Reklama

Ajdin Hasić: Mam marzenie, by trafić do Barcelony [WYWIAD]

Jakub Radomski

04 sierpnia 2025, 17:22 • 11 min czytania 8 komentarzy

Gdy trener Besiktasu zadzwonił, by przekazać mu, że bardzo na niego liczy, doznał kontuzji, która wykluczyła go prawie na rok. Kiedy miał spełnić jedno z największych sportowych marzeń, złapał koronawirusa. Ajdin Hasić miał w przeszłości kilka razy pecha. Dziś jest gwiazdą Cracovii i jednym z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy. W tym sezonie strzelił trzy gole, dokładając do tego świetną asystę. W rozmowie z Weszło opowiada o rozłące z bliskimi w wieku 11 lat, graniu na podwórku w koszulce Miralema Pjanicia i słynnych Chorwatach, z którymi był w jednej drużynie. Zdradza też kulisy przenosin do klubu z Krakowa.

Ajdin Hasić: Mam marzenie, by trafić do Barcelony [WYWIAD]

Rozmowa miała miejsce w ośrodku Cracovii przed meczem z Lechią Gdańsk (2:2), w którym Ajdin po raz kolejny miał pecha. W pierwszej połowie doznał kontuzji, musiał opuścić boisko. Okazało się, że to uraz mięśnia półbłoniastego i będzie pauzował przez dwa miesiące. 

Reklama

Jakub Radomski: Mecz z Lechem w Poznaniu był twoim najlepszym w Cracovii?

Ajdin Hasić, pomocnik Cracovii: Myślę, że do tej pory tak. Ale to było trudne, specyficzne spotkanie. Nie miałem w nim zbyt często piłki, a mimo to udało mi się zdobyć dwie bramki i mieć jeszcze asystę. Najważniejsze jednak, że zespół zwyciężył i to w świetnym stylu, wynikiem 4:1.

Jeden z polskich dziennikarzy porównał cię po tamtym meczu do Miralema Pjanicia. Chodziło mu o umiejętności, ale też styl, sposób gry.

To bardzo miłe. Gdy miałem kilka lat i zacząłem oglądać piłkę, moim największym idolem był Ronaldinho. Trafiłem na czas, w którym wyczyniał cuda w Barcelonie. Pamiętam, że zacząłem treningi bardzo wcześnie, jako pięciolatek. Mama czasami mówi w żartach na spotkaniach rodzinnych, że kopałem już będąc w jej brzuchu i było wiadomo, że zostanę piłkarzem. Może coś w tym jest, bo podobno jako kilkulatek lubiłem kopać wszystko, co było obok, np. butelki. Różnie się to kończyło (śmiech).

W Bośni, gdy wychodziłeś na dwór i rozgrywałeś mecze, jeden chłopak mówił, że jest Edinem Dzeko, a inny właśnie Pjaniciem. Należałem do tej drugiej grupy. Miałem nawet koszulkę Pjanicia, w której wiele razy rywalizowałem na podwórku. Dlatego porównanie, o którym mówisz, jest dla mnie czymś wyjątkowym.

A niedługo później okazałeś się najlepszy z grupy 200 chłopców.

Miałem 11 lat. W Bośni odbywały się testy do Dinama Zagrzeb. Z grupy 200 dzieciaków do Chorwacji zaproszono czwórkę, w tym mnie. Tam mieliśmy dodatkowe testy, które trwały 10 dni. Wtedy powiedzieli mi, że jestem jedynym dzieckiem z tej czwórki, które chcą mieć u siebie na stałe. To było trudne: myśl, że mam wyjechać z kraju, nagle porzucić moich przyjaciół, szkołę, najbliższych. Dziś, gdy to wspominam, dochodzę do wniosku, że wszystko odbywało się wtedy błyskawicznie i ja sam za bardzo nie zdawałem sobie sprawy z tego, co właściwie się dzieje.

Do Chorwacji pojechała ze mną mama. Tata i siostra zostali w Bośni. Od tego czasu dużo rzadziej się widywaliśmy, ale wiadomo – tak musiało być. Mama na początku po prostu opiekowała się mną, ale w pewnym momencie, gdy nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy, musiała podjąć pracę. Zaczęła sprzątać ludziom mieszkania. Jeździła do trzech czy czterech rodzin.

Ajdin Hasić w meczu z Termaliką

Ajdin Hasić w meczu z Termaliką

W akademii Dinama spotkałeś chłopców, którzy później stali się sławni.

Trenowałem i grałem z Josipem Sutalo, który dziś jest w Ajaksie, i z Josko Gvardiolem. Ten drugi – wiadomo, obecnie wielka gwiazda. Manchester City. Było wtedy trochę chłopaków, którzy mieli większy talent, niż oni, ale ta dwójka od samego początku charakteryzowała się wyjątkową pracowitością. Od pierwszego dnia patrzyłeś na nich i widziałeś gości, którzy zrobią wiele, by wejść na najwyższy poziom.

Miałeś w Dinamie jakiś moment, gdy zacząłeś czuć, że trenerzy niekoniecznie w ciebie wierzą i na ciebie stawiają? Ostatecznie nie zagrałeś tam w pierwszej drużynie.

Kiedy miałem 13 albo 14 lat, w ogóle chcieli ze mnie zrezygnować. Na szczęście w akademii pojawił się wtedy trener, który coś we mnie zobaczył i przekonał innych, że powinienem zostać. Od tamtego momentu zacząłem grać dość regularnie. Kiedy występowałem w drugim zespole, byłem tam najmłodszy i jako jedyny chodziłem jeszcze do szkoły. Moi rówieśnicy dalej byli w drużynie U-19. Czułem się doceniany.

Pamiętam, że zakończył się sezon. Usłyszałem, że latem mam dołączyć do treningów z pierwszą drużyną i trener oceni, jak duży widzi u mnie talent. Ale nagle coś się zmieniło. Zostałem wolnym zawodnikiem, a agenci, których wtedy miałem, przekonywali mnie, że najlepiej będzie, jeżeli opuszczę Dinamo. Mówili mi, że według nich stać mnie na granie na wyższym poziomie.

I zgłosiła się Turcja, Besiktas.

Tak. Też czułem, że przejście do Besiktasu to dla mnie najlepsza opcja. Gdy wylądowałem tam, zobaczyłem na własne oczy, jak ludzie w tym kraju szaleją na punkcie piłki nożnej. Gdziekolwiek szedłeś, rozmawiali tylko o futbolu. Kiedy widziałeś człowieka, który się szeroko uśmiecha, prawdopodobnie oznaczało to, że jego ukochana drużyna niedawno wygrała mecz. A jeśli przegrywała, tacy ludzie chodzili przez cały tydzień w fatalnym nastroju.

Zabrali mnie na pierwszy mecz Besiktasu. Siedziałem na trybunach, sędzia rozpoczął spotkanie i nagle cały stadion zaczął przeraźliwie gwizdać tylko dlatego, że przeciwnik rozgrywał piłkę. Pierwszy raz widziałem na oczy coś takiego. To było szalone. Uwierz mi: hałas był tak ogłuszający, że musiałem przyłożyć dłonie do uszu. Byłem młody, dopiero podpisałem kontrakt. Wydawało mi się, że chyba jeszcze nie jestem znany, ale tam nie dało się spokojnie przejść ulicą, wyciszyć się. Co minutę, dwie ktoś mnie rozpoznawał. Zagadywał, chciał zdjęcie. Ktoś mi powiedział: „Jeżeli grasz w Besiktasie, Galatasaray albo Fenerbahce, nie będziesz miał prywatności. Nie masz pojęcia, jak wiele osób w Stambule wie, kim jesteś”. To prawda.

To było miłe?

Trochę tak, ale bywało też męczące. W Polsce podoba mi się to, że kiedy grasz w Cracovii, masz jednak więcej spokoju. Zdarza się, że ktoś rozpoznaje mnie na ulicy i jakoś reaguje, ale dużo rzadziej.

Ajdin Hasić

Ajdin Hasić w barwach Cracovii

Besiktas cię ściągnął, a później od razu wypożyczył do Umraniyesporu, grającego ligę niżej. Rozczarowanie na starcie?

Nie. Kontrakt z Besiktasem podpisałem w styczniu 2020 roku i zostałem wypożyczony do Umraniyesporu na pół roku. Drużyna przyjęła mnie dobrze. Zaskoczył mnie poziom: w Turcji nie ma jakiejś przepaści między najwyższą ligą a niższym szczeblem. Uważam, że tamten czas mnie rozwinął. Latem wróciłem do Besiktasu, zacząłem trochę grać, nawet zaczynałem mecze. I znów pech. Najpierw kontuzja mięśniowa, później zakażenie koronawirusem. Grałem, wypadałem, trochę grałem, znów wypadałem. Później wylądowałem na ławce. Nadszedł marzec, pojechałem na zgrupowanie bośniackiej młodzieżówki.

I nastąpił ten feralny mecz.

Kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem odebrałem telefon. Trener Besiktasu. Prosił, żebym, jeżeli to możliwe, nie występował w tym spotkaniu. „Mam w drużynie ponad 10 kontuzjowanych zawodników. Do końca sezonu zostało 10 spotkań, a my walczymy o mistrzostwo Turcji. Bardzo cię potrzebuję” – mówił.

Co zrobiłeś?

Odpowiedziałem mu grzecznie i szczerze, że mecz niebawem się zaczyna, a ja nie mam powodu, dla którego miałbym teraz powiedzieć trenerowi młodzieżówki: „Niech pan wybaczy, ale jednak nie zagram”. Usłyszałem w słuchawce: „No dobrze, ale uważaj na siebie. Bądź na boisku skoncentrowany i ostrożny. I pamiętaj, że masz mecz Besiktasu za trzy dni”.

Zagrałem. W drugiej połowie poczułem silny ból. Musiałem opuścić boisko. Następnego dnia badania wykazały, że jest bardzo źle. Zerwałem więzadło krzyżowe przednie. Kiedy usłyszałem diagnozę i dowiedziałem się, że konieczna będzie operacja, przez godzinę albo dwie czułem przeraźliwy smutek. Musiałem się pozbierać. Pierwsze dni, tygodnie nie należały do najłatwiejszych. Ostatecznie nie grałem w piłkę przez ponad siedem miesięcy.

W jak dużym stopniu to, co wtedy się stało, zahamowało twoją karierę?

Myślę, że w dużym. Mogłem przebić się w Besiktasie. Może zostać na dłużej podstawowym piłkarzem tego klubu? Na boisko wróciłem dopiero po 11 miesiącach i chwilę później naciągnąłem mięsień czworogłowy. Kolejny pech. Ale gdy dziś patrzę na to wszystko, dochodzę do wniosku, że tamto zdarzenie długofalowo też mi pomogło.

W jaki sposób?

Byłem młodym gościem, który uwielbiał trenować z piłką i rozgrywać mecze, ale niespecjalnie dużo pracowałem na siłowni. W Besiktasie złapałem dobry kontakt z Domagojem Vidą. Słynny obrońca, wielokrotny reprezentant Chorwacji. On miał fioła na punkcie siłowni. Jego ciało wyglądało tak, jakby spędzał tam kilka godzin dziennie. Vida najwidoczniej dostrzegł coś we mnie, bo regularnie, dzień w dzień, powtarzał mi, że sporo potrafię, ale muszę też zadbać o siłę mięśni. „Idź na siłownię, idź na siłownię”. W kółko. On codziennie był tam przed treningiem i po zajęciach. Odpowiadałem mu najczęściej: „Dobra, spróbuję jutro”. I nie robiłem tego. Niedługo później nadeszła ta poważna kontuzja. Ona zmieniła moje myślenie. Zrozumiałem, że muszę teraz zacząć ciężko pracować, również z ciężarami.

Po kontuzji Besiktas znów wypożyczył cię do Umraniyesporu, a następnie do Goztepe i bośniackiego FK Sarajevo. W tym ostatnim klubie, w ojczyźnie, szło ci bardzo dobrze. Kiedy wracałeś latem 2024 roku do Besiktasu, czułeś, że to jest moment, kiedy w końcu powinieneś dostać regularne szanse?

Tak. Mój agent przed startem przygotowań zapytał w klubie, jak wygląda sytuacja. Ludzie z Besiktasu powiedzieli mu: „Cieszymy się, że Ajdin rozegrał dobry sezon i jest zdrowy. Trener chce go zobaczyć w treningu. Po dwóch tygodniach postanowi, czy chce Hasicia w drużynie”. Miałem jeszcze rok kontraktu. Wróciłem, czułem się mocny. Pracowałem tak ciężko, jak nigdy. Robiłem wszystko, by pokazać, że zasługuję na grę w Besiktasie. Ale w pewnym momencie usłyszałem, że mogę szukać sobie innego klubu. Byłem zaskoczony i smutny. Nie tylko ja. Jeden z moich najlepszych kolegów z Besiktasu powiedział mi: „Widziałem, jak trenowałeś. Byłeś świetny. Nie mogę uwierzyć, że z nami nie zostałeś”.

Ajdin Hasić schodzi z kontuzją

Ajdin Hasić schodzi z kontuzją

Turecki „Fanatik” informował, że oprócz Cracovii chcieli cię jeszcze działacze azerskiego Neftchi Baku.

To prawda. Ten zespół prowadził wtedy Adrian Mutu – w przeszłości gwiazda Interu, Parmy, Chelsea. Kręciło mnie, że mógłbym pracować z kimś takim. Mój agent rozmawiał z działaczami z Baku, miałem rozmawiać z Mutu, ale ostatecznie do tego nie doszło, choć przez pewien czas bardzo mnie chcieli.

W pewnym momencie zgłosił się turecki Adanaspor, druga liga. Też poważne zainteresowanie. Ale odezwali się do mnie, gdy powiedziałem już przedstawicielom Cracovii, że decyduję się na ich klub. To było dokładnie dzień przed podpisaniem kontraktu w Polsce. Miałem jeszcze kilka innych ofert, ale ta z Cracovii była najbardziej konkretna. Działacze odezwali się do mojego agenta, gdy jeszcze występowałem w FK Sarajevo. Chyba już w marcu. Byli pierwsi. Rozmawiałem o klubie i całym projekcie z Dawidem Kroczkiem, byłym szkoleniowcem. Podobała mi się bijąca od niego pozytywna energia. Dużo szczegółów przekazał mi Jarosław Gambal, dyrektor działu skautingu. Poznałem ludzi, którzy bardzo we mnie wierzyli.

Co zmieniło się w Cracovii od tego lata, gdy zespół objął Luka Elsner?

Doszło do wielu pozytywnych zmian wewnątrz klubu, dotyczących organizacji i warunków, w jakich trenujemy. To rzeczy, których ludzie na co dzień nie widzą. No i treningi. Są dużo bardziej wymagające. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko ćwiczyliśmy na obozie przygotowawczym. Każdego dnia po zajęciach byłem jak trup. Wracałem z treningu i jedyne, na co miałem ochotę, to iść spać. Ale drużyna to zaakceptowała i dziś, na początku ligi, widzimy tego efekty. Wyglądamy dobrze fizycznie, przebiegamy imponujące dystanse z dużą prędkością, jesteśmy mocni w sprintach. Gramy agresywnie, jesteśmy nieprzyjemni dla przeciwnika. Łączy nas przekonanie, że stać nas na to, by dalej wygrywać.

Co wyróżnia trenera Elsnera?

Jest pełen pasji i widać to we wszystkim, co robi. Kiedy przemawia do nas na odprawach, widzisz gościa, który za wszelką cenę pragnie trzech punktów. Nasz trener jest maksymalnie zorientowany na wygrywanie i mam wrażenie, że udało mu się przenieść swoje nastawienie na zespół.

Latem w polskich mediach pojawiła się informacja, że interesują się tobą działacze Legii Warszawa, ale Cracovia chciała za ciebie półtora miliona euro.

Wiem od mojego agenta jedynie tyle, że działacze Legii się z nim skontaktowali, ale nie znam szczegółów. W Cracovii czuję się dobrze. Z dnia na dzień nasz zespół staje się silniejszy.

Masz jakieś piłkarskie marzenie?

Mam. I jest naprawdę duże. Już gdy byłem małym chłopcem, uwielbiałem oglądać FC Barcelonę. Marzę o tym, by kiedyś trafić do tego klubu. Mam nadzieję, że będę z roku na rok robił postępy i to się wydarzy. A drugie to gra w pierwszej reprezentacji Bośni. Nie było mi jeszcze dane w niej zadebiutować. Koszulka Pjanicia, którą nosiłem jako dziecko, była właśnie z kadry narodowej. Przez wiele lat oglądałem jej mecze i każdy bardzo przeżywałem. Miało to pewnie związek z tym, że dorastałem w domu przepełnionym patriotyzmem i przekonaniem, że mój kraj to wielka wartość. Zaszczepił to we mnie ojciec, który, gdy miał 18 i 19 lat, walczył w wojnie na Bałkanach. Bronił kraju. Mówił, że widział z bliska straszne rzeczy, ale, mimo że zadawałem mu wiele pytań, nie chciał opowiadać o szczegółach.

Kiedy byłeś najbliżej gry dla Bośni?

Po powrocie z pierwszego wypożyczenia do Besiktasu. Zostałem powołany. W mediach ukazywały się artykuły, że mogę być najmłodszym zawodnikiem, który wystąpi w drużynie narodowej. Niestety, w nocy przed spotkaniem okazało się, że mam pozytywny wynik testu na koronawirusa.

Masz trochę pecha w życiu. Niedawno człowiek prowadzący konto o bośnickiej piłce na portalu X stwierdził, że nie rozumie, dlaczego nie dostałeś dotąd szansy w pierwszej kadrze. Dodał, że reprezentacja Bośni nie ma obecnie zawodnika na odpowiednim poziomie, który prezentowałby styl podobny do twojego.

Nie chcę komentować tych słów, bo musiałbym porównywać się do innych, w tym moich kolegów. Mogę tylko powiedzieć, że uważam, że zasługuję na szansę. Dla koszulki reprezentacji Bośni mogę oddać wiele. Ale nie chcę o tym tutaj mówić. Wolę przemówić na boisku.

ROZMAWIAŁ: JAKUB RADOMSKI

Fot. Newspix.pl

WIĘCEJ O PIŁCE NA WESZŁO:

8 komentarzy

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama