Reklama

Polska, czyli afrykański zespół w środku Europy. Afery, skandale, kłótnie o kasę i wpływy

Paweł Paczul

10 czerwca 2025, 15:28 • 5 min czytania 37 komentarzy

Zawsze bawiło mnie, jak na dużych turniejach afrykańskie zespoły regularnie się kłócą, bo też można było się zastanawiać, jak to jest możliwe, by mieć taki bałagan w drużynie narodowej. Dzisiaj już mnie to ani nie bawi, ani nie zastanawia, bo Afryka jest w Polsce, za sprawą naszej reprezentacji.

Polska, czyli afrykański zespół w środku Europy. Afery, skandale, kłótnie o kasę i wpływy

Ale żeby nie być gołosłownym, peak afrykańskich przypadków był chyba w 2014 roku na mundialu w Brazylii. Piłkarze Nigerii nie wyszli na trening, bo domagali się od federacji wypłaty zaległych premii, a wszystko to przed 1/8 finału i meczem z… Francją. Natomiast zespół z Kamerunu w ogóle nie chciał na mistrzostwa lecieć, gdyż uznał, że te premie ma za niskie i dopiero potem dał się przekonać do wyjazdu. Leciał jednak niepotrzebnie, skoro po trzech porażkach z ledwie jednym golem strzelonym wrócił do domu.

Reklama

I chyba ulubione – prezydent Ghany John Dramani Mahama wysłał trzy miliony dolarów w gotówce samolotem, by zmotywować swoich rodaków przed ostatnim spotkaniem grupowym. Nic to jednak nie dało, ba, w zespole pogorszyła się atmosfera przez kłótnie jak kasę dzielić, no i Ghana ten ostatni mecz przegrała, też żegnając się z turniejem.

Widać cechy wspólne między tymi przypadkami, a najnowszą historii reprezentacji Polski.

Reprezentacja Polski – afery, kłótnie, skandale

Ta nasza degrengolada zaczęła się bowiem właśnie od kasy i afery premiowej na mundialu 2022, kiedy piłkarze i trener niby nie zajmowali się przelewami od Morawieckiego, ale ostatecznie tak to wpłynęło na przyszłość kadry, że Michniewicz poleciał, natomiast zawodnicy zdobyli sporo minusów wśród fanów.

Wtedy też długo milczał Lewandowski, kolejny raz potwierdzając, że jest słabym kapitanem, wtedy też intelektualną petardę odpalił Krychowiak, który stwierdził: – Szkoda, że tej premii nie ma, bo kilka milionów poszłoby na szczytny cel. A tak nie pójdzie nic.

Od tego czasu jest coraz gorzej i właściwie trwa nieustanny wyścig między trenerami, piłkarzami a władzami PZPN-u, kto skompromituje się bardziej, a co za tym idzie: polską piłkę, która przecież dużo już wycierpiała.

Trzeba przyznać, że ta rywalizacja jest bardzo zacięta. Szkoleniowcy atakowali wściekle – Michniewicz, który tylko zgrywał luzaka, bo grzał się bardziej niż metalowe ławki w Szczecinie, postawione na kąpielisku (sprawdźcie sobie, niesamowity projekt). Santos śmierdział fajami, nic mu się nie chciało, Mielcarski musiał mu już na zgrupowaniu tłumaczyć, kto się jak nazywa, ponadto przegrywał prawie wszystko. No i teraz Michał Probierz, który wciąż upiera się, że wybrał dobry moment i sposób, by zabrać Lewandowskiemu opaskę. Zupełnie tak, jakby funkcjonował w bańce, ale takiej naprawdę okrojonej, bo jest w niej ledwie Michał Probierz i jego ego (to paradoks bańki, że została okrojona tylko do dwóch elementów, a i tak ma ogromne rozmiary, ze względu na to ego).

