana kolejka, by któraś z nich wyrżnęła o samo dno.
Jakiego meczu dziś się spodziewamy? Na pewno w jakimś sensie będzie inny niż przed rokiem, bo przecież prawdopodobnie nie obejrzymy dziś żadnego ze strzelców goli. Dla Piasta bramki nie strzeli już Martin Nespor, gliwiczanie nie strzelą także gola Bartoszem Rymaniakiem, który został pogoniony z Cracovii. Z kolei dla “Pasów” nie trafi już Deniss Rakels, a także raczej nie trafi Paweł Jaroszyński, który po złamaniu nogi w seniorskiej piłce nie powąchał w tym sezonie jeszcze murawy. Co więcej, on nawet nie powąchał jeszcze ławki rezerwowych.
Inna sprawa, że w obydwu drużynach zostało wielu piłkarzy, którzy współtworzyli kapitalny spektakl przed rokiem, a także wiele innych bardzo dobrych meczów z udziałem jednej czy drugiej drużyny. Ci ludzie z pewnością nie zapomnieli, jak się gra w piłkę i nie raz już udowodnili, że potrafią wspiąć się na bardzo wysoki poziom. Oni po prostu kiedyś muszą odpalić i dziś – po przerwie reprezentacyjnej – jest ku temu świetna okazja. Tym bardziej, że motywacji nie powinno zabraknąć, zwłaszcza piłkarzom Piasta, którzy w pierwszej kolejce tego sezonu przyjęli przecież pięć bramek przy Kałuży i właśnie nadarza im się okazja do rewanżu.
Panowie, nasza prośba jest bardzo prosta – przypomnijcie sobie ten spektakl sprzed roku i zagrajcie to jeszcze raz!
Fot. 400mm.pl