Dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut. Tyle tliła się nadzieja, że Crvena zvezda nie taka straszna, że w zasięgu, że Lech Poznań powalczy. Cóż, to nie tak, że do Belgradu mistrz Polski pojedzie, żeby ustawić szpaler rywalowi, który wystawi na rewanż rezerwowy skład, ale druga połowa spotkania sugeruje, że na awans nie ma co się nastawiać.

Lech w Poznaniu zafundował nam huśtawkę nastrojów. Od „oj, chyba będzie lanie” przez „na nich” z otwartą przyłbicą po „cholera, jednak nie ten poziom”. Niestety, na to ostatnie riposty już nie było. I nawet kapitalnego podania Joao Moutinho, które równie świetnie zamknął Mikael Ishak, wspominać nie warto. Wszak ten sam Moutinho na koniec pogrzebał myśli o tym, że w Serbii można jeszcze pójść na wymianę ciosów i liczyć na łut szczęścia.
Crvena zvezda wypunktowała Lecha Poznań. Pół połówki dobrej gry nie wystarczy na Ligę Mistrzów
Mogliśmy mieć swojego Rade Krunicia, który potrafi przymierzyć z dystansu. Aliemu Gholizadehowi niewiele przecież brakowało, zgarnięta przed polem karnym piłka mogła okazać się paliwem dla Lecha, który do końca pierwszej części meczu czuł, że rywal nie taki straszny, jak go malują. Matheus zareagował jednak, jak na klasowego bramkarza przystało, odbił trudny strzał, uratował zespół.
To chyba był ten moment, w którym uciekła nam jakaś szansa. Ostatnia chwila, w której Crvena zvezda była w zasięgu. Niby do przerwy nie odgryzła się niczym szczególnym, miała ledwie jedną szansę. Po wyjściu z szatni znów jednak zapolował Krunić, tym razem z kompletnie innego miejsca, tuż przed linią bramkową. Sztuką byłoby nie trafić, choć prawie się udało. Sędzia rozwiał temat, zamknął dyskusję – piłka nie tyle zatańczyła na linii, ile po prostu ją przekroczyła.
Lech od tamtego momentu nie pisnął, w milczeniu znosił rosnącą przewagę fizyczną, techniczną, motoryczną, taktyczną. Rywal wchodził na poziom, na którym ogrywa się od lat, poziom, do którego aspirujemy, pokazując, ile mistrzowi Polski do tego brakuje. Gdy w prosty sposób straciliśmy piłkę we własnej tercji obronnej, nie mogliśmy liczyć na litość, bo drużyny z europejskiego poziomu w takich sytuacjach ładują gole bez mrugnięcia okiem.
To właśnie zrobił Bruno Duarte – walnął z czternastu metrów, podwyższył prowadzenie, zapewnił luz i spokój. Jeszcze tylko raz, na krótką chwilę, Lechowi udało się nadzieję rozbudzić. Świetna wymiana podań zakończyła się wejściem Gisliego Thordarsona w pole karne, lecz w dogodnej sytuacji kopnął tak, że Matheus znów został bohaterem.
Znamienne: dwie sytuacje sprawiły, że Lech Poznań przegrał 1:3. Dwie sytuacje mogły sprawić, że wynik potoczy się inaczej. Chyba właśnie to oddziela topowe zespoły od tych, które nieśmiało dołączają do kolejki do bram do raju. Jakość Crvenej zvezdy pozwoliła im zamienić to, co miała, na konkret.
Może nie był to najlepszy mecz serbskiego hegemona, ale był to mecz wystarczająco dobry, żeby pozbawić złudzeń mistrza Polski.
Lech Poznań – Crvena zvezda Belgrad 1:3 (1:1)
- 0:1 – Rade Krunić 9′
- 1:1 – Mikael Ishak 34′
- 1:2 – Rade Krunić 51′
- 1:3 – Bruno Duarte 73′
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Adrian Dieguez zostanie w Ekstraklasie? Jest blisko nowego klubu! [NEWS]
- Być jak Sigurdsson. Gisli Thordarson, dziecko złotej ery islandzkiego futbolu [REPORTAŻ]
- Ziółkowski za tani? A może to rynek nas weryfikuje?
- Nagły wysyp kontuzji. Nieuczciwe zagrywki piłkarzy
fot. Newspix