Natomiast choć trenerzy bardzo się starają, to piłkarze przecież nie pozostają dłużni. Bednarek po przepieprzonym starciu z Mołdawią przyznawał, że w głowach były już urlopy, teraz sequel kręci Kamiński, który poszedł jeszcze dalej i o urlopach mówi przed meczem, a nie po. Skorupski opowiadał o aferze premiowej, by usłyszeć, od reszty, że kłamie, Pawka Dawidowicz sugeruje Lewandowskiemu symulowanie kontuzji, Lewandowski nie przyjeżdża na kadrę, bo jest zmęczony, jednocześnie ogłaszając w niemieckich mediach, że czuje się wybornie, a Puchacz, który reprezentantem bywa, opowiada o liściach, które mógłby wymierzyć Wojtkowi Kowalczykowi.

Do tego kłótnie – Glik strzela w Lewandowskiego. Grosicki strzela w Lewandowskiego. Lewandowski zapomina o pożegnaniu kolegi, ale potem jednak przyjeżdża, sprzedając w mediach historię dla naiwnych o wielkim planie. Kadrowicze podobno go nie chcą. Potem kadrowicze jednak go chcą. A może ani nie chcą, ani chcą. Konflikt z Probierzem, kapitanem Zieliński, któremu zacięła się taśma i na konferencji prasowej powtarzał jedno hasło (o tym haśle jeszcze za chwilę).

Wygląda to na pojedynek gigantów, ale nie, jeszcze włącza się PZPN, robiąc nam z tego trio Djoković-Nadal-Federer, tyle że to są herosi tenisa, a tutaj rozmawiamy o gronie piłkarze, trenerzy, związek, czyli herosach wstydu.

I PZPN nie odpuszcza, śpiewając zizuzizu, zawalając rozwiązanie afery premiowej, wypuszczając na X-ie tak głupie komunikaty, że przed oczami ma się filmik „dać małpie karabin”, tyle że tutaj nie karabin, a klawiatura, i nie małpy, a – wydawałoby się – dorośli ludzie.

„Dobro drużyny”. Hasło z papieru toaletowego

Wszystko to opakowane we wspomniane hasło: dobro drużyny. Pytanie jakiej drużyny, skoro żadnej drużyny tam nie ma – jest zlepek indywidualności, ekipa, która w pierwszej kolejności myśli o swoim ego i dumie, a reprezentacja jest gdzieś w hierarchii obok urlopów (ale raczej za niż przed). I czym jest to dobro?

Probierz naprawdę uważa, że rozpętując taką burzę na godziny przed kluczowym meczem, faktycznie ma w sercu dobro kadry, która straciła jakikolwiek spokój?

Czy faktycznie dla dobra drużyny potrzebne są telefony do dziennikarzy, że TO ON, TO ON, pozbawił Lewandowskiego opaski? Zdaje się, że miał calutką konferencję, by to poprawnie zakomunikować i potem skupić się na Pohjanpalo i Kallmanie, a nie na gaszeniu pożarów, które jak wytrawny piroman wywołał.

Czy Lewandowski też ma na sercu dobro drużyny, podchodząc do niej – jako kapitan – lekceważąco? Czy może w pierwszej kolejności myśli o swoim wizerunku?

A Kulesza potrafi przełożyć dobro drużyny ponad dobro kolegi?

Nie ma ani dobra, ani drużyny.

Może dzisiaj będzie nawet zwycięstwo, ale w gruncie rzeczy: jakie to ma znaczenie. Stary kapitan obrażony, nowy kapitan kotuzjowany, trener-piroman, przełożony trenera bez kompletnie jakiejkolwiek refleksji, bo skoro widzi sześć punktów po meczach z Maltą i Litwą, albo nawet dziewięć, jeśli dołożymy Finlandię, to wszystko wydaje mu się w porządku. Zwróćcie uwagę, w jakim szachu się znaleźliśmy: nie ma tam (albo jej nie widać) osoby rozsądnej, która by ten bajzel posprzątała, a nawet jeśli Kulesza pożegna Probierza, to przecież też Kulesza zatrudni jego następcę, kto wie, może szwagra.

Jesteśmy zgubieni. Czy wygramy, czy przegramy, czy zremisujemy.

No i co do Afryki – bałagan podobny, jak nie większy, ale wyniki oczywiście gorsze.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix

37 komentarzy

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama