Reklama

Marc Gual odszedł z Legii Warszawa. Trzeba docenić, trudno zatęsknić

Przemysław Michalak

09 sierpnia 2025, 12:11 • 3 min czytania 30 komentarzy

Pobyt Marca Guala w Legii Warszawa to najbardziej niejednoznaczny w ocenie transfer ostatnich lat w polskiej piłce. Podsumowując jego dwa lata przy Łazienkowskiej chwilami ma się naprawdę skrajne odczucia. 

Marc Gual odszedł z Legii Warszawa. Trzeba docenić, trudno zatęsknić

Z jednej strony mówimy o zawodniku, który w „teście oka” potrafił irytować jak nikt inny. Płaczliwe miny, ciągła egzaltacja w gestach, oddawanie strzałów z beznadziejnych pozycji, mnóstwo uderzeń blokowanych przez obrońców, złe decyzje w finalnych momentach dobrze zapowiadających się akcji, nonszalancko podciągnięte spodenki…

Reklama

Marc Gual odszedł z Legii Warszawa. Wielu kibiców nie zatęskni

Tak, nawet te spodenki. Jeżeli piłkarz nie broni się swoją grą, wszystko, co wymyka się standardom w zachowaniu i wizerunku działa na jego niekorzyść. „Tak ten świat złożony jest” – jak zaśpiewałby pewien znany polski wokalista. Ekscentryczny wizerunek może być odbierany z życzliwością tylko wtedy, gdy na boisku aż kipi jakością. W innym przypadku zawsze obraca się na niekorzyść zainteresowanego i wywołuje dodatkową złość u obserwatorów. A tak często było w przypadku hiszpańskiego napastnika. Ktoś bardziej szary w obyciu przy takiej samej postawie na murawie nie wzbudzałby tylu negatywnych emocji wśród kibiców.

Tych nie brakowało, naprawdę. Doszło do tego, że przy informacjach o spodziewanym pożegnaniu Guala pojawiły się na portalu X apele o zachowanie umiaru w mieszaniu go z błotem i pamiętaniu także o tym, że trochę dobrego dla Legii zrobił.

Z drugiej bowiem strony, na papierze Gual finalnie wypada przecież całkiem nieźle. 99 meczów, 30 goli, 15 asyst to w praktyce ofensywny konkret w prawie co drugim spotkaniu. Wiele klubów z pocałowaniem ręki wzięłoby kogoś, kto daje takie liczby – także w meczach pucharowych. Wychowanek CF Badalona strzelał przecież w kluczowych europejskich bojach z Austrią Wiedeń, Midtjylland czy wiosną tego roku z Molde. Co prawda trafił wtedy po farfoclu bramkarza, ale trafił, akurat on, nikt inny.

Marc Gual pomógł Legii przełamać się w meczach z Molde. 

Dlaczego zatem Hiszpan jest aż tak krytykowany i przez wielu żegnany bez żalu? Dlatego, że między jednym a drugim golem, jedną a drugą asystą, długimi fragmentami prezentował to, co wymieniliśmy na wstępie. Przychodził jako król strzelców Ekstraklasy w barwach Jagiellonii, a po pierwszej rundzie w stolicy miał na koncie jednego ligowego gola. Notorycznie brakowało mu ciągłości na wysokim poziomie. Często po jednym czy dwóch dobrych występach, gdy odrobinę rozbudzał nadzieje, przychodziła kolejna seria rozczarowań.

W zasadzie jedyne okresy, w których następowało nagromadzenie pozytywów to początek wiosny 2024 (8 meczów, 5 goli, 2 asysty), gdy potrafił zdobyć zachwycającą bramkę z Piastem Gliwice, a zaraz potem popisowo „nawinąć” Mateusza Skrzypczaka z Jagiellonii i całość pięknie sfinalizować. Nieźle bywało także w październiku i listopadzie 2024 czy pod koniec poprzedniego sezonu, ale to ciągle tylko kilka lepszych tygodni przerywanych serią słabszych występów.

Nie można odmówić Gualowi techniki użytkowej na wysokim poziomie i tego, że potrafi zasuwać dla drużyny, także w fazie defensywnej. Jeżeli Goncalo Feio wymagał od niego schodzenia do środka, ściągania uwagi obrońców i rozpoczynania akcji rozrzucaniem podań na skrzydła, robił to z całkiem niezłym skutkiem. To wszystko jednak nie wystarczyło, żeby na dobre rozwiać wątpliwości, że jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Chyba więc dobrze się stało, że Edward Iordanescu szybko się określił, że w ataku woli stawiać na typowe „dziewiątki” jak Nsame, Szkurin czy Rajović. Gual zagrał u niego od początku w meczach z Aktobe, później nie dostał już szans nawet jako rezerwowy. Gdyby pojawiła się potrzeba wystawienia bardziej ruchliwego napastnika, w odwodzie pozostaje Migouel Alfarela, który zapewne tylko czeka, żeby móc się pokazać w takiej roli.

Gual zaczyna portugalski rozdział swojej kariery i wcale nie będziemy zdziwieni, jeśli sobie tam poradzi. Umiejętności ma, tyle że nie zawsze potrafi je sprzedać, nie do każdego sposobu grania pasuje. Oddajmy mu na koniec, co jego, ale nie ukrywamy: tęsknić nie będziemy.

CZYTAJ WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA:

Fot. FotoPyK

30 komentarzy

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama