Reklama

Milczenie jest złotem. Czasem nawet dla komentatora, panie Domański [KOMENTARZ]

Sebastian Warzecha

03 czerwca 2025, 14:11 • 4 min czytania 32 komentarzy

Witold Domański. Znana postać, w pewnym sensie już nestor komentatorstwa, na przykład tenisem zajmujący się od kilku dobrych dekad. Człowiek, który – wydaje się – powinien wiedzieć, co można, a czego nie powinno się mówić na antenie. Jak się jednak okazuje – lata nie zawsze dodają w tym względzie rozeznania. W czasie meczu Aryny Sabalenki Domański postanowił bowiem ironicznie i lekkim tonem skomentować tragiczną śmierć jej byłego partnera. 

Milczenie jest złotem. Czasem nawet dla komentatora, panie Domański [KOMENTARZ]

Witold Domański i skandaliczne słowa o Sabalence

Sabalenka rok temu straciła partnera. Pan Kolcow skoczył w Nowym Jorku z któregoś tam piętra, ale już ma nowego, brazylijskiego biznesmena. Afiszuje się w pocałunkach. Życie nie znosi próżni – to słowa, jakie Domański wypowiedział w końcówce pierwszego seta ćwierćfinałowego starcia Aryny Sabalenki z Qinwen Zheng. Przy okazji wepchnął na minę współkomentującego z nim ten mecz Tomasza Wiktorowskiego, który ewidentnie nie wiedział, co odpowiedzieć i starał się – przynajmniej on! – zachować w tej sytuacji profesjonalizm.

Reklama

Domańskiemu się to ewidentnie nie udało.

Nakreślmy zresztą sytuację. Konstantin Kolcow był byłym hokeistą i wieloletnim partnerem Aryny Sabalenki. Rozstali się jednak na jakiś czas przed jego śmiercią. Białorusin zginął nieco ponad rok temu – 18 marca – w Miami. Policja poinformowała, że wypadł z balkonu w jednym z tamtejszych hoteli. Podejrzewano samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. Ten drugi scenariusz zakładał, że Kolcow – będąc pod wpływem alkoholu – po prostu wypadł z balkonu w swoim pokoju.

Niezależnie od wszystkiego: tragedia. Przedwcześnie zmarł 42-letni mężczyzna, wysportowany, w dalszym ciągu stosunkowo młody. Ucierpiała jego rodzina i bliscy, w tym Sabalenka, bo choć oboje nie byli parą, to przecież spędziła z nim kilka lat życia. W dodatku sama przebywała wówczas w Miami, szykowała się do tamtejszego turnieju. Zagrała w nim zresztą, ale sensacyjnie odpadła szybko, bo w III rundzie, w meczu z Anheliną Kalininą. W oświadczeniu wydanym przy tej okazji napisała: – Śmierć Konstantina to niewyobrażalna tragedia i chociaż nie byliśmy już razem, moje serce jest złamane.

Rany w pewnym sensie od tamtego czasu się zabliźniły, nikt już raczej nie przywoływał całej sprawy, bo to mimo wszystko tragedia w dużej mierze prywatna. Aż nagle przed mikrofonem zasiadł Witold Domański i postanowił się do tego odwołać.

Dlaczego? Po co? Czemu akurat teraz? Z jakiego powodu uznał, że w ogóle warto było o tym wspominać? A jeśli już chciał to zrobić, to czy nie warto by było postarać się zrobić to z wyczuciem? Pytania się mnożą, ale ewidentnie tylko u nas, a nie w głowie pana Domańskiego. Ten po prostu rzucił w eter przy okazji meczu coś zakrapianego ironią w cholernie trudnym temacie, po czym przeszedł nad tym do porządku dziennego i komentował dalej, jak gdyby nigdy nic.

Jego słowa najpewniej nigdy nie dotrą do Sabalenki. Ale wyobraźmy sobie scenariusz, w którym tak się dzieje.

Co ma pomyśleć sobie Aryna w takiej sytuacji? Że to sugestia jakiejś jej winy w tym, co się stało? Że nie powinna angażować się w nowe związki, a zamiast tego nadal cierpieć i przeżywać żałobę? Domański w kilku zdaniach wziął tragedię człowieka, zrobił z niej nóż, po czym postanowił dźgnąć nim tenisistkę, szczęśliwą w obecnym związku. Przy okazji, nawet jeśli nieumyślnie, sprawił, że temat (potencjalnego) samobójstwa Kolcowa staje się w tej sytuacji odstawiony na boczny tor, zbagatelizowany. Zamiast dyskusji o zdrowiu psychicznym, wybrał dyskusję o tym, czy Sabalenka miała prawo znaleźć sobie nowego partnera.

A jeśli już – to czy miała prawo okazywać mu publicznie uczucia.

CZYTAJ TEŻ: ARYNA SABALENKA WYGRAŁA I CZEKA. CZY NA IGĘ ŚWIĄTEK?

Szanujmy tenisistki, szanujmy też słuchaczy, panie Domański. Rozumiemy, że jest pan już komentatorem wiekowym, że wiele pan widział. Ale to nie oznacza, że musi pan tkwić ze swoimi komentarzami w latach 90. Warto by jednak raz na jakiś czas przenieść się w czasie do teraźniejszości i przemyśleć swoje słowa, zanim się coś powie. Albo – po prostu – skupić się na meczu. Bo z tym też bywa u pana różnie i często okazuje się, że niekoniecznie śledzi pan to, co dzieje się na korcie, zamiast tego snując swoje teorie.

A te, jak słychać, niekoniecznie są warte wypowiadania.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj również:

32 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama