Lech Poznań to jak na nasze warunki potęga i nawet nie mamy tu na myśli poziomu sportowego czy nie tak dawno zdobytego tytuły mistrzowskiego. To klub-instytucja, ze świetnymi wynikami frekwencji, z bardzo wysoką wartością mediową i jedną z najwyższych oglądalności. W samym 2015 roku poznaniacy zanotowali 78,5 miliona złotych przychodu, z czego wypracowany zysk netto wyniósł 2,2 miliona. W Poznaniu na same pensje zawodników przeznacza się około 25 milionów złotych rocznie. Przy takim potencjale i takich możliwościach finansowych pewnych rzeczy zwyczajnie nie wypada robić. A to, co najbardziej nie przystoi, to zajmowanie ostatniego miejsca w tabeli i to w dodatku przy zadziwiającej regularności.
Sami zachodzimy w głowę, jak to w ogóle możliwe, że taka drużyna jak Lech podczas drugiego lata z rzędu funduje swoim kibicom ostatnie miejsce w tabeli. Co ciekawe, na samo dno “Kolejorz” dwukrotnie został zepchnięty przez Jagiellonię. W zeszłym sezonie miało to miejsce po dziewiątej kolejce i porażce w Białymstoku, teraz Lech już po trzech seriach gier jest zmuszony oglądać plecy reszty stawki.
Z jednej strony zeszłoroczny wynik był jednak bardziej niepokojący, bo oznaczał słabą grę na przestrzeni znacznie większej liczby meczów. Fakty są jednak takie, że obecnie Lech wystartował jeszcze gorzej. Wtedy po trzech kolejkach miał trzy punkty i trzy gole, dziś punkt jest jeden, a gola nie ma żadnego. W dodatku wszędzie widać problemy. Wilusz i Nielsen w defensywie nie są żadnym postrachem dla ligowych napastników, Trałka i Tetteh na własną bezradność często reagują brutalną grą, a Robak i pączek zwany Nickim Bille raczej nie będą rywalizować ze sobą o koronę króla strzelców. Jan Urban również nie wygląda na gościa, który miałby w głowie jakiekolwiek odpowiedzi czy rozwiązania. On sam z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie do końca wie jak wyjść z sytuacji.
Powiecie, że to dopiero trzy mecze i nie ma co siać paniki. To oczywiście prawda, ale spójrzmy na sprawę inaczej – Lech ma już osiem punktów straty do liderującego Zagłębia, które w tym sezonie może poważnie włączyć się do gry o najwyższe cele. W perspektywie podziału punktów taka przewaga nie wygląda już tak okazale, ale przecież – zanim ten podział nastąpi – będzie się toczyć walka o uprzywilejowaną pozycję przed fazą finałową. Jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, Lech po trzech kolejkach i porażce z Zagłębiem na własnym boisku, już na starcie mocno ograniczył swoje szanse w tym wyścigu.
Ale nie to jest w tym wszystkim najgorsze, bo sam fakt zamykania tabeli jest mocno upokarzający. To tak, jakby wsiąść do jednego z dwóch Ferrari i zamykać stawkę w wyścigu Fiatów 500. Ostatnie miejsce Lecha to swoisty anty-magnes w trwającym jeszcze przez miesiąc okienku transferowym. To świadectwo, że mimo niemałych przecież środków, ta drużyna jest fatalnie zarządzana, a trener nie ma nad tym wszystkim większej kontroli. Wreszcie to policzek dla kibiców, którym skutecznie wybija się z głowy kupowanie karnetów i jakąkolwiek chęć towarzyszenia tej drużynie w kolejnych ligowych bataliach. Tak naprawdę w każdych okolicznościach ostatnie miejsce Lecha to ogromny wstyd.
Panowie lechici, właściwie to już wstyd jak skurwysyn. Być może zaraz zaczniecie grać lepiej, strzelicie kilka goli i wygracie kilka meczów. Nie zmieni to jednak faktu, że ten smród pozostanie z wami na długo, bo właśnie sprawiliście, że w całej Polsce kręcą z was bekę.
Fot. FotoPyK