Za Koroną Kielce mecz, których sportowcy najbardziej nie cierpią. Prawie wszystko zrobiłeś dobrze. Wspiąłeś się na wyżyny swoich możliwości. Zablokowałeś tyły tak skutecznie, jak aktywiści przyklejeni do asfaltu na Wisłostradzie. I co? Ostatnia minuta doliczonego czasu, lekko spóźnione krycie, zbyt delikatna interwencja i z trzech punktów z liderem Ekstraklasy robi się 1:1.

Nikt w Kielcach nie będzie miał pretensji do Dawida Błanika, który w ostatnich tygodniach znajduje się w wybornej formie, ale jednak fakty są nieubłagane – jeśli gdzieś szukać niewykorzystanych okazji, to właśnie w 9. minucie. Kapitan Korony podszedł wówczas do jedenastki i strzelił zupełnie jak nie on. Przewidywalnie, blisko środka, Marcel Łubik niby rzucił się do boku, a i tak zdołał obronić ten lichutki strzał.
Szkoda, myślą sobie kielczanie, bo zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki.
Korona – Górnik 1:1. Deklasacja w pierwszej połowie
– Musimy pokazać inną twarz. To nie jesteśmy my, to nie jest Górnik Zabrze – gorzko diagnozował w przerwie Łubik, nawiązując zwłaszcza do tego, że nic nie dzieje się z przodu. Tylko on zasługiwał w drużynie gości na pochwały. W swoim osiądzie miał stuprocentową rację – tak bezradnego lidera jak dziś już dawno nie oglądaliśmy. Zdarzało się, że z premedytacją oddawał pole gry rywalom – jak na przykład z Cracovią, co okazało się taktycznym strzałem w dziesiątkę – ale jednak dziś nie oglądaliśmy świadomego wycofania się, a zwykłą niemoc. Michal Gasparik potrafi świetnie ustawić swój zespół, ale na Jacka Zielińskiego sposobu nie potrafił znaleźć.
W Kielcach naprawdę nie gra się łatwo.
Pierwsza połowa to mały koncercik ze strony kieleckiego zespołu. Korona stworzyła swoje z przodu, ale brylowała przede wszystkim w tyłach. Wydaje się, że właśnie takie ustawienie personalne – trzy wieże na środku: Smolarczyk, Sotiriou i Resta, do tego defensywnie nastawiony Zwoźny po prawej – to jej optimum, jeśli chodzi o grę defensywną. Stoperzy byli praktycznie bezbłędni. Grali twardo, wyprzedzali, dobrze się ustawiali. Wystawienie Zwoźnego na Sowa okazało się strzałem w dziesiątkę. Będący w gazie Senegalczyk nie potrafił się urwać i chyba nawet on sam był zaskoczony tym, jak agresywnie potrafi doskoczyć wahadłowy Korony.
Efekt? Zero ciekawych akcji Górnika do przerwy. Korona prowadziła po 45 minutach 1:0 i był to najmniejszy wymiar kary. Gola strzeliła z karnego, który będzie budził dyskusję. Janża pojechał na tyłku, chcąc zablokować wpadającego w szesnastkę Zwoźnego, ten wygrał pojedynek, był pierwszy przy piłce, a później delikatnie dał się zahaczyć. Czy gdyby nie feralna interwencja Słoweńca, zrobiłby w tej akcji cokolwiek groźnego? Raczej nie. Ale jednak dotknięcie było, a przy takim impecie nawet subtelny kontakt jest w stanie zachwiać równowagą atakującego. A zatem bliżej nam do tego, że Szymon Marciniak podjął dobrą decyzję, choć sam sędzia był rozgoryczony po meczu, mówiąc w Canal+, że… tego typu karne gwiżdże się przez komentatorów, którzy wszędzie widzą kontakt.
Dobry werdykt zapadł finalnie też przy pierwszym karnym na Sotiriou. Tu wątpliwości praktycznie nie ma – Cypryjczyk został nastemplowany w szesnastce, a to z automatu oznacza faul. Warto wspomnieć, że Marciniak – biegający dziś z kamerą refcam – w pierwsze tempo nie dostrzegł ani jednego z tych przewinień, a w obu przypadkach pomógł mu VAR. Przy pierwszej jedenastce gola, jak już wiecie, nie było, a kielczanie byli blisko też po strzale Antonina, który wylądował na słupku. Jakkolwiek to brzmi, Korona mogła prowadzić z rewelacyjnym Górnikiem 3:0 do przerwy.
Korona – Górnik 1:1. Nowa twarz zabrzan
W drugiej połowie zabrzanie – zgodnie z apelem Łuibika – pokazali inną twarz. Znacznie bardziej odważną, zdeterminowaną i ofensywną. Już w przerwie Gasparik sięgnął po dwóch nowych piłkarzy – Zahovicia i Chłania, potem doszedł do tego jeszcze Olkowski. Górnik napierał, ale miał problem z tworzeniem sobie klarownych okazji, bo znów – kapitalnie spisywała się linia defensywna Korony.
Aż w końcu wpadło. W ostatniej minucie doliczonego czasu gry. Po rzucie rożnym, przy którym w szesnastkę powędrował nawet Łubik. Svetlin źle przykrył, Smolarczyk źle wybił – i klops, katastrofa gotowa. Olkowski zgrał do Janickiego, ten huknął na bramkę tak, że nie było czego zbierać.
Ktoś powie – zasłużenie, bo Górnik zapracował w drugiej odsłonie na gola, choćby tym, że cały czas chciał atakować. Pozytywnie zareagował na nieudaną pierwszą połówkę – to bez dwóch zdań. Inny stwierdzi, że szkoda kielczan. Bronili się bardzo mądrze, grali świetnie, kontrowali. Mogli mieć rewelacyjny weekend, a jednak spędzą go z pewnym niesmakiem. Koroniarze kończą więc mecz z liderem Ekstraklasy z poczuciem rozczarowania – to rzeczywistość, którą mało kto jeszcze rok temu sobie wyobrażał.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Odpływ kompetencji. Jak wielu fachowców stracił Raków Częstochowa?
- Po raz pierwszy w Polsce. Obraz z perspektywy sędziego podczas meczu
- Problemy z nowym piłkarzem Lecha Poznań. „Uważa się za gwiazdę”
Fot. newspix.pl