Powoli do opinii publicznej przebijają się informacje o dobrej ostatnio formie piłkarza Sassuolo. Choć niektórzy pewnie dopiero zarejestrowali, że gra on teraz w tym klubie, a nie nadal w Torino. Sebastian Walukiewicz ma się jednak na tyle dobrze, że faktycznie całkiem zasadnym może się zdawać pytanie o brak powołania go do kadry na listopadowe zgrupowanie. Szczególnie wobec kilku ostatnich decyzji kadrowych Jana Urbana.

Każdy selekcjoner, teoretycznie, jest przede wszystkim od tego, by wynajdować w danym momencie możliwie najlepszych piłkarzy do gry dla reprezentacji Polski. Teoretycznie, bo w praktyce sprowadza się to do powoływania zawodników pasujących do pomysłu zespołu na grę. Dopasowanych do formacji, stylu, potrzeby chwili – nie ma w tym nic złego, to raczej naturalne. Dlatego też Jan Urban nie ma większego problemu z uzasadnieniem powołania dla Filipa Rózgi czy Kryspina Szcześniaka. Piłkarzy, którzy i tak najprawdopodobniej nie odegrają w czasie zgrupowania żadnej kluczowej roli.
Ale po prostu pasują trenerowi i już. W przeciwieństwie do Sebastiana Walukiewicza, który musi być na radarach sztabu szkoleniowego naszej reprezentacji, a jednak na powołanie samą swoją grą nie zapracował. Chyba że zapracował, ale decyduje jakiś czynnik, który w tym momencie nam umyka.
Sebastian Walukiewicz pominięty przy powołaniach. Co mogło kierować selekcjonerem?
Dla niektórych to może sprawa życia i śmierci, przez co zobaczą w nas adwokata diabła. My będziemy jednak rozprawiać się ze wszelkimi za i przeciw, tak bez zajmowania konkretnego stanowiska – bo, naprawdę, każdy z argumentów w tej sprawie da się obalić. No prawie każdy.
Nic bowiem nie możemy zrobić z argumentem koronnym, który sprawia, że przy powołaniach my nie mamy do gadania nic, a Jan Urban ma do gadania wszystko. Może więc być tak, że ostateczna decyzja należąca do selekcjonera uzasadniona była prostym „po prostu go nie chcę”. Trudno z takim postawieniem sprawy walczyć, ale też trudno – szczególnie patrząc przez pryzmat przyjemnego początku kadencji Urbana – mieć o to pretensje.
Te byłyby i w przyszłości może będą uzasadnione, ale teraz nie mamy powodów do narzekań na decyzje podejmowane przy użyciu metody „bo tak”. Tym bardziej, że za niektórymi z nich mogą się kryć kolejne, bardziej merytoryczne powody. Przykład pominięcia przy powołaniach Sebastiana Walukiewicza będzie w sam raz do tego, by parę z nich przedstawić.
Złe wspomnienia. Bez nich łatwiej o szansę
Po pierwsze – piłkarze już kiedyś sprawdzeni w kadrze oceniani są także na podstawie występów dla reprezentacji Polski. Nie mamy żadnych podstaw, by oceniać dokonania reprezentacyjne takiego Kryspina Szcześniaka, który znalazł się na liście powołanych. Nie wiemy jeszcze, czy nie okaże się czasem wielkim zbawcą polskiej kadry, brakującym od lat ogniwem, które pozwoli nam wskoczyć na wyższy poziom. Domyślamy się, ale nie wiemy.
W przypadku Walukiewicza mamy już próbkę dziesięciu spotkań, w większości z ubiegłego roku. Dzięki niej wiemy, że cudów nam nie zaoferuje – ot kolejny obrońca, który raz zagra nieźle, raz zagra średnio, a innym razem kiepsko. Widzieliśmy przed laty jak Walukiewicz z powodzeniem wchodził do kadry za kadencji Jerzego Brzęczka. Ale nie przymknęliśmy oka, jak dostawał baty od Portugalii czy przegrywał ze Szkocją w Lidze Narodów. Wówczas był nawet najgorszym z naszych stoperów, czego nie omieszkaliśmy zauważyć po ostatnim ze spotkań, tym pieczętującym spadek.
