Reklama

Wielka szansa, czyli Polska gra z Bośnią o ćwierćfinał EuroBasketu

Sebastian Warzecha

07 września 2025, 08:03 • 9 min czytania 7 komentarzy

Trzy lata temu Polacy w wielkim stylu weszli do półfinału EuroBasketu. W tym roku już zaskoczyli świat koszykówki, pokonując w pierwszym meczu faworyzowanych Słoweńców, a ze stosunkowo mocnej grupy ostatecznie wychodząc na drugim miejscu. W 1/8 finału trafili dzięki temu na reprezentację Bośni i Hercegowiny i to Biało-Czerwoni będą w tym meczu faworytem. Czy Polakom uda się wygrać i zbliżyć na ledwie jeden mecz od powtórzenia sukcesu z 2022 roku? Jakie są mocne strony naszych rywali? I co będzie nam potrzebne do wygranej?

Wielka szansa, czyli Polska gra z Bośnią o ćwierćfinał EuroBasketu

EuroBasket. Czas na Bośnię. Czy Polacy wejdą do ćwierćfinału?

Reklama

Drudzy, czyli powyżej oczekiwań

Faza grupowa EuroBasketu przebiegła dla Polaków znakomicie. Oczywiście pomagało, że byli gospodarzem swojej grupy, że mieli za sobą w Katowicach niemal cały Spodek, a doping na hali momentami był ogłuszający. Nie zmienia to jednak faktu, że rozegrali zawody lepsze, niż można było spodziewać się tego, gdy turniej się rozpoczynał.

Bo trzecie miejsce w grupie wydawało się możliwe. Czwarte było celem minimum. Tego można, a wręcz trzeba było oczekiwać. Tego, czyli awansu do kolejnej fazy, ale bez wielkich wyczynów.

O tych ostatnich nie pozwalały myśleć ani poprzednie okienka reprezentacyjne, ani sparingi rozgrywane przed turniejem. Tam Polacy grali momentami solidnie, a momentami słabo. Na przestrzeni całego meczu trudno było tylko o to pierwsze. A potem zaczął się EuroBasket. I wyszło, że możemy być – znowu! – lepsi od Słowenii z Luką Donciciem. Że jesteśmy w stanie pokonać solidny Izrael. I że możemy nawiązać walkę z Francuzami.

A przecież to wszystko bez Jeremy’ego Sochana i Igora Milicicia juniora. Czyli gościa z NBA (pod którego w dodatku ustalaliśmy pierwotnie taktykę) i gościa, który do tego NBA puka i być może otworzą mu drzwi.

Mateusz Ponitka znów okazał się jednak jednym z najlepszych zawodników w Europie, gdy przyszło do grania na wielkim turnieju. Jordan Loyd – nawet jeśli jego naturalizacja jest sprawą kontrowersyjną – w każdym meczu był jednym z najmocniejszych, a często najmocniejszym, punktem zespołu. Michał Sokołowski robił to, czego akurat trzeba było drużynie – czy pracował w defensywie, czy dorzucał coś z przodu. Andrzej Pluta pokazywał, że faktycznie może być strzelcem wyborowym. A reszta zespołu dokładała swoje, w zależności od potrzeb.

I wyszło, że Polacy jeszcze przed ostatnim meczem – z Belgami – wiedzieli już, że zajmą w grupie drugie miejsce. Mieli też pewność, że ich rywalem będą w tym spotkaniu – już w Rydze – zawodnicy Bośni i Hercegowiny. A w opcjonalnej kolejnej fazie – Turcji lub Szwecji.

Innymi słowy: że jest możliwe powtórzyć to, czego dokonali w 2022 roku.

Jak trzy lata temu?

To był historyczny EuroBasket. I niespodziewany. Wcześniej, bo w 2021 roku, Polacy całkowicie zawalili kwalifikacje do mistrzostw świata, z których odpadli już w pierwszej rundzie. W grupie z Niemcami, Izraelem i Estonią zaliczyli  dwa zwycięstwa i cztery porażki. Ten sam bilans mieli Estończycy, ale Polacy zanotowali w dwumeczu z nimi nieco gorszy bilans punktowy. W efekcie z posadą pożegnał się Mike Taylor i zatrudniono Igora Milicicia.

To on zaprowadził nas do historycznego półfinału EuroBasketu. Pierwszego od 1971 roku. Trener Biało-Czerwonych wspominał zresztą tamten turniej w rozmowie z naszym portalem. A szczególnie – mecz ze Słowenią, ćwierćfinałowy, sensacyjnie wygrany przez nasz zespół.

– Myślę, że to już jest uznawane za najlepszy mecz polskiej kadry w całej jej historii. Ja mam na komputerze takie „przypominajki”, gdzie wyskakują mi wspomnienia z różnych momentów życia. I co chwilę pojawia się też obraz z meczu ze Słowenią. To zdjęcie moich dwóch synów, którzy byli na tym spotkaniu. Jeden jest w koszulce Olka Balcerowskiego, a drugi w takiej z numerem „10”. Na zdjęciu skaczą z radości i właśnie ta radość jest tak czysta i pełna, że ten obraz zachowałem. Bo to piękna chwila. I mam go po to, żeby pamiętać, uczcić je i cieszyć się z takich właśnie chwil – mówił szkoleniowiec.

Co jednak istotniejsze – gdy zapytaliśmy go, czy nie obawia się, że EuroBasket może być grą o jego posadę, powiedział, że „o tym nie myśli” i „wolałby zastanawiać się, co będzie, jeśli Polacy zdobędą medal”. I cóż, na dziś to perspektywa znacznie bardziej realna – nawet jeśli szanse nadal są małe – niż przed startem turnieju. Bo Polacy udowodnili już, że swoje potrafią.

Trzy lata temu pod wieloma względami było podobnie. W grupie wygraliśmy trzy mecze, zajmując trzecią pozycję, za bezbłędną Serbią i mającą ten sam bilans Finlandią (to z tymi dwoma zespołami przegraliśmy). Potem czekał nas mecz 1/8 finału, w którym choć nie byliśmy faworytem, to mogliśmy mieć nadzieję na dobry wynik – z Ukrainą. A później taki, w którym rywale byli już zdecydowanie faworyzowani – ze Słowenią. Teraz scenariusz jest podobny. W grupie znów trzy wygrane, choć miejsce wyższe. W 1/8 Bośniacy, rywal w zasięgu, „wyceniany” nawet nieco niżej od Polaków. A potem Turcy, którzy z kim by nie zagrali – będą faworytami.

Innymi słowy: kto wie, może gdzieś za rogiem czai się powtórka z 2022 roku?

Jednak zanim będzie można myśleć o półfinale, trzeba będzie przejść pierwszą przeszkodę po przylocie do Rygi. Polacy wiedzą jednak, że z pewnością mogą to zrobić. Bo akurat Bośniaków w ostatnich latach ogrywali.

Bośnia. Rywal znany i… pokonywany

Bośnia i Hercegowina na EuroBaskecie grała w bardzo mocnej grupie C, z której ostatecznie sensacyjnie nie wyszli nawet Hiszpanie, czyli… obrońcy tytułu! Gracze z Bałkanów finalnie zajęli w niej trzecie miejsce, wygrywając tyle meczów, co Polacy – w tym, niespodziewanie, z Grecją (80:77). Poza tym pokonali najsłabszy w grupie Cypr (91:64) oraz niezłą Gruzję (84:76), pokazując, że swoje potrafią.

I to mimo tego, że w ich kadrze dobrze się nie dzieje. Czy raczej: w federacji. Mówił o tym Jusuf Nurkić, na co dzień zawodnik Utah Jazz i największa gwiazda bośniackiej kadry. W rozmowach z dziennikarzami w czasie mistrzostw opowiadał o trapiących tamtejszy związek problemach, przez które… dokłada do kadry finansowo, równocześnie występując przecież nadal w jej barwach. Bośniacy jednak zareagowali na te kłopoty w najlepszy możliwy sposób – zmotywowali się, zagrali świetnie w grupie i w fazie pucharowej też chcą pokazać, że swoje potrafią.

Jusuf Nurkić. Bośnia i Hercegowina

Jusuf Nurkić to najważniejszy gracz Bośniaków. Czy pokaże to w meczu z Polską? Fot. Newspix

Zresztą mają kilku świetnych graczy. Na czele jest oczywiście przywołany już Nurkić, gość, który w NBA zagrał już niemal 600 meczów. Jasne, jest już po trzydziestce i nie jest w takiej formie jak jeszcze kilka lat temu, ale pod obręczą nadal wiele potrafi, a że nasi centrzy – szczególnie Aleksander Balcerowski – grają słaby turniej, to Nurkić może okazać się  w tym starciu kluczowy. Poza tym Bośniacy mają też Edina Aticia, generującego zagrożenie na każdy możliwy sposób, i świetnego z dystansu Johna Robersona, który jednak w tym turnieju ze skutecznością miał do tej pory swoje problemy.

Bośniakom zabrakło też kilku gwiazd. W turnieju nie gra Dzanan Musa, znany z występów w Brooklyn Nets czy Realu Madryt, miejsce w kadrze nie znalazło się też dla Luki Garzy, gracza Boston Celtics, którego przez błąd proceduralny nie udało się przekwalifikować z zawodnika naturalizowanego (tak do tej pory grał dla Bośni) na rodowitego. To możliwe, bo jego matka jest Bośniaczką, ale błędy w papierach sprawiły, że przed EuroBasketem się Bośniacy nie wyrobili. A gdy trzeba było wybierać między nim a Robersonem, to ze względu na zapotrzebowanie na pozycjach postawiono na tego drugiego.

W efekcie Polacy mogą mieć nawet nieco łatwiej, niż przy okazji ostatnich dwóch spotkań z Bośniakami. Tamte starcia rozegrano dwa lata temu w ramach turnieju prekwalifikacyjnego do igrzysk olimpijskich. Rywale byli wtedy wzmocnieni swoimi zawodnikami z NBA (Nurkić i Garza, grał też Musa, wtedy zawodnik Realu), ale dwukrotnie przegrali, w tym meczu finałowym, decydującym o tym, kto przejdzie do kolejnej fazy. Wówczas świetnie spisywali Mateusz Ponitka, Michał Sokołowski, ale też – co było kluczowe – wspominany Balcerowski.

A czego będzie trzeba teraz, by znów Bośniaków pokonać?

Jak awansować do ćwierćfinału?

Zespół Bośni i Hercegowiny rósł wraz z biegiem turnieju. Ostatnie spotkania mieli bardzo dobre. To ekipa, która stara się punktować głównie po szybkim ataku. Jeśli uda się zatrzymać ich kontry, wtedy „przełączają się” na grę tyłem do kosza. W tym wypadku trzeba skupić się na ograniczeniu Jusufa Nurkicia. […] To będzie jednym z kluczowych zadań naszej drużyny. Roberson, czyli strzelec z dystansu, to także gracz, na którym musimy skupić naszą uwagę. Chcemy wykorzystać swoje przewagi i otworzyć strzelców. W ofensywie musimy zagrać zdecydowanie płynniej, niż zaprezentowaliśmy to w ostatnim pojedynku – mówił na łamach oficjalnej strony związku, asystent trenera, Andrzej Urban.

Tak naprawdę jednak ilu ludzi, tyle opinii. Mateusz Ponitka podkreślał, że Polacy muszą się poprawić przy zbiórkach. Bośniaccy dziennikarze, chcąc wskazać drogę swojemu zespołowi, zauważyli, że Biało-Czerwoni notują sporo strat (do tej pory średnio 15 na spotkanie, to jeden z gorszych wyników w mistrzostwach) i warto na nich docisnąć nawet dalej od kosza, prowokując do oddania rywalom piłki błędami własnymi. Już w grupie było też widać, że obrona rywali często skupiała się na kimś z dwójki Ponitka-Loyd, ograniczając jednemu z nich możliwości rozgrywania i rzucania.

Co najgorsze – często działało.

Bośniaków trzeba będzie – o czym już wspomnieliśmy – pilnować przy tablicy. Olek Balcerowski będzie mieć trudne zadanie, bo pod własnym koszem na tym turnieju radzi sobie dość słabo, za to szybko – również w ofensywie – łapie faule, co dużo go potem kosztuje. Z rywalami mającymi Nurkicia będzie musiał zagrać zdecydowanie najlepszy mecz na tym turnieju, by wspomóc drużynę. A jeśli nie on, to Dominik Olejniczak, który często go zmieniał.

Igor Milicić o Bośniakach mówił, że to silna fizycznie drużyna. Spodziewać można się więc starć fizycznych, ale… to Polacy akurat lubią. Wręcz cieszą się, gdy mogą grać intensywnie, gdy rywal pozwala im wchodzić w zwarcie. Ponitka, Sokołowski czy Dominik Olejniczak są w tym naprawdę skuteczni. A bywa, że otworzy się dzięki temu miejsce na przykład dla Andrzeja Pluty na skuteczną trójkę.

Igor Milicić. Trener koszykarskiej reprezentacji Polski

Igor Milicić w roli trenera kadry Polski pokonywał już Bośniaków, a na EuroBaskecie przechodził 1/8 finału. Czy dziś zrobi obie te rzeczy po raz kolejny? Fot. Newspix

Z tymi trójkami to zresztą też ważna rzecz – im dalej w turniej, tym gorzej nam wpadały. Po genialnym meczu ze Słowenią, w kolejnych było słabiej i słabiej. Z Belgami, w ostatniej kolejce, wpadły tylko cztery. A pewnie – ze względu na obecność Nurkicia pod koszem – będziemy szukać dystansu. Skuteczność zza łuku będzie więc niezwykle istotna. I tu duża rola Pluty, Loyda, Ponitki czy Sokołowskiego. Raz, żeby trafiać. Dwa, żeby wyprowadzić siebie czy partnerów na pozycję. A trzy – po prostu wiedzieć, kiedy warto rzucić, kiedy podać, a kiedy jednak wejść bliżej kosza.

Istotni będą też rezerwowi, którzy do tej pory grali stosunkowo niewiele i niewiele też przez to od siebie dołożyli, choć na przykład wejścia Kamila Łączyńskiego były powszechnie chwalone. To zresztą gość obyty, żeby nie napisać wiekowy (na karku ma 36 lat i choć nigdy w karierze klubowej nie wyjechał poza Polskę, to pokazuje, że wiele na parkiecie potrafi). Zresztą mamy w zespole – co podkreślają wszyscy – sporo doświadczenia. I warto, by to właśnie ono zaprocentowało na parkiecie o 11.00, gdy rozpocznie się mecz z Bośnią.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o EuroBaskecie na Weszło:

7 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Koszykówka

Boks

Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!

Szymon Janczyk
28
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!
Reklama
Reklama