Czterej ostatni rywale pokonani przez Finlandię to San Marino, Estonia, Malta i Polska. Michał Probierz w ostatnich dniach stawał na głowie, by najważniejszy mecz eliminacji zszedł kompletnie na drugi plan. W Helsinkach można było zobaczyć dlaczego. Bo król jest nagi.

System obowiązujący w eliminacjach mundialu i specyfika rozkładu sił w europejskiej piłce sprawia, że w większości grup losowanie sprowadza się do jednego pytania: który z grupowych średniaków zajmie drugie, a który trzecie miejsce? W kwalifikacjach nie dochodzi już do starć potęg. Najbardziej elektryzujące na papierze mecze to starcia pokroju Francji z Ukrainą, Turcji z Hiszpanią, Norwegii z Włochami, Anglii z Serbią czy Chorwacji z Czechami, a więc i tak mające teoretycznie klarownego faworyta.
Silni kontynentu w zdecydowanej większości są za silni, by ktoś zagroził ich pierwszej pozycji. Słabi są za słabi, by skończyć wyżej niż na dwóch ostatnich miejscach. Kiedy w eliminacjach Euro 2008 Polska trafiała w grupie na Portugalię, Belgię, Serbię i Finlandię, możliwych rozstrzygnięć było przynajmniej kilka. Dziś, jakkolwiek Polska nie byłaby słaba, wszystko sprowadza się do dwumeczu z Finlandią. Holandii nikt z tego grona nie ruszy. Na Litwie i Malcie co najwyżej pogubi pojedyncze punkty. Ale to sześć będących do podniesienia w bezpośrednich starciach rozstrzygnie o powodzeniu eliminacji.
Wiedząc to, tym trudniej zrozumieć, jak wielką nieodpowiedzialnością wykazał się Michał Probierz, wywołując karczemną awanturę wokół reprezentacji dwa dni przed najważniejszym meczem eliminacji. Choć na konferencji przedmeczowej usta miał pełne „dobra drużyny”, działania z ostatnich dni sugerowały coś zgoła przeciwnego. Reprezentacja potrzebowała na terenie głównego rywala przynajmniej remisu, by móc w miarę komfortowo usadowić się na pozycji wicelidera grupy. Cała energia i czas podczas tego zgrupowania oraz w miesiącach je poprzedzających powinna zostać spożytkowana na jak najlepsze przygotowanie do tych 90 minut. Probierzowi sprzyjał nawet terminarz. Podczas gdy Finowie musieli rozkładać uwagę na mecze z Holandią i Polską, które dzieliło tylko kilka dni, nam trafił się jeszcze sparing, który można było potraktować jako próbę generalną przed kluczowym meczem.

Sebastian Szymański i koledzy mieli przed meczem z Finlandią bardziej komfortowe położenie niż rywal, który dopiero co mierzył się z Holandią. Nie skorzystali z tego.
Nędzny rywal
Zadanie też nie wydawało się przesadnie trudne. Finlandia wprawdzie w ostatniej dekadzie zaczęła kwalifikować się na Euro i potrafiła na nim sprawić sensację, pokonując Danię na Euro 2021, ale ostatnie lata były już powrotem do roli szaraka. Nie było jej na Euro 2024, bo w barażach z kretesem przegrała z Walią. Jesienią bezdyskusyjnie spadła z dywizji B w Lidze Narodów, przegrywając wszystkie mecze z Anglią, Grecją i Irlandią. W trakcie ostatniego półtora roku wygrała dwa razy: z Maltą i Estonią. Wcześniej ograła jeszcze San Marino. Ostatni raz rywala wyżej notowanego od siebie pokonała cztery lata temu, w szczególnych okolicznościach, gdy Duńczycy musieli wrócić do gry na kopenhaskim Parken tuż po tym, jak ich kapitan miał na murawie atak serca. Będącym w kryzysie orłom Probierza trafił się najbardziej wdzięczny rywal z możliwych. Z Arttu Hoskonenem, niechcianym w Cracovii, na środku obrony.
Kontekst klasy rywala ma znaczenie dla odbioru tego, co działo się na boisku. Bo Polacy zdołali wejść w mecz z jakimś śladem animuszu. Na pierwszy celny strzał trzeba było czekać tylko cztery minuty. Na pierwszą naprawdę dogodną sytuację ledwie jedenaście. Dało się rozpoznać nieskomplikowany, ale powtarzalny pomysł – z długimi przerzutami do wahadłowych i ich ofensywnymi wejściami. W ten sposób Nicola Zalewski doprowadził do pozycji strzeleckiej Krzysztofa Piątka. Tak samo Matty Cash najpierw sam kończył dynamiczne wejście ze zgrania Karola Świderskiego, a potem dobrze obsłużył Piątka, który wygrywał tego dnia większość pojedynków główkowych. Polacy oddali inicjatywę, ale potrafili dochodzić do sytuacji. Tyle że z rywalem tego pokroju nie jest to jakiś wielki sukces, przy oczywistej przewadze Polaków w indywidualnych umiejętnościach. A sam pomysł, by takiemu przeciwnikowi oddać inicjatywę, świadczy o ubóstwie rozwiązań taktycznych w trenerskim neseserze selekcjonera.
Ten mecz oczywiście nie musiał się skończyć polską porażką. Pierwszy gol padł po oczywistym indywidualnym błędzie. A nawet błędach. Łukasz Skorupski, choć ma problem z grą nogami, zwykle aż tak łatwo nie daje sobie zabrać piłki. A gdy już to zrobi, nie ścina kilka sekund później rywala w polu karnym. Kontra, po której Benjamin Kallmann, odchodzący z Cracovii, podwyższył na 2:0, była raptem drugim celnym strzałem gospodarzy. Lukas Hradecky zaliczył w tym meczu osiem razy więcej interwencji od Skorupskiego. To nie tak, że Polska grała lepiej, albo, o zgrozo, dobrze. Ale rywal był na tyle słaby, że czasem udawało się nawet jednym prostopadłym podaniem wyprowadzić środkowego pomocnika sam na sam z bramkarzem.
Wszystko ważniejsze niż mecz
Z tym słabym rywalem Polacy jednak przegrali. Ten słaby rywal przy stanie 1:0 trafił w poprzeczkę, czyli był bliski podwyższenia prowadzenia już wcześniej. Nie musiał zaprezentować niczego nadzwyczajnego, by odnieść sukces. Przy drugim golu, w kontrataku, Finowie znajdowali się w sytuacji dwóch na czterech. Było oczywiste, że prowadzący piłkę skrzydłem rywal musiał szukać Kallmana. Jedynym zadaniem, jakie mieli obrońcy, było albo tak się ustawić w linii podania, by piłka nie dotarła do napastnika, albo tak dokładnie go pilnować, by nie był w stanie niczego zrobić. Polacy bronili jednak tak, że fiński zmiennik trafiał do pustej bramki. Polaków w odpowiedzi stać było tylko na groźny strzał z dystansu Sebastiana Szymańskiego w następstwie nieudanego rzutu wolnego i wepchnięty gol kontaktowy po długim wrzucie z autu. Nawet sposób, w jaki Polska zdobyła w Helsinkach bramkę, był obrazem nędzy i rozpaczy.
Być może, gdyby Probierz i jego sztab nie zajmowali się tuż przed kluczowym meczem sprawami absolutnie w jego kontekście pobocznymi, bo Roberta Lewandowskiego i tak miało w nim nie być, zdołaliby przygotować zespół na Finlandię choć odrobinę lepiej. Prawdopodobnie nie, ale selekcjoner sam własnymi działaniami prosił się o takie sugestie, więc żal nie skorzystać. Trenerzy kadr narodowych zwykle narzekają na brak czasu i w trakcie zgrupowań nie wiedzą, w co ręce włożyć. Probierz chyba ma odwrotnie. Ma czas i pomysły na wszystko, tylko nie na to, na co naprawdę ma wpływ. To zresztą u niego norma.

Nie ma co jednak skupiać się wyłącznie na Probierzu. Po aferze opaskowej przebijały się do mediów przecieki, że to zawodnicy mieli dość Lewandowskiego i jego fochów, oczekując od trenera reakcji. Nadarzyła się więc idealna okazja, by pochowane dotąd buławy marszałkowskie wyciągnąć z plecaka. Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby ktoś zdobył się na odwagę i pod nazwiskiem potwierdził te podszepty sprzedawane do mediów. „Tak, drużyna miała dość Lewandowskiego. Nie, nie był dobrym kapitanem. Nie, nie będzie nam łatwo bez jego umiejętności, ale drużyna jest ważniejsza niż jednostka. Selekcjoner wiedział, co robi i ma w tym nasze wsparcie”. Wtedy zaistniałoby podejrzenie, że w tej kadrze faktycznie są potencjalni liderzy, którzy dotąd pozostawali w ukryciu, ale teraz są gotowi przejąć przewodnictwo w stadzie.
Uboga wizja
Nie mówimy bowiem o drużynie młodej, perspektywicznej, tego Probierz też nie odmienił. Średnia wieku podstawowej jedenastki w Helsinkach wyniosła 27 lat. Nicola Zalewski, najmłodszy w polskiej drużynie, w styczniu skończył 23 lata. Domniemany brak liderów, charakternych postaci, nie jest więc kwestią wieku, czy wczesnego stadium rozwoju osobowości. Jeśli ktoś nie chciał uderzać w Lewandowskiego i wspierać Probierza przed kamerami, mógł to zrobić na boisku. Pokazać, że gdy na boisku nie stresuje już bliska obecność napastnika Barcelony, kto inny potrafi wziąć odpowiedzialność za zespół. Probierz jeszcze mógł z całej tej chryi wyjść zwycięsko. Drużyna też miała na to szansę. Z Finlandią, gdy już pierwszy entuzjazm minął, gdy pojawiły się pierwsze niedogodności, nie było już żadnej werwy w walce o odrabianie strat. Nie było skoordynowanych wysiłków, planu B, lecz jedynie bazowanie na indywidualnych umiejętnościach pojedynczych piłkarzy, jak Cash czy Zalewski. W piłce nożnej da się oczywiście tak zbudować drużynę, by gwiazdą był system. Ale jeśli nie potrafi się zbudować systemu, lepiej mieć gwiazdę. Może przynajmniej czasem zrobi coś z niczego.
Przyjęło się sądzić, że w Polsce zmiany na stanowisku selekcjonera następują zbyt szybko i Probierz, choć jest, jaki jest, też nie miał kiedy zbudować zespołu. Czas w futbolu płynie jednak szybko. Polski selekcjoner miał do dyspozycji połowę eliminacji do Euro 2024 – prowadził w nich pięć z dziesięciu meczów – całą edycję Ligi Narodów, marcowe zgrupowanie ze słabymi rywalami i jeszcze czerwcowy mecz towarzyski. To nie jest mało. Dwaj jego poprzednicy razem wzięci prowadzili drużynę w mniejszej liczbie meczów. Tylko o trzy mecze więcej ma na koncie Jerzy Brzęczek. Mniej meczów od Probierza zanotował w reprezentacji Waldemar Fornalik. Jerzy Engel i Janusz Wójcik już tylko minimalnie więcej.
Probierz pracuje już na tyle długo, by wymagać, że zostanie zapamiętany z czegoś więcej niż tylko zniechęcenia do gry w reprezentacji jej najlepszego piłkarza. To raczej nie jest jednak tak, że Probierz nie potrafi swojej wizji futbolu przenieść do kadry, wdrożyć jej w tej akurat grupie ludzi. Nie, raczej wizja futbolu Probierza jest po prostu bardzo ograniczona. Piłka na bok, pojedynek, wrzutka albo zejście na strzał z dystansu. Na międzynarodowy futbol nawet na przeciętnym poziomie to jednak zdecydowanie za mało.

Kolejny mecz reprezentacji Polski, kolejne rozczarowanie.
Bo liczy się dobra zabawa
Ale na szczęście teraz Probierz ma już spokój. Wakacje. Następne zgrupowanie dopiero we wrześniu, za prawie trzy miesiące. Wystarczy się na chwilę schować, a wszyscy zapomną. Skupią się na transferach, eliminacjach pucharowych, rozpoczęciu nowego sezonu. Cezary Kulesza będzie mógł uspokoić, że wprawdzie porażka go rozczarowuje, ale drużyna wciąż ma wszystko w swoich rękach, bo mając mecz rozegrany mniej, traci do Finlandii tylko punkt. Podkreśli więc, że to nie jest moment na rozliczenia, a na te przyjdzie czas dopiero później.
Wprawdzie wrześniowe zgrupowanie, z wyjazdem do Holandii, a potem rewanżem z Finlandią u siebie, zapowiada się niewdzięcznie, ale to już będzie po wyborach w PZPN-ie, na początku drugiej prezesowskiej kadencji, więc będzie można pomartwić się tym później. Probierz przy Kuleszy dostał najcieplejszą trenerską posadkę, bo niezależnie od tego, co zrobi, może spać spokojnie. Miejmy nadzieję, że chociaż panowie dobrze się bawią. Bo to przecież dla nich to wszystko.
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:
- Probierz miej honor, odejdź. Sprytny plan trenera doszczętnie zniszczył zespół
- Tylko Zalewski umiał coś zrobić z piłką. Reszta? Szkoda gadać [NOTY]
- Przegrywamy w Helsinkach. Panowie, życzymy udanych urlopów
- Polska, czyli afrykański zespół w środku Europy. Afery, skandale, kłótnie o kasę i wpływy
- Kulisy konfliktu Lewandowski – Probierz. Otwarta wojna już w marcu
- „Małe rzeczy” i mały selekcjoner. Probierz zwyczajnie oszukał Lewandowskiego
Fot. FotoPyK/Newspix