– Przez pierwszych 25 minut było w porządku. Ale później? Najpierw dał się wyprzedzić rywalowi, potem jak dzieciaka ograł go McTominay, a po kilku minutach Walukiewicz nie potrafił celnie zagrać po rozpoczęciu gry z piątki. Dużo miał takich „popisów”. Zdecydowanie nie wyglądał jak piłkarz, który może zbawić naszą linię obrony. Mamy wrażenie, że on po prostu nie odnajduje się jako centralna postać takiego trójosobowego bloku. I jeszcze ta końcówka… To on sprezentował piłkę rywalom złym wybyciem. Zaraz potem straciliśmy gola na 1:2 – pisał na Weszło Kuba Radomski po porażce ze Szkotami.
Tak, wtedy sytuacja była inna, wtedy graliśmy innym ustawieniem, o ustawieniu za chwilkę. Dodajmy jednak puentę do wątku o złych wspomnieniach – nie da się dać Walukiewiczowi całkowicie czystej karty. Był, nie zaoferował nam wystarczająco wiele, teraz zapraszanie go na kadrę to dawanie drugiej szansy. Podczas gdy komuś można dać pierwszą.

Sebastian Walukiewicz dobrze wszedł w sezon z Sassuolo
Można też oczywiście postawić na zgraną kartę Bartosza Bereszyńskiego, co całkiem sprawnie obala argument numer jeden. Bo on już przez wiele lat dawał nam powody do tego, by nie być traktowanym jak zbawca reprezentacji. Słysząc „Bereszyński” nie cieszysz się jak dziecko, że wraca do kadry nasza dawna ostoja. Raczej widzisz w nim piłkarza, którego nazwisko na liście powołanych wzbudza reakcję dosyć obojętną. Jest, okej, czasem był i było… właśnie, było okej. Nic więcej. Już nawet możemy pominąć oczywisty fakt, że jeden z panów gra teraz w Serie B, a drugi z powodzeniem radzi sobie nadal poziom wyżej.
I na dodatek gra więcej.
Czas spędzony na boisku w tym sezonie:
- Sebastian Walukiewicz – 955 minut w barwach Sassuolo;
- Bartosz Bereszyński – 240 minut w barwach Palermo.
Rzućmy jeszcze okiem w metrykę. Bereszyński jest od Walukiewicza osiem lat starszy, więc także bardziej doświadczony, może o to chodzi? Ale przecież nie ma to żadnego przełożenia na jakość tu i teraz. Tym bardziej wydawać się może, że naturalnym wyborem powinien być młodszy z tego duetu. A nie jest.
Dopasowanie. To nie ten Walukiewicz co kiedyś?
Warto też zauważyć, że obaj panowie nie pełnią dokładnie takiej boiskowej roli, jakiej zdaje się najbardziej w tym momencie potrzebować nasz blok obronny
Słabiej zaznajomionym z ostatnimi występami naszego obrońcy z Sassuolo może się to wydać dziwne, ale Sebastian Walukiewicz nie będzie na dziś naturalnym zmiennikiem ani dla Przemysława Wiśniewskiego, ani dla kontuzjowanego Jana Bednarka. W Serie A gra od początku roku na prawej obronie i może dlatego nie znalazł też uznania w oczach selekcjonera. Przy okazji pierwszych powołań nie było dla niego miejsca, przy okazji powołań dodatkowych – także. Widać nie pasował, po prostu.
Jeśli zatem założymy, że potrzebowaliśmy bardziej stopera niż prawego obrońcy – cóż, faktycznie Walukiewicz nie pasuje. Mamy Matty’ego Casha, który chwilowo nie daje żadnych powodów do obaw o przyszłość. Mamy Pawła Wszołka, który z roli zmiennika wywiązuje się na ostatnich zgrupowaniach bardzo dobrze i zwyczajnie nie zasługuje na odstrzelenie. Po co nam więc gość, który teraz obsadza prawą obronę?
Spytać wypadałoby Jana Urbana, który powołał grającego na boku bloku obronnego Kryspina Szcześniaka. Zawodnika, który także lwią część poprzedniego sezonu spędził na pozycji stopera, lecz teraz, przy okazji meczów Ekstraklasy, zdecydowanie częściej pojawia się na boisku w roli prawego defensora. Nie jest zatem na ten moment oczywistym wyborem do roli środkowego obrońcy, nawet jeśli jego powołanie do kadry selekcjoner tłumaczy kombinacją jakości i osobistego zaufania.
– Nie kreuję się na kogoś, kto przypisuje sobie zasługi, że prowadził jakiegoś zawodnika na początku jego kariery. Kiedy jednak mam na oku dwóch kandydatów i waham się, którego wybrać, stawiam na tego, którego znam i wiem, czego się po nim spodziewać. W Ekstraklasie i poza Polską gra wielu środkowych obrońców – byłoby z kogo wybrać. Może gdyby nie sytuacja z Przemkiem Wiśniewskim, to nie byłoby powołania dla Kryspina? Nie chcieliśmy jednak zostać z jednym tylko rezerwowym stoperem. Co nie zmienia faktu, że w ostatnim czasie Kryspin grał dobrze i na prawej obronie, i jako stoper. Zapewniam, że oglądamy innych kandydatów i chciałbym, żeby powołanie Kryspina spowodowało ich mobilizację – tłumaczył swoją decyzję w rozmowie z TVP Sport Jan Urban.

Kryspin Szcześniak cieszy się zaufaniem selekcjonera. Jan Urban dał mu wielką szansę
Zatem nie – pozycja, na której występuje teraz w klubie Sebastian Walukiewicz, nie ma tu wielkiego znaczenia. Bo on też, jak rok młodszy Szcześniak, przez długi czas grał jako środkowy obrońca i raczej się tego nie oduczył. Zresztą robił to w ostatnich latach na zdecydowanie wyższym poziomie niż polska Ekstraklasa, z całym do niej szacunkiem. Jasne, oczywiście, jest różnica między grą w klubie i grą w reprezentacji, jednak można podejrzewać, że zbierający teraz dobre recenzje we Włoszech Walukiewicz będzie mógł coś zaoferować kadrze. Szczególnie tak dotkniętej problemami przed meczem z Holandią.
Co zatem przeważa? Autorskie pomysły selekcjonera
Przy takich dylematach ktoś musi zajmować się podejmowaniem decyzji. Choć nie zawsze wydają się one do końca rozsądne i czasem uzasadnienia można ze świecą szukać. Trudno może uwierzyć, że brak powołania na zasadzie „bo tak” może być ogólnie dobrym pomysłem, szczególnie przed weryfikacją jego efektów. Nie można też jednak z całą stanowczością stwierdzić, że to pomysł zły.
Patrzeć będziemy jednak z dużą uwagą na obrońców, którzy ostatecznie znaleźli się w kadrze na Holandię i Maltę.
Obrońcy powołani na listopadowe zgrupowanie reprezentacji Polski:
- Bartosz Bereszyński (Palermo FC)
- Matty Cash (Aston Villa)
- Tomasz Kędziora (PAOK)
- Jakub Kiwior (FC Porto)
- Kryspin Szcześniak (Górnik Zabrze)
- Przemysław Wiśniewski (Spezia Calcio, z Holandią nie zagra)
- Paweł Wszołek (Legia Warszawa)
- Jan Ziółkowski (AS Roma)
Większość z nich, przy pominięciu Walukiewicza, powinna być gotowa na to, że każde potknięcie będzie powodowało zakwestionowanie ich przydatności dla kadry. Bereszyński, Kędziora, Szcześniak czy Ziółkowski – każdego z nich można z tego zestawienia wykreślić i znaleźć dla takiej decyzji racjonalne uzasadnienie. Tym samym każdego z nich można by zastąpić obrońcą Sassuolo. Chyba że jest coś, o czym nie wiemy i Jan Urban zwyczajnie wyprzedza nas wszystkich o krok. Taka jego rola, więc na tym etapie wypada założyć, że ma swoje racje.
Po kolejnych dwóch meczach może wrócimy do tematu.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- „Kamil lubi napić się wódeczki”. Dziennikarz o relacji Glika i Lewandowskiego
- Holendrzy boją się Lewandowskiego! Ostrzegają po hat-tricku
- Wiadomo, po co Lewandowski poleciał do USA
Fot. Newspix