Reklama

Edward Iordanescu i Legia Warszawa. Permanentna niepewność z obu stron?

Przemysław Michalak

24 września 2025, 16:56 • 5 min czytania 30 komentarzy

Dzisiejsze spotkanie z Jagiellonią Białystok jest niezwykle ważne dla Legii Warszawa nie tylko z punktu widzenia sytuacji w tabeli – w razie wygranej strata do Jagi zmaleje do dwóch punktów – ale także budowania pewności siebie na kolejne tygodnie. To już chyba właściwy czas, żeby wymagać od drużyny Edwarda Iordanescu przekonującej i skutecznej gry w dużym meczu.

Edward Iordanescu i Legia Warszawa. Permanentna niepewność z obu stron?

Legia na tę chwilę najważniejsze cele realizuje. Zdobyła Superpuchar Polski kosztem Lecha Poznań i zapewniła sobie jesień w europejskich pucharach. W Ekstraklasie nie jest dramatycznie jak w przypadku Rakowa Częstochowa, ale też nie jest optymalnie, skoro z siedmiu spotkań aż cztery oznaczały stratę punktów.

Reklama

Problemem, do tej pory co najmniej tolerowanym, był często mało przekonujący styl gry i wymęczanie kolejnych zwycięstw. Wojskowi pod wodzą rumuńskiego trenera tylko trzy razy wygrywali więcej niż różnicą jednego gola, a jedynie na początku sezonu z Koroną Kielce zrobili to w sposób przekonujący. 3:1 z GKS-em Katowice to dwie bramki zdobyte w doliczonym czasie gry, a niedawne 4:1 z Radomiakiem zakłamywało jakość tego, co oglądaliśmy. No i pamiętajmy, że sędziowie przy stanie 1:1 nie podyktowali gościom oczywistego rzutu karnego.

Legia Warszawa musi zacząć grać przekonująco

Jednocześnie trudno było nie odnieść wrażenia, że Edward Iordanescu swoimi kolejnymi wypowiedziami – czy to w rumuńskich mediach, czy na konferencjach – nie tonował nastrojów wokół klubu. Wręcz przeciwnie, raczej podsycał niezadowolenie kibiców, regularnie podkreślając, że nie tak umawiał się na transfery, że czołowi zawodnicy mieli zostać, a do nich miano dokooptować ze czterech klasowych piłkarzy. Piękna wizja, lecz na dziś nieosiągalna dla jakiegokolwiek polskiego klubu. Stracił więc Rumun Morishitę, Ziółkowskiego czy Oyedele, ale trzeba oddać działowi sportowemu, że pod koniec okna transferowego zrekompensował mu te straty z nawiązką. Oczywiście Iordanescu musiał ponarzekać, że te wzmocnienia przyszły późno i nowi nie pracowali z nim na obozie. Na szczęście gdzieś między jednym a drugim takim zdaniem zaczął w końcu dodawać, że teraz wreszcie jest zadowolony z jakości posiadanej kadry.

I, niestety, tak już działa ta branża, każdy kolejny tydzień będzie zwiększał oczekiwania wobec niego. Pięknie byłoby móc sobie spokojnie popracować bez większej presji do zimy, żeby skrupulatnie wszystko poukładać, ale ilu trenerów na świecie może mówić o takim komforcie? No właśnie, pewnie bez problemu zmieściliby się w jednym busie. Jeśli nie pracujesz w Manchesterze City czy PSG, musisz się liczyć z ciągłymi zmianami w kadrze, często niepożądanymi i musisz możliwie najszybciej ponownie połączyć dobrą grę z wynikami. Adrian Siemieniec coś o tym wie, naprawdę.

Iordanescu pewnie też wie, ale chwilami wygląda na kogoś, kto już tworzy sobie podkładki pod ewentualne szybsze odejście. Może powrót do reprezentacji Rumunii naprawdę mocno chodzi mu po głowie, kto wie.

Michał Żewłakow zasiał ziarno niepewności

Druga strona też jakby jeszcze nie była w pełni przekonana, że z Iordanescu warto wiązać daleką przyszłość. Tak odbieramy wczorajsze słowa Michała Żewłakowa ze spotkania z dziennikarzami.

Myślę, że do końca roku Iordanescu jest z nami. Pierwszy moment, kiedy będę się zastanawiał, nadejdzie dopiero po pierwszej rundzie. Najbliższe mecze pokażą, czy ta drużyna spełnia oczekiwania, czy dopiero będzie próbowała je spełniać. Chciałbym też zobaczyć zmianę – zarówno od piłkarzy, jak i od trenera – jeśli chodzi o stałe fragmenty gry. Jeżeli na koniec rundy i w okresie zimowym będziemy popełniać te same błędy, zwłaszcza przeciwko drużynom wyższym, to będzie oznaczało, że coś jest nie tak – przyznacie, że nie brzmi to jak wyraz bezwarunkowego poparcia. Z drugiej strony, może lepiej tak stawiać sprawę, niż czarować w mediach o pełnym zaufaniu, a po kilku tygodniach zwalniać.

Żewłakow również dostrzega, że Legia dotychczas grała w tym sezonie mało przekonująco i nadchodzi pora, żeby zaczęło się to zmieniać. – To już taki moment, że o pewne rzeczy powinniśmy się opierać. W pierwszych czternastu meczach letnich nie było spotkania, w którym bylibyśmy spokojni o wynik. Chciałbym, żeby były mecze, w których trener ma ostatnie 20 minut na testy, na spróbowanie innego zawodnika. Drużyna jest mocno zmieniona, ale przyszli piłkarze, którzy dają zdecydowanie większą wiarę w stabilizację i regularne wygrywanie – przekaz mamy tu jasny.

Lekko się to jednak kłóci z tym, co niedawno mówił Iordanescu. On nie próbował zbyt mocno ukrywać, że tak naprawdę cała jesień będzie składana na trytytki i wyciskaniem wyniku – zapewne kosztem popisów wizualnych – w nieoptymalnych okolicznościach.

Po przerwie zimowej i obozie przygotowawczym wszystko będzie prostsze i bardziej systematyczne. Będziemy pracować z całą kadrą, ujednolicimy wszystko, będziemy mieć mecze towarzyskie, drużyna będzie znacznie bliżej maksimum swoich możliwości. Do tego czasu musimy zdobywać wyniki, utrzymywać się wysoko w tabeli i być blisko naszego głównego celu – mistrzostwa. Od wiosny trzeba nacisnąć na pedał gazu i wygrać je – komentował na początku września.

Krótko mówiąc, dopiero w przyszłym roku rozliczajcie mnie i z gry, i z wyniku. Na razie liczy się tylko to drugie.

Pytanie, czy w takim razie obie strony zdołają się spotkać w punkcie wspólnym, by suchą stopą wejść w drugą część sezonu. Po inwestycjach w Kacpra Urbańskiego, Kamila Piątkowskiego i paru innych potencjalnych kozaków nikt w Legii nie dopuszcza do siebie myśli, że w maju zespół może zająć inne miejsce niż pierwsze. Sam Żewłakow pytany teraz w Pomidorze w Lidze+ Extra o to, czy brak mistrzostwa będzie dla klubu katastrofą, odpowiedział bez większego zawahania: – Tak.

Dziś zatem rodzi się idealna okazja, żeby wysłać mocny sygnał do kierownictwa i kibiców, że Legia staje się gotowa, żeby podołać zadaniu w odpowiedni sposób.

Fot. 400mm.pl

30 komentarzy

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama