Trener, który patrzy groźnie, pohukuje i każdą sprawę rozwiązuje krzykiem, uchodzi za twardego. Trener, który się uśmiecha i potrafi rozładować atmosferę, wydaje się miękki. To myślenie przedpotopowe, którego polski futbol, wybierając nowego selekcjonera, powinien się wyzbyć. Inaczej może błędnie ocenić idealnego kandydata na odtrutkę po czasach Michała Probierza.

Ekstraklasowi prezesi, zwłaszcza ci, którzy regularnie zmieniają trenerów, dobrze znają ten schemat. O ile pod względem spojrzenia na piłkę, preferowanego stylu czy ustawienia, warto unikać skrajności, bo to utrudnia budowanie kadry, o tyle pod względem osobowości opłaca się ogień gasić wodą. Za zamordystę zatrudnić trenera-kumpla. Za zwolennika integracji przy grillu i piwku generała, który konflikty woli rozwiązywać na gołe pięści. Za takiego, który będzie podsuwał piłkarzom najnowsze książki motywacyjne, wziąć kogoś, kto będzie ich pobudzał w prostych żołnierskich słowach.
Co stoi za Janem Urbanem-selekcjonerem? Na pewno osobowość
Mam nieodparte wrażenie, że dokładnie w takiej sytuacji znajduje się dziś reprezentacja Polski. Tym razem, inaczej niż w poprzednich rozdaniach, nie chodzi aż tak bardzo o kwestie piłkarskie, a właśnie osobowościowe. Dla kogoś, kto choć trochę rozumie dynamikę grupy, powinno to stanowić koronny argument za zatrudnieniem Jana Urbana.
Przy ostatnich nominacjach selekcjonerskich osobowość trenera była kwestią drugoplanową, o ile w ogóle brano ją pod uwagę. Patrzono raczej na osiągnięcia, czy wyobrażenie o tym, jak może grać jego drużyna. Jerzego Brzęczka zastępowano Paulo Sousą, licząc na bardziej atrakcyjny styl i lepsze wykorzystanie ofensywnych możliwości drużyny. Czesława Michniewicza wybierano z powodów czysto pragmatycznych: z dostępnych kandydatów to on wydawał się najlepszym do wygrania barażu o mundial.
Fernando Santos, po aferze premiowej, miał być po prostu „kimś z zewnątrz”. Odpowiednio dużym nazwiskiem, by ocieplić wizerunek kadry. Michał Probierz z kolei miał dobrze znać zawodników (i przy okazji prezesa), w przeciwieństwie do poprzednika, by w zdołać jeszcze uratować eliminacje. To, czy ktoś był konfliktowy, czy uśmiechnięty, szorstki czy łagodny, w ogóle nie miało tu znaczenia.

Sytuacja w drużynie nabrzmiała jednak tak mocno, że to właśnie posklejanie jej spraw wewnętrznych wydaje się najpilniejszym zadaniem nowego selekcjonera. Probierz nie odszedł przecież dlatego, że kompletnie nie broniła się jego selekcja, pomijał jakichś ważnych piłkarzy, a wystawiał absurdalnych. Owszem, to się zdarzało, ale nie było głównym powodem jego problemów. Nie odszedł nawet dlatego, że źle dobierał ustawienie albo nie potrafił wykorzystać umiejętności poszczególnych piłkarzy, choć to też. Głównym powodem fiaska jego misji było wejście w konflikt z kapitanem i najlepszym piłkarzem, przy jednoczesnych pogłoskach, że drużyna nie jest zadowolona ze sposobu liderowania Lewandowskiego, a z drugiej strony, że została wmieszana w odebranie mu opaski. To sprawy typowo międzyludzkie.
TRUDNE ROZMOWY
Nowy selekcjoner, czy będzie nim Maciej Skorża, czy inny wybrany przez Cezarego Kuleszę kandydat, siłą rzeczy będzie w 90% polegał na tych samych nazwiskach. Jak przy każdej nowej wizji, wskoczą pewnie do zespołu dwie-trzy nowe twarze, tyle samo z niego wypadnie. Być może inne będą pomysły na rozgrywanie spotkań albo ustawienie boiskowe. Wraz z Probierzem nie odejdą jednak kwasy wewnątrz zespołu. Nierozwiązane jeszcze od czasów afery premiowej, nawarstwione ostatnimi miesiącami, a zwłaszcza tygodniami i dniami.
Lewandowski nie będzie mógł ot tak wrócić po prostu do zespołu i zwyczajnie wziąć z powrotem opaski. Każda decyzja pozostawi kogoś niezadowolonym, każda będzie wymagała trudnych rozmów. W cztery oczy. Z radą drużyny. Z całym zespołem. A potem z dziennikarzami. Od tego, czy znów wszyscy, niezależnie od wzajemnych sympatii i antypatii, wskoczą na jeden pokład i będą wiosłować w tym samym kierunku, zależy zatrzymanie postępującej degrengolady zespołu.
Nie chcę odbierać kompetencji interpersonalnych każdemu z potencjalnych kandydatów, zarówno Skorża, jak i Jacek Magiera, czy inni wymieniani w mediach mają w tej kwestii swoje metody i sukcesy. Ze zdumieniem przeczytałem jednak rewelacje przyniesione przez Adama Godlewskiego z gol24.pl, jakoby notowania Urbana u Kuleszy były niskie ze względu na to, że jest „za miękki”. Gdyby to była prawda, świadczyłoby to o bardzo prostym, by nie powiedzieć prymitywnym, rozumieniu kompetencji miękkich przez prezesa PZPN. Zwłaszcza że trener, którego – jak mniemam – atutem miała być „twardość”, właśnie rozbił się w kadrze o ścianę.

Probierz znany jest z preferowania maczystowskiego podejścia do prowadzenia zespołu. On ma być jedynym szefem, jeśli komuś się coś nie podoba, to wyjazd. Nawet jeśli nazywa się Lewandowski. Dla niektórych takie podejście to pokazywanie „jaj”. Ale w rzeczywistości to pokazywanie bardzo ograniczonego warsztatu: trzymanie w ręku młotka i widzenie wszędzie gwoździ. Niezrozumienie dynamiki grupy, tego, co oznacza dziś dowodzenie zespołem. To, że Urban nie pohukuje na wszystkich wokół, nie rzuca przekleństwami na prawo i lewo i nie wprowadza atmosfery grozy, nie znaczy, że jest miękki i daje sobie wejść na głowę.
PROWADZENIE PODOLSKIEGO
Próbując sobie wyobrazić, kto byłby najlepszym kandydatem, kto dałby sobie radę z prowadzeniem Lewandowskiego tak, by jego obecność była dla zespołu atutem, a nie kulą u nogi, siłą rzeczy musimy zgadywać, bazując na przeszłych dokonaniach trenerów. Drużyny i postaci tego formatu nie prowadził żaden z nich. Dla każdego byłoby to więc wypłynięcie na zupełnie obce wody. Najbliżej jednak sytuacji, z jaką będzie się musiał zmierzyć w kadrze nowy selekcjoner, był w ostatnich latach Urban, prowadząc w Górniku Zabrze Lukasa Podolskiego. Pod wieloma względami była to jeszcze trudniejsza sytuacja.
Zrekonstruujmy fakty. Podolski trafił do Zabrza jako zbawiciel. Zesłany przez niebiosa zstąpił do średniego w ostatnich dekadach polskiego klubu w przeciętnym polskim mieście i zaczął rzucać piłki przez pół boiska na nos Roberta Dadoka. Był większy od każdego z kolegów drużyny, choć nie nosił nawet opaski kapitańskiej. Był większy od każdego trenera, nawet jeśli jego wizerunek wisiał pod dachem stadionu w Zabrzu. Był większy od działaczy, klubu, każdej z legend Górnika i nawet wszechmocnej prezydent miasta, która zmieniła klub w maszynkę do wygrywania kolejnych wyborów.

Co gorsza, mając taką moc zmieniania lokalnej rzeczywistości, Podolski nie okazał się przyjemniaczkiem. Młodych, zamiast otoczyć troskliwym ramieniem, potrafił rugać. Partnerom na boisku wyraźnie okazywał niezadowolenie. Pyskował sędziom, rywalom, znanym dziennikarzom. A w międzyczasie latał do Niemiec być jurorem w „Tańcu z Gwiazdami”. Wyjściowa sytuacja była dla szanującego się trenera ekstremalnie trudna.
Jeszcze trudniejsza stała się, gdy w atmosferze wzajemnych pretensji Urban za pierwszym razem wyleciał z pracy, zwalniając miejsce przyprowadzonemu przez Podolskiego anonimowemu następcy. Gdy wobec groźby degradacji z ligi zwrócono się ponownie do Urbana po ratunek, sytuacja stała się bardzo niezręczna. Nikt do końca nie wiedział, czy to Podolski osobiście zwolnił wtedy Urbana, ale każdy doskonale wiedział, że przy jego wyraźnym sprzeciwie absolutnie by do tego nie doszło. Gdyby się za nim wstawił, gdyby choć skrzywił się, usłyszawszy taki pomysł, trener pracowałby dalej.
A jednak Urban potrafił tak zarządzić całą sprawą, by Podolski nadal pracował dla dobra klubu i drużyny, by jednocześnie reszta szatni nie straciła do Urbana szacunku, wzorowo zakopał, przynajmniej medialnie, topór wojenny z gwiazdą i z powodzeniem pracował kolejne dwa lata. Trudno o wyraźniejszy dowód kompetencji miękkich Urbana niż poukładanie relacji z Podolskim tak, by były przynajmniej poprawne.
UMIEJĘTNOŚCI KOMUNIKACYJNE
Utkwiło mi w pamięci, jak w okresie, gdy wyjątkowo huczało od plotek o złej krwi między Urbanem a Podolskim oraz od teorii, że Górnik lepiej wygląda na boisku bez niego niż z nim, trener udzielał wywiadu na żywo w programie Liga+ w Canal+ po meczu z Widzewem. Prowadzący próbował wyciągnąć z niego jakieś smakowite cytaty. Urban tylko się uśmiechnął i zaczął pięknie, bo chyba szczerze, zachwycać się jego lewą nogą, opowiadając, jaka to – „kurde” – przyjemność patrzeć na jego grę.
Wielu w takiej sytuacji zabrakłoby refleksu. Powiedziałoby coś, przez co konflikt medialnie by eskalował. Albo, przez co wkurzyłby się na niego Podolski. Ewentualnie przez zęby wycedził „bez komentarza” albo w nerwach wygłosił jakieś komunały. Urban rozładował sytuację tak, że nic się nie wydarzyło, a wszyscy byli zadowoleni. Łącznie z dziennikarzem, który dostał fajny cytat, choć zupełnie nie w stylu, jakiego się spodziewał.

To właśnie umiejętności komunikacyjne, zwłaszcza w obecnej sytuacji wokół kadry, będą dla trenera kluczowe. By przekonać jeszcze Lewandowskiego, że może dać tej drużynie wiele. By wyjaśnić mu, dlaczego dla wszystkich lepiej będzie, jeśli nie będzie już kapitanem. Albo przeciwnie, wyjaśnić drużynie, dlaczego to Lewandowski znów powinien nim być. Jeśli tak, to tak przedstawić decyzję Piotrowi Zielińskiemu, by go mentalnie nie stracić dla tej drużyny. A potem wszystko to tak opowiedzieć w mediach, by atmosfera wokół drużyny przestała się zaogniać. Jeszcze zanim zespół nowego selekcjonera w ogóle wyjdzie na boisko, pracy do wykonania jest mnóstwo. Bardzo delikatnej i w tym momencie prawdopodobnie pilniejszej niż tej boiskowej. Urban to potrafi.
Pewne jest, że we wszystkich tych rozgrywkach kluczowe będzie nazwisko Lewandowskiego, który podobnie jak Podolski jest aktualnie większy od Górnika, przerasta polski futbol. Siłą rzeczy nowego selekcjonera też trzeba oceniać pod kątem szans na ułożenie sobie z nim dobrych relacji i wyrobienie sobie wzajemnego szacunku, nici porozumienia. U napastnika Barcelony, jak u wielu wysokiej klasy piłkarzy, da się czasem wyczuć – pewnie podświadome – przykładanie wagi do tego, czy ktoś jest praktykiem, czy teoretykiem. Faktycznie istnieje, często wyszydzane, porozumienie byłego piłkarza z byłym piłkarzem.
Na poziomie, na którym Lewandowski funkcjonuje na co dzień, odpowiednie przygotowanie warsztatowe ma każdy, ale co charakterystyczne, lepiej mu się funkcjonowało w taktyce Juppa Heynckesa, ściągniętego z emerytury byłego fenomenalnego napastnika, niż powszechnie chwalonego za pomysły taktyczne Juliana Nagelsmanna. To nie jest teza, od której nie ma wyjątków, zarówno Probierz, jak i Niko Kovac, z którym nie było mu po drodze, też grali w piłkę, ale śmiem twierdzić, że jeśli żaden polski trener nie może go porwać kwestiami merytorycznymi, to kwestie udanej kariery lub jej braku mogą stanowić w jego oczach pewien atut.
ROZMOWA BEZ KOMPLEKSÓW
Co przy takim założeniu nie bez znaczenia, Urban robił karierę akurat w Hiszpanii. Styl życia, relacje międzyludzkie, zwyczaje, jakie tam zastał i które tak Lewandowskiemu imponują, to realia, w których Urban funkcjonuje od czterech dekad. Też jest nimi przesiąknięty. Też, nawet polskie posiłki, je w formie tapas. To wszystko detale, ale wydaje mi się, że istotne. Pomagające w osiągnięciu nici porozumienia. Jadąc na pielgrzymkę do Barcelony, Urban nie znalazłby się w obcym świecie, który zna tylko z telewizji, tylko w kraju znanym sobie jak własna kieszeń, będącym jego drugą ojczyzną.
A gdy już usiądą przy tych oliwkach i owocach morza, by poukładać wzajemne relacje, będą mogli porozmawiać jak dwaj Polacy, którzy strzelili hattricki na Santiago Bernabeu. I jak dwaj Polacy, którzy z reprezentacją Polski wyszli z grupy mundialu. Urban nie zrobił oczywiście kariery Lewandowskiego, a z racji metrykalnych Lewandowski nie może pamiętać jego osiągnięć. Ale przynajmniej we własnym mniemaniu Urban nie jechałby do niego jako petent, lecz postać z tej samej półki. Bez kompleksów. A to ważne. Bo wiele decyzji poprzednich selekcjonerów była bardzo silnie nimi podszyta.

O ile kompetencje miękkie Urbana uważam za jego fundamentalny atut, największą przewagę nad kontrkandydatami i jakkolwiek sądzę, że w krajobrazie, jaki zostawił nam Probierz, to one są dla reprezentacji kluczowe, o tyle myślę, że w ułożeniu relacji z Lewandowskim pomogłyby też czysto piłkarskie wyobrażenia Urbana. Od lat wiadomo o nim, że jest przesiąknięty Hiszpanią nie tylko jeśli chodzi o sposób spożywania posiłków, ale też patrzenia na futbol. Gry na jeden kontakt wymagał nawet od Damiana Rasaka. Gdy jego zespół wygrywa, ale grając z kontry, uśmiecha się tylko do trójek. Chce posiadania piłki, chce gry ofensywnej, chce piłkarzy o wysokich umiejętnościach technicznych, chce wprowadzać do niej młodych, chce, by napastnicy czuli się w jego drużynie dobrze.
A Lewandowski funkcjonował najlepiej u selekcjonerów, którzy właśnie to rozumieli. Adama Nawałki, który dołożył mu jako partnera z przodu Arkadiusza Milika, czy Paulo Sousy, który po latach przerwy także wrócił w kadrze do grania dwoma lub nawet trzema postaciami z przodu. Własne przekonania Urbana pokrywają się przynajmniej w części z przekonaniami Lewandowskiego. A jednocześnie, pracując w Górniku, udowodnił, że nie jest ich niewolnikiem. Potrafi dostosować sposób gry do możliwości personalnych i atutów drużyny. Nigdy nie zapominając jednak, że piłka powinna cieszyć.
REPREZENTACJA POWINNA CIESZYĆ
W gruncie rzeczy to zdanie można odnieść nie tylko do Urbana i Lewandowskiego, ale w ogóle do całej reprezentacji. Piłka powinna cieszyć. Reprezentacja powinna cieszyć. Nie na zasadzie takiej, że musi wygrywać wszystko i ze wszystkimi. Ale by chciała i próbowała grać. By nie była oblężoną twierdzą, nie miała niejasnej przeszłości, nie kłóciła się o pieniądze, czy nie burzyła nielicznych pomników, jakich polski futbol się dorobił. Po prostu próbowała wykorzystać, co ma najlepszego.
Urban dobrze zrobiłby Lewandowskiemu, dobrze zrobiłby kadrze, ale przede wszystkim dobrze zrobiłby nam wszystkim. Jako odtrutka po rozmowach o telefonach Michniewicza, aferze premiowej, Santosie, Probierzu, kadrze z twarzą Jana Urbana po prostu chciałoby się ponownie kibicować.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Ekspert z apelem na temat reprezentacji. “Musimy wymagać ambicji i charakteru”
- Rekrutacja według Kuleszy – rzucić kolejne nazwiska i niech się kręci! [KOMENTARZ]
- Probierza nie ma, ale jest szansa na mundial. Na kogo możemy wpaść?
- Kulesza to najgorszy prezes w historii
Fot. Newspix