Choć nie zagrał jeszcze żadnego meczu w PlusLidze, jest objawieniem w reprezentacji Polski siatkarzy, z którą pojechał na mistrzostwa świata. Ale życie Jakuba Nowaka nie było łatwe. Stracił ojca jako pięciolatek. Nie pamięta go. Widział zdjęcia, słuchał nagrań i opowieści rodzinnych. W dużej rozmowie z Weszło środkowy reprezentacji Nikoli Grbicia opowiada o ojczymie-strażaku, poszukiwaniu męskiego wzorca i youtuberze, którego jest wielkim fanem. Opisuje sukcesy i porażki, które wiele go nauczyły. – Nic nie jest niemożliwe. Przeraża mnie czasami, że żyjemy w społeczeństwie, które nie tylko nie wierzy w siebie, ale też w innych – mówi.
![Jakub Nowak: Dla mnie nic nie jest niemożliwe [WYWIAD]](https://static.weszlo.com/cdn-cgi/image/width=1920,quality=85,format=avif/2025/09/250830PAL029-scaled.jpg)
Jakub Nowak o reprezentacji siatkarzy, piłce nożnej i Mount Everest
Jakub Radomski: W drugiej połowie lipca napisałem o tobie większy tekst. Miał tytuł: „Życie, które było ciężkie, a teraz pędzi”. Czujesz ten pęd?
Jakub Nowak, środkowy reprezentacji Polski: Nie mogę się z tym nie zgodzić. Mój szwagier niedawno mi powiedział, że od pewnego czasu ciągle ktoś otwiera przede mną jakieś drzwi. Dobrze to ujął. Grałem w 1. Lidze, a tu dostaję powołanie do kadry, w której zostaję na dłużej. Ogłaszają mój transfer do klubu z Częstochowy. Teraz jestem z dorosłą reprezentacją na mistrzostwach świata. Widzę, że furtki w tych drzwiach są jakby coraz nowsze, trwalsze, a ja sam staję się lepszym zawodnikiem.
Gdy wszystko dzieje się tak szybko, młody człowiek może się pogubić.
Tak, bo to nie jest łatwe. Ale ja kocham grać w siatkówkę, spełniam swoje marzenia. To, co dzieje się teraz, bardzo mi się podoba, a jednocześnie czuję, że pozostałem sobą. Gdy nagle dużo więcej osób zaczyna mnie obserwować w mediach społecznościowych albo zagaduje na ulicy, jest to zupełnie normalne, a dodatkowo – przyjemne.
Kiedy dzwonił Nikola Grbić, żeby ci przekazać informację o powołaniu, nie odebrałeś, bo myślałeś, że to jakaś dziewczyna.
Wiesz, jakie są czasy. Żyjemy w świecie, w którym dostajemy dużo dziwnych telefonów i wiadomości. Trener najpierw zadzwonił. Nie odebrałem. Później napisał wiadomość, na WhatsAppie. Leżałem akurat z moją dziewczyną, spędzaliśmy spokojnie czas. Zerknąłem lekko na telefon i to była moja pierwsza myśl. Że pewnie pisze inna dziewczyna. Gdy odwiozłem moją Wikę do galerii i wracałem, spojrzałem jeszcze raz na telefon. Uważnie. I mówię: „Nie no, muszę się zatrzymać i to od razu. Oddzwonić. Przecież to nie na miejscu, że ja nie odbieram telefonu od trenera kadry narodowej, a później mu nie odpisuję”.
Co usłyszałeś od Grbicia?
Że jestem na liście i widzi mnie w szerokiej kadrze. Po chwili dodał: „Jesteś młody i mam nadzieję, że nie poczujesz się jak wielka gwiazda, która nie wiadomo, co osiągnęła. Widzę w tobie duży potencjał i chcę zobaczyć cię na treningach”.
Byłeś zaskoczony?
Nie.
Nie?
Nie, bo uważam, że każdy siatkarz powinien dążyć do tego, by grać w reprezentacji Polski. Ja też obrałem sobie taki cel – postawić swoją pieczęć w dorosłej kadrze – ale nie wiedziałem, że to się stanie tak szybko, już po sezonie na parkietach 1. Ligi.

Jakub Nowak i Nikola Grbić
Jest kilka osób, którym wyjątkowo dużo zawdzięczasz. W rozmowie z Sarą Kalisz dla TVP Sport nazwałeś swoją mamę superbohaterką. Czego życiowo cię nauczyła?
Widziałem po niej, że nic naszej rodzinie nie przychodzi łatwo i o wszystko musimy zawalczyć. Patrząc na mamę, rozumiałem, że ja też muszę twardo stąpać po ziemi. Najpierw myśleć, później robić. Zrozumieć działanie świata, w którym nie zawsze jest kolorowo. Uważam, że życie może przynieść dużo szczęścia i uśmiechu, ale musisz o to walczyć.
Pamiętasz tatę? Gdy zmarł, miałeś pięć lat.
Nie. Pamiętam go tylko ze zdjęć i jakichś archiwalnych nagrań. Mama, siostra i babcia mówiły mi, że jestem do niego coraz bardziej podobny. Ktoś stwierdził też, że był najprzystojniejszym mężczyzną w naszej wsi. Dlatego cieszę się, gdy mnie do niego porównują (śmiech). Z rodzinnych opowieści dowiadywałem się, jaki był z charakteru i co dokładnie robił.
A co robił?
Był rolnikiem, ale miał też do czynienia z samochodami. Podobno cechowała go pracowitość i zaradność. Wiedział, jak się za wszystko zabrać. Ta jego śmierć… To się stało nagle. Nie dało się tego przewidzieć ani jakkolwiek się na to przygotować. Czasem tak się niestety dzieje, że ukochana osoba odchodzi w nieoczekiwanym momencie.
Czytałem kiedyś książkę o psychologii, której autor postawił tezę, że jeżeli traci się w młodym wieku rodzica, musisz szybciej dorosnąć i takie osoby często wcześniej osiągają pewne sukcesy, niż ich rówieśnicy.
Coś w tym może być, bo już jako młody chłopiec czułem dużą odpowiedzialność za najbliższych. Pamiętam też, że poszukiwałem męskiego wzorca. Kimś takim stał się Paweł, mój ojczym, który jest strażakiem. A drugą taką osobą jest tata mojej dziewczyny – wojskowy, zdecydowany człowiek, który do wielu rzeczy musiał dochodzić w życiu sam, bo też stracił ojca w młodym wieku. Dużo ich łączy – obaj są osobami, które każdego znają i które zna każdy w mieście. Mają też mocne charaktery.
Patrząc na Pawła, chciałeś być strażakiem?
Trochę tak. W ogóle zauważyłem, że wielu chłopców pragnie zostać piłkarzami albo strażakami. Jeżeli masz w domu osobę, która kilka razy w tygodniu jeździ na służbę, siedzi przy stole w mundurze albo podjeżdża jakimś strażackim wzorem, to chcesz ją naśladować. Jeździłem często z Pawłem na wyjazdy ze strażakami, obozy nurkowe albo turnieje futsalowe, w których grał. Wszystko to sprawiało mi mega frajdę, jednocześnie chciałem się uczyć nowych rzeczy. Do dzisiaj bardzo doceniam zawód strażaka. Uważam, że oni, ale też ogólniej – mundurowi – są niedoceniani w kwestiach zarobkowych.

Jakub Nowak na Memoriale Wagnera
Mówiłeś, że Paweł grał w piłkę.
Tak, przede wszystkim na hali. Później został trenerem, a w zasadzie kierownikiem reprezentacji strażaków, w której występowali zawodnicy z całej Polski. Dobrze im szło, wygrali trochę turniejów. Mama i Paweł chcieli, żebym od dziecka uprawiał sport i on wymyślił piłkę. Na zawodach futsalowych poznaliśmy Dawida Wojciechowskiego, który był trenerem młodzieżowej grupy w Stali Niewiadów. Paweł w pewnym momencie powiedział mu: „Daję swojego młodego do ciebie. Chcę, żeby wziął trochę sportu w swoje ręce”.
Długo trenowałeś piłkę?
Cztery lata. A może nawet pięć? Ustawiali mnie na środku obrony albo na prawej stronie. Czasami byłem defensywnym pomocnikiem. Ogólnie grałem z tyłu. Byłem tym wyższym, więc kasowałem przeciwników (śmiech).
Nie ciągnęło cię do przodu?
Trochę tak. Przed domem miałem spore podwórko, z dużym ogrodem. Brałem ciągle piłkę i strzelałem gole. Bramką był trzepak lub brama aluminiowa. A w klubie? Tam też zdarzało mi się zdobywać bramki, są nagrania, na których trafiam do siatki. Myślę, że mi po prostu sprawiało ogromną przyjemność samo granie w piłkę. Lubiłem też ją oglądać. Pamiętam 2014 rok i mundial w Brazylii. Miałem dziewięć lat. Fantastyczny turniej. Kojarzę z niego świetne mecze, piękne bramki, piosenki związane z tamtymi mistrzostwami i reklamy butów, w których biegali piłkarze. Byłem tym wszystkim zachwycony. Chodziłem do fryzjera i prosiłem, by zrobił mi fryzurę na Neymara. Poważnie.
Pamiętam też, jak z mamą, siostrą i dziadkiem pojechaliśmy na Stadion Narodowy na mecz Polska – Irlandia. To było przed jakimś ważnym turniejem.
Wygrana 2:1, gole Grzegorza Krychowiaka i Roberta Lewandowskiego. Awansowaliśmy na EURO 2016.
Dokładnie. To było dla mnie, chłopaka spod Tomaszowa Mazowieckiego, niesamowite, że na jeden stadion przychodzą takie tłumy ludzi. Wtedy wymarzyłem sobie, że też chciałbym grać w przyszłości dla tak wielu osób.
I udało się, ale musiałeś wybrać siatkówkę.
W pewnym momencie zaczęło do mnie docierać, że piłka niekoniecznie jest dla mnie. Gdy wybierano składy, na mnie decydowano się raczej na końcu. Nie czułem się najsłabszy, ale była myśl, że coś jest nie tak. Wróciłem pewnego dnia do domu. Zaczęliśmy rozmawiać z mamą i Pawłem. Oni stwierdzili, że w sumie jestem wysoki i może warto spróbować swoich sił w siatkówce. Ojczym zabrał mnie na trening Tomaszewskiej Akademii Siatkówki, prowadzony przez panią Małgosię Włosek.
Pani Włosek mówiła mi, że na początku dość mocno odstawałeś koordynacyjnie od rówieśników. A ty jak wspominasz początki?
Szczerze? W ogóle się tym nie przejmowałem. Nie porównywałem się do innych. Po prostu codziennie szedłem na trening i robiłem to, co mówiła moja trenerka. Na pewno moi koledzy na początku byli lepsi, przede wszystkim technicznie. Ale podchodziłem do tego na zasadzie: „Będę grał w siatkówkę. Zrobię wszystko, żeby być w nią dobry”.
Zmieniłem szkołę, chodziłem do klasy z innymi chłopakami, którzy trenowali siatkówkę. Widziałem, że robię postępy. Zacząłem też bardziej interesować się tym sportem. Pierwszym wzorcem stał się Bartosz Kurek, bo był niesamowicie popularny i czułem, że ma dużo do powiedzenia w polskiej siatkówce. Kolejnym idolem był Kuba Kochanowski, który jest już bliżej mojego wieku [rocznik 1997, więc starszy o osiem lat od Nowaka – przyp. red.]. Dziś jest już doświadczonym zawodnikiem. To niesamowite, że teraz z jednym i drugim przebywam na mistrzostwach świata.
Był jakiś mecz czy turniej, który uświadomił ci, że możesz naprawdę dużo osiągnąć jako siatkarz?
Zdobycie mistrzostwa Polski kadetów. Finały odbywały się po wakacjach. Latem bardzo urosłem i czułem, że na boisku coraz więcej mi wychodzi. Zacząłem też grać w pierwszej szóstce. Stawałem się gościem, który coś zmienia na tym parkiecie.
Miałem wtedy dobry kontakt z trenerem Bartłomiejem Rebzdą. Tłumaczył mi wiele spraw, m.in. zwracał uwagę na to, żeby brać rozbieg, by lepiej zaatakować piłkę, która może trochę niespodziewanie wylądować na środku, bo wtedy, zamiast zwykłego przebicia, może nastąpić atak. Jest ćwierćfinał, mecz z Gwardią Wrocław. Dokładnie taka sytuacja, piłka nagle na środku. Byłem gotowy, uderzyłem ją i zdobyłem punkt. Trener Rebzda wysłał mi wtedy nagranie na telefon, z komentarzem: „No klasa, klasa”. Czułem, że zacząłem pojmować, o co chodzi w siatkówce.

Jakub Nowak jako siatkarz Lechii Tomaszów
Kiedy wygraliśmy to mistrzostwo Polski, dali mi jeszcze nagrodę dla najlepszego środkowego. To było już takie „Wow, cenią mnie!”. Nie minęło dużo czasu i przyszło powołanie od trenera Konrada Copa do kadry U-17. Wtedy już to siatkarskie życie zaczęło trochę pędzić.
Konrad opowiadał mi, że najpierw usłyszał od kogoś, że w Tomaszowie jest pewien zdolny chłopak. A kiedy przyjechałeś do niego na zgrupowanie, dość szybko wskoczyłeś do pierwszej szóstki drużyny narodowej.
Bardzo w siebie wierzyłem, po prostu. Nie jechałem tam z myślą: „O, jak super, będę na zgrupowaniu”, tylko raczej z taką w stylu: „Chcę jechać do Albanii na mistrzostwa Europy U-17 i powalczyć tam o najwyższe cele”. Tak samo było teraz, w dorosłej kadrze u trenera Grbicia. Gdy tylko pojawiłem się na zgrupowaniu, chciałem pojechać na pierwszy turniej Ligi Narodów i z biegiem czasu na mistrzostwa świata. Bo niby czemu mam na nie nie jechać? Co mi w tym przeszkadza? Przecież nie mam nic do stracenia.
Jedno i drugie mi się udało. Ja po prostu już tak mam. Dla mnie nic nie jest niemożliwe.
W Albanii wywalczyliście z kadrą U-17 brąz. Potrafiłeś się z niego cieszyć?
Raczej tak. Było mi szkoda półfinału, który nieznacznie przegraliśmy ze Słoweńcami, ale widocznie tak musiało być. Mecz o brąz rozgrywaliśmy z Włochami, z którymi przegraliśmy w grupie. Ale tym razem to my byliśmy górą, z czego się niesamowicie cieszyłem.
Stresowałeś się w ogóle kiedyś przed meczem? Pytam, bo słyszałem o tobie, ale też sam mam takie odczucie, że, jak na to, co dzieje się wokół, jesteś bardzo spokojny.
Gdybym powiedział, że w ogóle się nie denerwuję, to bym skłamał. Mam trochę tak, że muszę dobrze zacząć. Skończyć piłkę albo szybko zablokować rywala, żeby dalej poszło. Staram się może nie tyle nie okazywać stresu, co w pewnym sensie oszukiwać samego siebie. Czasami w głowie jest głos: „No, Kuba, grasz w siatkówkę, robisz to od paru lat. Zobacz, gdzie doszedłeś. Czyli chyba robisz to dobrze. Więc po prostu graj”. To jest moje myślenie. Stres pojawia się przed każdym meczem, ale jeżeli stanie się między nim, a takim siatkarskim luzem, to jest naprawdę złoty środek.
Czym najbardziej zaimponował ci Nikola Grbić?
Od początku widziałem, że we mnie wierzy. Poświęcał mi wiele uwagi, ewidentnie zależało mu, żebym stawał się lepszy. Czuję, że zrobiłem przy nim ogromny postęp. Już na pierwszym treningu poczułem, że jest trenerem najwyższej klasy, który też świetnie rozumie ten sport, bo był wybitnym zawodnikiem. Wie, kiedy zwrócić uwagę na coś konkretnego, a kiedy powiedzieć trochę miłych słów.
Tę wiarę trenera Grbicia czułem na przykład podczas turnieju finałowego Ligi Narodów. W półfinale przeciwko Brazylii zagrałem o wiele słabiej, a mimo to cały czas trzymał mnie na boisku. Na finał wyszedłem w pierwszej szóstce. Trener chciał, żebym pokazał swoją najlepszą jakość, za co jestem mu wdzięczny. Mecz o złoto z Włochami też nie wyszedł mi tak, jak chciałem. Ale ja mogę grać same złe spotkania, jeśli drużyna wygrywa złoto Ligi Narodów. Mimo gorszej dyspozycji niesamowicie cieszyłem się z tego zwycięstwa. Smutek nie miałby sensu, trzeba to odstawić na dalszy plan. Przenalizowałem jednak te dwa swoje występy i mam nadzieję, że pewne rzeczy się nie powtórzą.
Co wzbudziło w tobie większe emocje – debiut w reprezentacji Grbicia na towarzyskim turnieju Silesia Cup, czy jednak pierwszy mecz o stawkę w Lidze Narodów?
Mimo wszystko chyba jednak Silesia, bo debiut był czymś, na co bardzo czekałem. Gliwice, wielka i piękna hala. W trzecim secie meczu z Bułgarią wszedłem na boisko i nagle byłem na nim z tymi wielkimi zawodnikami wokół mnie. Coś wspaniałego. Mecz towarzyski, a hala wypełniona. Nigdy nie zapomnę, jak wychodziliśmy na rozgrzewkę i już wtedy wielu kibiców zaczęło bić brawo i krzyczeć. Poczułem się trochę jak ci wielcy piłkarze, grający dla tłumów na mundialu w Brazylii. W takich momentach człowiek ma w głowie, że robi to wszystko po coś.
Nasza rozmowa jest dotąd trochę taką anatomią „success story”. Ale były też dwa turnieje z drużyną narodową, na których zawiedliście. Mistrzostwa Europy kadetów, 2022 rok, Ósme miejsce. I mistrzostwa Europy juniorów, dwa lata później, ta sama pozycja. Czytałem opinie o tamtych występach. Pisano o jednym z najgorszych występów Polaków w ostatnich latach. Którą z tych porażek przeżyłeś bardziej?
Mistrzostwa kadetów były wielkim rozczarowaniem. Miałem poczucie, że wszystko potoczyło się szybko. Za szybko. Minęły dwa lata i jechałem na mistrzostwa Europy juniorów pełny wiary i z myślą, że jakiś czas temu był blamaż, ale teraz się poprawimy. Znów się nie udało. Mieliśmy niełatwych rywali w grupie, ale nie potrafiliśmy im się postawić. Na tamtym turnieju nie pokazaliśmy nawet 50% potencjału.
Pamiętam mecz z Francją. Powiedziałem chłopakom: „Hej, nie mamy nic do stracenia. Przyjeżdżamy na mistrzostwa Europy właśnie po to, żeby mierzyć się z takimi drużynami. Z kim mamy się pokazać, jeśli nie z Francuzami?”. Wyszliśmy na boisko i głowy nam nie dojechały. Francja jest świetna w tej kategorii wiekowej, ale my nie podjęliśmy walki.
Było 0:2 w setach, co oznaczało, że oni osiągnęli cel i na trzecią partię wyszli drugą szóstką. Rezerwami też was pokonali. Pamiętasz, kto rozgrywał wtedy u Francuzów?
Oczywiście. Amir Tizi-Oualou.
Twój niedoszły kolega z nowego klubu, czyli Hemarpolu Norwida Częstochowa.
Świetny chłopak, bardzo duży talent. Słyszałem, że podpisał kontrakt z klubem z Częstochowy, a później pojawił się temat, że włoska Modena chce go jednak wykupić. Zmartwiłem się, bo naprawdę chciałem z nim grać w jednym klubie. Nagle gdzieś w mediach pojawił się temat Luciano de Cecco. Dużo osób miało myślenie w stylu: „On w Częstochowie? Nie ma szans”. Najpierw usłyszałem, że fundusze nie do końca pozwalają na wykonanie takiego ruchu, ale później to zaczęło być coraz bardziej prawdopodobne. A następnie stało się pewne.
Strasznie się cieszę, że zdążę zagrać w jednym klubie z takim geniuszem siatkówki i jednym z najlepszych rozgrywających świata w ostatnich latach. Jestem teraz z kadrą na mistrzostwach świata, przeżywam to, myślę o kolejnych spotkaniach, ale nie mogę się też doczekać sezonu w Częstochowie. Wierzę, że ten zespół osiągnie więcej niż w poprzednim sezonie [ósme miejsce – przyp. red.].

Jakub Nowak
W maju 2023 roku na Weszło ukazał się wywiad z Dawidem Drachalem. Wiesz, kim on jest?
Piłkarz?
Tak. Grał wtedy w Miedzi Legnica, miał iść do Rakowa Częstochowa. Drachal to twój rówieśnik, miał wtedy 18 lat. W tamtej rozmowie powiedział: „Wierzę, że kiedyś zdobędę Złotą Piłkę”. Został skrytykowany przez wiele osób, które wyśmiewały fakt, że młody gość, który jeszcze nic nie osiągnął, mówi takie rzeczy. Mówiło się o tym sporo, głos w całej sprawie zabrał nawet Robert Lewandowski. Była dyskusja, czy sportowiec w tym wieku, nie będący jeszcze na najwyższym poziomie, powinien wypowiadać się w taki sposób.
Dla mnie to jakiś nonsens, że ktoś jest karany za swoje marzenia. Wiesz, co nam powiedział jakiś czas temu trener Grbić? Że osoby piszące negatywne komentarze w Internecie to są często ludzie z piwnym brzuchem, które siedzą przed telewizorem, trzymają telefon i piszą takie coś dla podbicia poczucia własnej wartości. Ma rację. Według mnie tak to właśnie wygląda w 90% przypadków. Myślisz, że osoby, które piszą takie rzeczy, mają marzenia o kupnie luksusowego jachtu czy nowoczesnego samochodu? Ja w to wątpię.
Dlaczego taki Drachal nie może marzyć o wygraniu Złotej Piłki? Miał 18 lat, więc 90% kariery przed nim. Ja jestem 20-latkiem i myślę, że potrafię się z nim identyfikować. Przeraża mnie czasami, że żyjemy w społeczeństwie, które nie tylko nie wierzy w siebie, ale też w innych.
A ty o czym marzysz?
Żeby jak najlepiej zaprezentować się na mistrzostwach świata. Żebym był zdrowy, podobnie jak moi najbliżsi. Żebym wiódł dobre życie i stworzył wspaniały związek z moją dziewczyną. Chcę szczęścia, miłości i zdrowia.
Uwielbiam podróżować, mama mnie tym zaraziła. Zawsze będę jej wdzięczny, że odkładała pieniążki, żebyśmy mogli wyjeżdżać za granicę: najpierw autem do Chorwacji, a później samolotem. Nie zapomnę pierwszego lotu: Bułgaria, Złote Piaski. Chcę poznawać nowe miejsca z moją dziewczyną. Kręci nas Kalifornia, Los Angeles. Byłem w Grecji, Wika jeszcze nie była, więc super byłoby wybrać się tam razem. Gdyby była taka możliwość, chciałbym też kiedyś wejść na Mount Everest.
Poważnie?
Tak. Interesuje mnie, jak tam jest – najwyżej na świecie.
Stałbyś w korku, być może musiałbyś oszczędzać tlen.
Trudno. Wiadomo, że nie zrealizuję tego, gdy gram w siatkówkę. Ale może po zakończeniu kariery zawodnika?
Jak zainteresowałeś się Everestem?
Jest taki youtuber, Jakub „Patec” Patecki. Kojarzysz?
Oczywiście.
On chce zdobyć Koronę Ziemi, czyli wejść na najwyższe szczyty wszystkich kontynentów. Samo to strasznie mnie zaciekawiło. Później zacząłem oglądać kolejne filmy i stałem się jego fanem. Moja mama też go uwielbia. Podoba mi się taka wizja człowieka: wyluzowanego, ale jednocześnie mającego swoje cele, ambicje i chcącego pomagać ludziom. Też staram się trochę taki być. Gdy obejrzałem jego filmy z wyprawy na Everest, zacząłem się tym interesować: logistyką wejścia, kolejnymi obozami po drodze. Ryzykiem, które się z tym wiąże. Dla wielu osób wyprawa na Everest byłaby czymś niedorzecznym, nienormalnym. Ale dla mnie jest czymś bardzo ciekawym.
Lubię świat, po prostu. Uważam, że warto go poznawać, bo kryje w sobie wiele dobrego.
ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl