Reklama

Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto

Antoni Figlewicz

02 lipca 2025, 16:51 • 10 min czytania 10 komentarzy

Co tu dużo mówić – Widzew zakontraktował faceta z papierami na niezłe granie. Jednego z ważniejszych piłkarzy zespołu, który właśnie zdobył mistrzostwo Chorwacji. Zawodnika ze świetnej generacji akademii Standardu Liege, nawet jeśli to określenie trochę na wyrost, wobec piłkarzy, z którymi tam grał. Przede wszystkim jednak gościa, który może z miejsca stać się jedną z gwiazd naszej ligi, bo ma ku temu wszelkie predyspozycje. Ma, a nie miał lata temu czy dopiero będzie miał. Lindon Selahi jest pod wieloma względami wyjątkowy, o czym może już wkrótce będziemy mogli się przekonać na własne oczy.

Lindon Selahi ma to coś. Albańczykowi ufali już Sopić i… Sa Pinto

Urodził się w belgijskim Namur, gdzie stawiał także swoje pierwsze kroki w świecie futbolu. Już prawie piętnaście lat temu jego talent przykuł uwagę ludzi odpowiedzialnych za ściąganie najlepszych młodych piłkarzy z kraju – skautów Standardu Liege. Zobaczyli w dwunastolatku dzieciaka, z którego po prostu wypadało zrobić profesjonalnego piłkarza. Albańczyk okazywał się do tej pory wyjątkowo smakowitym kąskiem dla kilku klubów, a do wszystkich dołączał z łatką niemałego talentu. Z biegiem lat urealnioną poziomem, na którym ostatecznie zakotwiczył, co nie zmienia jednak faktu, że Standard, a później także gra w młodzieżowych drużynach Anderlechtu, ukształtowały go jako gracza wartego uwagi.

Reklama

Nie tylko z poziomu naszej Ekstraklasy, bo właściwie wszędzie, gdzie Selahi się pojawiał, oczekiwania wobec jego osoby spełniał. Były one różne, tak jak i różna była jego piłkarska jakość na przestrzeni lat. Teraz, jako – to brzydkie określenie, choć prawdziwe – gotowy produkt, trafia do Łodzi i wkracza być może w najlepszy okres swojej kariery. Już całkiem bogatej i naprawdę interesującej.

Belg z Albanii, czyli Albańczyk z Belgii. Lindon Selahi to ciekawy przypadek

– Urodziłem się w Belgii, ale czuję się całkowicie Albańczykiem. Wyniosłem to z domu, w którym porozumiewamy się w naszym języku – płynną francuszczyzną odpowiada Lindon Selahi na pytanie dziennikarza belgijskiego DH Sports. I właściwie zamyka temat jego przynależności narodowej, choć nie ma zamiaru wypinać się na kraj, w którym przyszedł na świat. Wiele go z nim łączy, wiele mu zawdzięcza. Ciągle pała sympatią do tych rodzinnych stron i przez pewien moment wydawało się, że może jednak zagra dla Belgii. Wszak reprezentował ją w drużynach młodzieżowych. – Tak, grałem dla ekipy U-21, zostałem tam powołany przez belgijską federację, ale wtedy byłem zbyt młody i nie dokonałem jeszcze ostatecznego wyboru. Potem moje serce przemówiło i postanowiłem Belgom odmówić – dodaje Albańczyk w rozmowie z Louisem Denisonem.

Jako nastolatek miał też szansę wybrać grę dla reprezentacji… Macedonii Północnej. Bo że blisko było Kosowa, to w przypadku większości albańskich zawodników niemal oczywistość. Skąd jednak ten czwarty już potencjalny kraj do reprezentowania dla Selahiego? Wszystko przez dziadków, którzy lata temu zamieszkiwali tamtejsze Kumanovo. Stamtąd wyprowadzili się potem do Turcji, a jeszcze później do Belgii, gdzie urodził się już ojciec nowego piłkarza Widzewa. Cały czas rodzina pamiętała jednak o swoich albańskich korzeniach i mimo życia na emigracji zachowała swoją kulturową odrębność. Zarazem nieźle wtapiając się w codzienne życie znane Lindonowi z czasu spędzonego w Namur.

Lindon Selahi z rodzicami

Młody Lindon z rodziną. Tu jeszcze w barwach Les Rouches (fot. ocnal)

I w ogóle w całej nowej ojczyźnie, bo był czas, kiedy wraz z wypłynięciem na szersze wody Selahi musiał poznać też życie w nieco innych okolicznościach. W większych klubach, z lepszymi piłkarzami ledwo na wyciągnięcie ręki. A i tak chłopak urodzony w Belgii zagrał tam w seniorskiej piłce tylko jeden mecz.

Jego Standard wygrał z też trochę jego Anderlechtem 3:1. Lindon zszedł z boiska w przerwie, a szansę dał mu doskonale znany w Polsce… Ricardo Sa Pinto. – Miałem wystarczająco dużo szczęścia, aby być w otoczeniu ludzi, którzy we mnie wierzyli, takich jak Sa Pinto – cytuje Selahiego w swoim tekście sprzed dwóch lat belgijski dziennikarz Loic Menage.

Beneluks niejedno ma imię

Skoro jednak nie udało się podbić serc Belgów, Selahi musiał trochę pokombinować. Dziewiętnastolatek, w sumie już dwudziestolatek, nie mógł się dalej kisić w drużynach młodzieżowych, a przeskok do piłki seniorskiej był więcej niż konieczny. – Nie będę wymieniał nazwisk, ale niektórzy ludzie trafili do Standardu, kiedy ja tam akurat byłem i, cóż, nie liczyli na mnie. Ja nie jestem zawodnikiem, który będzie się do czegś zmuszał i zostawał w U21 przez kilka sezonów, czekając na nowego trenera. Nasze drogi musiały się rozejść, ale wiele zawdzięczam Standardowi – podkreślał w rozmowie z belgijskimi mediami Selahi, który w sezon 2019/2020 wszedł już jako zawodnik Twente Enschede.

Holandia była strzałem w dziesiątkę. Nadal blisko domu, ale i z szansami na złapanie minut na wysokim poziomie. Eredivisie to przecież nie przelewki, szczególnie jeśli naprawdę potrzebujesz wyzwań.

Podczas gdy śledziliśmy innego gracza, na naszych radarach znienacka pojawił się Lindon Selahi. Wierzymy, że jest to gracz z świetlaną przyszłością. Ma jeszcze kilka kroków do zrobienia, ale ma też wszystko, czego potrzeba, aby stać się świetnym graczem – przekonywał dyrektor techniczny Twente Ted van Leeuwen, gdy próbował wytłumaczyć, dlaczego stawia na żółtodzioba bez doświadczenia na poziomie seniorskim. Wyszło… chyba nieźle.

Lindon Selahi.

Takiego wojownika chciałby mieć w swoim składzie niemal każdy…

25 występów w lidze, zdecydowana większość w wyjściowym składzie, w sumie prawie dwa tysiące minut. Do tego jeszcze na osłodę dwa gole, asysta. Wszystko to w wykonaniu zawodnika, który nie słynie z brawurowych akcji ofensywnych, ale i tak potrafi zabłysnąć. Dlatego też nie odbił się od ligi holenderskiej, co było w sumie kluczowe dla jego dalszych losów.

W kolejnym sezonie grał już w Twente trochę mniej, ale wszyscy wiedzieli, że nie można blokować jego rozwoju. Ogarnięto więc wypożyczenie do Tilburga, gdzie Selahi odżył, znów połapał minuty, kilka spotkań zagrał z ławki, w pozostałych wyszedł w pierwszym składzie. Znowu się obronił, a o to chodziło. – Holandia jest naprawdę idealnym miejscem do rozwoju – przekonywał sam Albańczyk w rozmowie z SudInfo.

Ale Chorwację też lubi. Chyba nawet bardzo

Po dwóch sezonach w Holandii przyszła propozycja z Rijeki, która znów nieco odmieniła życie Selahiego. Po pierwsze – na dobre ktoś na niego postawił. Pomocnik cieszył się pełnym zaufaniem na przestrzeni niemal wszystkich czterech sezonów, które spędził w zespole. Problemy pojawiły się tylko wtedy, gdy przedłużał kontrakt, ale udało się je jakoś zażegnać, także dzięki pomocy trenera, z którym przyjdzie Selahiemu współpracować w Łodzi…

Albańczyk dla Nacional w marcu ubiegłego roku: – Doskonale wiem, co robi Zeljko Sopić i jak bardzo stara się znaleźć wspólny język między mną a klubem. Wielkie „dziękuję” dla trenera. I posłuchajcie, co wam mówię: szczerze i absolutnie wierzę, że to zostanie szybko rozwiązane. I że zostanie rozwiązane tak, abym został w Rijece.

Zeljko Sopić ufał Selahiemu i robił w Rijece wszystko, by Albańczyk grał tam jak najdłużej

Udało się, przynajmniej na rok. A to także dlatego, że wcześniej Selahi dał się poznać jako niezawodny wojownik.

Debiutował w Chorwacji meczem z absolutnie największym tamtejszym klubem – Dinamem Zagrzeb, które na inaugurację sezonu ligowego zremisowało z Rijeką 3:3. Salahi wszedł na boisko dopiero w końcówce, ale już wtedy mógł zobaczyć, jak to jest grać z najlepszymi o najwyższe cele. Rijeka miała swoje ambicje, które ostatecznie udało się zresztą zrealizować, choć wcale nie tak szybko.

I nie bez perturbacji, oj nie…

W ciągu czterech sezonów przez Rijekę przewinęło się dziewięciu trenerów. Pierwszy mecz Selahi zaliczył pod wodzą Gorana Tomicia, w ostatnim prowadził go Radomir Djalović. Po drodze działo się tyle, że można by o tym napisać pewnie jeszcze jeden oddzielny artykuł, więc odpuścimy wam wszystkie te zawiłości. Ważny jest tu tak naprawdę jeden wątek. Wątek współpracy z Zeljko Sopiciem, któremu poświęcimy cały odrębny segment.

A zatem Sopić…

Nie ma przypadku w tym, że Selahi trafia właśnie do Widzewa. Nie do Anderlechtu, nie do Holandii, Włoch, innego chorwackiego klubu – nie, Lindon Selahi chciał grać dla Widzewa. Dla Zeljko Sopicia, z którym wiąże go specjalna relacja od czasów ich współpracy w Rijece. Obustronne zaufanie i pewność, że mogą na sobie polegać. Ostatnio już któreś okrążenie robią po sieci cytaty z obu panów, którzy na swój temat wyrażają się właściwie w samych superlatywach.

Selahi w rozmowie z portalem Novi List: – Zeljko Sopić, to człowiek, który mnie szanuje i ceni. A fakt, że zobaczę go w Polsce, jest najlepszym dowodem na to, że jest to wszystko odwzajemnione. Jak mi powiedział, będziemy pracować nad naprawdę świetnym projektem. Rozmawiałem z nim dużo, zanim zdecydowałem się na nowy klub i nie mogę się doczekać, aby znów grać dla Sopicia.

Tu już Sopić dla podcastu Tribina, kilka miesięcy temu: – Lindon Selahi jest jednym z wiodących zawodników na swojej pozycji w lidze, głównie pod względem czytania gry i „timingu”. To bardzo najważniejsze cechy.

Panowie nie osiągnęli wspólnie największego sukcesu, ale ich praca złożyła się w sumie na odzyskanie przez Rijekę tytułu i przełamanie siedmioletniej serii Dinama. Zresztą Sopić zdążył zacząć z zespołem sezon mistrzowski, załapał się na dwie pierwsze kolejki…

Drzwi do wielkiej piłki. O czym marzy Lindon Selahi?

W Belgii jest bardziej fizycznie, a w Chorwacji jest bardziej technicznie, gra opiera się na szybkości. Pierwsze cztery drużyny z tej ligi mogłyby grać w play-offach w Belgii. Dinamo Zagrzeb mogłoby grać o czołowe miejsca. Reszta jest trochę słabsza – ocenia chorwacką ekstraklasę Albańczyk w rozmowie z DH Sports. Nie jest to może najpiękniejsza laurka, jaką można wystawić lidze, ale Selahi przychodzi do Polski jako podstawowy zawodnik najlepszej drużyny poprzedniego sezonu. Czyli piłkarz czołowy w skali ligi, spokojnie na poziomie czołówki ligi belgijskiej, jeśli wierzyć w jego porównanie.

Transfer do Widzewa nie wydaje się więc krokiem do przodu, szczególnie po takim sezonie i w takim momencie kariery. Selahi jest jednak gościem, który lubi mieć swoje zdanie i wierzy w perspektywy, które zdają się mieć sens. Nawet jeśli liga na pierwszy rzut oka nie spełnia jego oczekiwań. – Jeśli klub przychodzi z dobrym projektem i mam co do niego dobre przeczucia, to czemu nie, ale to nie jest mój priorytet. Moim celem jest gra w jednej z pięciu najlepszych europejskich lig – mówi Albańczyk. Kiedyś, jako nastolatek marzył o grze w play-offach w lidze belgijskiej, dołączeniu do pierwszego składu. Nie wybiegał w przyszłość. Z wiekiem zaczął jednak mówić wprost, na czym zależy mu naprawdę – kluczem jest gra z najlepszymi w najlepszych ligach. Widzew może być jeszcze przystankiem, nawet pomimo wieku, który już nie premiuje Albańczyka na transferowym rynku.

Lindon Selahi na odchodne został z Rijeką mistrzem Chorwacji

Oknem wystawowym mogłaby być też reprezentacja, ale na prestiżowe Euro 2024 Selahi nie pojechał. Podpuszczony przez dziennikarzy chorwackiego portalu Nacional popuścił jednak wodze fantazji i przyznał, że mógłby w sumie zmierzyć się w czasie turnieju z… Luką Modriciem. – Zdobywca Złotej Piłki, wielki zawodnik. Ale znacie mnie, gdyby doszło do takiego starcia w środku pola, nie byłoby mu łatwo. To chyba oczywiste, że walczyłbym z całych sił, żeby wyłączyć go kompletnie z gry.

I tak w sumie tego Selahiego widzą. W Belgii, Holandii, Chorwacji. Wszędzie. Na boisku nieustępliwy zabijaka, wojownik, oddany zespołowi. Poza nim? Miły, uśmiechnięty chłopak, którego trzeba lubić. Jedno nie wyklucza drugiego, a może nawet doskonale się te dwie połówki uzupełniają.

Nie. Rijeka nie ma jakiegoś zawodnika, który góruje nad wszystkimi innymi. Rijeka nie ma „gwiazdy”. Rijeka ma 25 wojowników! To wszystko… To jest nasza siła – mówił w rozmowie z Nacional w marcu ubiegłego roku. Gdzie jak gdzie, ale w Ekstraklasie kochają taki mental.

CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Źródła: koha.net, Nacional, DH Sports, L’Avenir,  Le Soir, SudInfo, ocnal.com, Alfapress Albania

10 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama