Reklama

Lech kontra Legia w XXI wieku. Krew, pot i wszystko

Antoni Figlewicz

11 maja 2025, 09:14 • 9 min czytania 47 komentarzy

Co by nie mówić, starcia Legii z Lechem budzą i budziły olbrzymie emocje na przestrzeni wielu, wielu lat. To ligowy szlagier, który ma ciekawą historię i w ostatnich latach kilkukrotnie rozgrzewał kibiców do czerwoności. My wybraliśmy parę spotkań obu tych zespołów, które szczególnie zapadły nam w pamięć. Dobór subiektywny, ale mamy swoje argumenty.

Lech kontra Legia w XXI wieku. Krew, pot i wszystko

Jeszcze jedna ważna rzecz – układamy tę listę w kolejności chronologicznej, nie jesteśmy chyba w stanie zrobić tu rankingu, który w jakiś sensowny sposób zestawi ze sobą kibicowską burdę z nieco zaskakującym triumfem w finale Pucharu Polski albo doskonałą anegdotą o Karolu Linettym. Nie da się, nie ma dobrego klucza. Każde z tych spotkań ma swoją wyjątkową historię. Łączą je dwa te same zespoły i fakt, że wszystkie poniższe mecze miały miejsce w XXI wieku.

Reklama

Legia i Lech znowu w akcji! W przeszłości sporo się działo

1. Lech – Legia (2:0, 0:1) – 18.05 i 1.06.2004 – finał Pucharu Polski

Dawno temu już, ale jednak w XXI wieku i grzechem wielkim byłoby pominięcie tego wielkiego zwycięstwa Lecha Poznań. Nie był to jednak triumf łatwy, bo w tych zamierzchłych czasach w finale Pucharu Polski rozgrywano dwumecz. I wygrana 2:0 w pierwszym spotkaniu nie była gwarantem zwycięstwa w całym turnieju. Tak, już na starcie nagięliśmy trochę zasady, tutaj oba mecze rozpatrujemy jako jedność, choć wyjątkowy i ostatecznie ważniejszy dla losów walki o trofeum był ten pierwszy.

Dublet Piotra Reissa w pierwszej części spotkania zszokował Legię. Trafiło się w tym meczu jednak jeszcze paru bohaterów – świetne zawody rozegrał bramkarz Kolejorza Waldemar Piątek, swoje zrobiła linia obrona, która skutecznie zapobiegła utracie choćby jednego gola. Wygrana z Wojskowymi w meczu o taką stawkę była o tyle zaskakująca, że przytrafiła się Lechowi w okresie, w którym zespół ten nie wygrywał zbyt wiele. I miał naprawdę wielkie problemy finansowo-organizacyjne.

Tym bardziej triumf w finale smakował całej tej ekipie z Poznania prowadzonej do sukcesu przez Reissa.

Starcie Łukaszów w Finale Pucharu Polski – Surma kontra Madej.

No i jeszcze jeden wątek, trener Czesław Michniewicz nigdy później, oczywiście też nigdy wcześniej, nie wznosił w powietrze Pucharu Polski. Także istotnie, jest tu o czym pamiętać  – wyśmienicie smakowała Kolejorzowi dekoracja na stadionie Legii, przy Łazienkowskiej, gdzie rozgrywano drugie spotkanie. Przegrane przez Lecha 0:1, więc dalej wszystko było na styku, ale to nie jest tak naprawdę ważne. Puchar Polski dla Kolejorza – w 2004 roku to było coś godnego zapamiętania i naprawdę niesamowitego.

2. Legia – Lech (3:2) – 3.11.2006 – Ekstraklasa

Do przerwy to spotkanie nie miało najmniejszych szans, by znaleźć się na naszej liście. Czterdzieści pięć minut bez gola nie oznacza od razu totalnej nudy, ale 3 listopada 2006 roku obie ekipy rozkręcały się naprawdę powoli. Ale w końcu zatrybiło, najpierw Legii. Stołeczna drużyna w ciągu pięciu minut wyszła na dwubramkowe prowadzenie. Za oba gole odpowiedzialny był Sebastian Szałachowski, który najpierw pokonał Krzysztofa Kotorowskiego z rzutu wolnego. Ale jaki to był strzał, rany! Piłka uderzona przez piłkarza Wojskowych piekielnie mocno leciała w okolice słupka bramki Lecha niezbyt przyjemnym dla bramkarza łukiem. Tu w ogóle trudno sobie wyobrazić, by golkiper w ogóle miał jakiekolwiek szanse na dobrą interwencję. Raczej zanosiło się na jego smutną minę i prowadzenie rywali.

I tak też się stało, a Szałachowski parę chwil później poprawił na 2:0.

Nie można jednak powiedzieć, że to Szałachowski wygrał Legii ten mecz – i to z dwóch powodów. Po pierwsze, Lech zdołał się podnieść i do 81. minuty wypracował dwie okazje zamienione ostatecznie na gole. Po drugie, przy Łazienkowskiej objawił się tego dnia niezbyt jeszcze znany w Warszawie Miroslav Radović, świeży, letni nabytek Legii.

Kto miał wiedzieć, że Serb w przyszłości wyrobi sobie taką markę w stolicy, ale i w sumie, tu chyba nie przesadzimy, w całej Polsce? No nikt, lecz mecz z Lechem w listopadzie 2006 roku był wyraźnym sygnałem, że ten gość potrafi zrobić to i owo. Najpierw asysta przy drugim golu Szałachowskiego. A potem już trafienie na wagę zwycięstwa – pomógł tam trochę któryś z obrońców Kolejorza, zdaje się Grzegorz Wojtkowiak,, ale mniejsza. Radović dał o sobie znać i na początku swojej pięknej przygody z Legią przyczynił się do wygranej.

3. Lech-Legia (1:3) – 18.11.2012 – Ekstraklasa

Teraz całkiem spory przeskok, jesteśmy w roku 2012, jeszcze niezbyt oswojeni z klęską na Mistrzostwach Europy organizowanych przecież na polskiej ziemi.No i w szoku byli też piłkarze Lecha, którzy w mecz z Legią weszli tragicznie, naprawdę, tragicznie. Po niecałym kwadransie gry i trafieniach Jakubów – Koseckiego i Wawrzyniaka – goście mogli być już spokojni o dobry wynik. Nic i nigdzie nie wskazywało na możliwą odmianę losów spotkania, a wszelkie wątpliwości znów rozwiał Radović, który po pół godzinie gry pozazdrościł kolegom goli i sam znalazł drogę do siatki.

Może i Legia potem już się za bardzo rozluźniła, skoro Kolejorza było jeszcze stać na bramkę honorową, ale nie zmienia to faktu, że byliśmy światkami ekspresowego knock-downu. Po takim początku trudno się pozbierać, a jeśli w międzyczasie dostajesz jeszcze trzecią sztukę, to już pewnie marzysz o zejściu z boiska.

Lech był zresztą bardzo nerwowy i od początku tamtego spotkania popełniał błędy, które mogły go słono kosztować. Niektóre przecież kosztowały.

To była Legia w sezonie mistrzowskim, w jednej z najlepszych jej wersji, jakie w ogóle widzieliśmy w całym XXI wieku. Od Kuciaka w bramce po Ljuboję w ataku skład ekipy z Warszawy był nieźle dysponowany, a Jan Urban wiedział, jak robić z niego użytek.

4. Legia-Lech (1:2) – 9.05.2015 -Ekstraklasa

– Ku**a, czy wy ich widzicie? CZY WY ICH WIDZICIE? Oni są osrani na tym boisku, boją się przyjąć piłkę pod presją, nic nie grają. A wy stoicie i patrzycie. Ku**a, wy stoicie i patrzycie, zamiast ich dojechać – pieklił się w przerwie meczu z Legią trener Maciej Skorża. To pewnie jeden z najjaskrawszych przykładów skutecznej i zarazem bardzo bezpośredniej motywacji. Szkoleniowiec Kolejorza swoim przemówieniem mógł de facto wygrać Lechowi tytuł.

Wtedy, w przerwie meczu, przy stanie 0:0, narodziła się też wspaniała legenda rozmowy trenera z Karolem Linettym. Szło to z grubsza tak:

– A ty? Jak się nazywasz? – miał rzucić Skorża kierując się do piłkarza.

– Linetty, trenerze.

– Jak ty się, ku**a, nazywasz?!

– No Karol Linetty, trenerze.

– TEN, KU**A, LINETTY?! CO CIĘ NIBY CHCĄ W BORUSSII DORTMUND I ANDERLECHCIE?!

– No tak, trenerze.

– No to wychodzisz, ku**a, na drugą połowę i tego Vrdoljaka, to masz zapie**olić. Siadasz mu na plecach, on jest przerażony, gdy ma piłkę. Jedziesz z nimi, ale, ku**a, jak Karol Linetty, a nie jakaś wymoczka. Skoro ty jesteś ten cały Linetty, to pokaż to.

Trudno nawet wytłumaczyć, jak dobrze to wszystko zadziałało na piłkarzy Lecha, którzy pod koniec sezonu walczyli zaciekle o tytuł w grupie mistrzowskiej. To był ten kontrowersyjny system ESA37, z podziałem punktów i rozbiciem tabeli na grupy. W 31. kolejce sezonu Kolejorz mierzył się z Legią, starcie o naprawdę sporym ciężarze gatunkowym i biorąc pod uwagę ostateczny kształt tabeli – decydujące w sporym stopniu o tytule. Lech wygrał przy Łazienkowskiej 2:1, po kilku minutach drugiej połowy i magicznej przemowie Skorży prowadził już dwiema bramkami.

Nie trzeba też chyba dodawać, że jeden z tych goli padł po tym, jak Linetty zabrał piłkę Vrdoljakowi, pobiegł na bramkę Legii i uderzył nie do obrony dla Kuciaka.

Legia jeszcze odpowiedziała, do głosu doszedł zresztą sam Vrdoljak, który do siatki gości trafił po rzucie rożnym. Ale nic to – tamten mecz to triumf Kolejorza. Większy o tyle, że ostatecznie dający ekipie Macieja Skorży mistrzostwo Polski z punktem przewagi nad Legią. Smakowity był tamten sezon, a i teraz starcie tych obu drużyn może decydować o losach tytułu, choć Wojskowi wystąpią jedynie w roli pomocy dla przegrywającego wczoraj Rakowa.

5. Legia-Lech (2:1) – 22.10.2016 – Ekstraklasa

Ależ to był wówczas gorący temat! Zimą 2016 roku Kasper Hamalainen na zawsze zapewnił sobie w Poznaniu status zdrajcy – barwy Lecha zmienił w trakcie sezonu na grę dla warszawskiej Legii, a kibice nie zostawili na nim suchej nitki. Cała sprawa boli jednak bardziej z powodu meczu, który odbył się w sezonie 2016/17 – Legia wygrała wówczas w październiku 2:1, a bohaterem całego spotkania został właśnie Fin.

Znał on już smak zwycięstwa z byłym pracodawcą, w swoim pierwszym sezonie dla Legii wygrał z Kolejorzem dwukrotnie:

  • 2:0 w marcu,
  • 1:0 w kwietniu, już w grupie mistrzowskiej.

Przyszedł jednak październik, w którym Hamalainen został katem ekipy z Poznania. Ostatnia akcja meczu, sędzia Szymon Marciniak doliczył trzy minuty, a na zegarze 92:34 – czasu niewiele, ale do strzału składa się właśnie Łukasz Broź. Piłkę odbija jeszcze Matus Putnocky, ale w pobliżu na jakikolwiek jego błąd czyha Hamalainen. Zgarnia futbolówkę i z zimną krwią pakuje ją do siatki. Przy Łazienkowskiej euforia.

Hamalainen zachowuje względny spokój, ale szybko znika w ramionach uradowanych kolegów. Zadał Lechowi bolesny cios, ale wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że na wiosnę znowu ukąsi Kolejorza w doliczonym czasie gry i Legia znowu wygra 2:1. Historia lubi się powtarzać i jak tylko ma ku temu okazję, to trudno ją powstrzymać…

6. Lech-Legia (0:3, walkower) – 20.05.2018 – Ekstraklasa

Skandalem, wielkim skandalem zakończył się mecz ostatniej kolejki Ekstraklasy sezonu 2017/18. Lech zamiast postawić się zmierzającej po tytuł Legii na boisku wyraźnie przegrywał po trafieniach Antolicia i Kucharczyka. Widząc, do czego zmierza to spotkanie, kibice Kolejorza w 77. minucie wzięli sprawy w swoje ręce. Najpierw na boisko powędrowały race dymne i sędzia Daniel Stefański był zmuszony przerwać grę.

A później było już tylko gorzej. Meczu zresztą w ogóle nie dokończono.

Dostaliśmy niezbyt piękne obrazki uciekających w popłochu do szatni piłkarzy Legii, którzy widzieli dobrze, że na boisko udało się wtargnąć kibicom Lecha, tego dnia nastawionym niezbyt pokojowo. Do akcji wkroczyły zastępy policji i w kłębach czarnego dymu oglądaliśmy, jak panowie w białych kaskach powoli opanowują sytuację.

Nie z tego wolelibyśmy pamiętać jakiekolwiek starcie Lecha z Legią. To dosyć wstydliwy moment dla Kolejorza, który ostatecznie został za spotkanie z 20 maja 2018 roku ukarany walkowerem.

***

Teraz takie obrazki raczej nam nie grożą, choć stawka jest równie wysoka. Tym razem to jednak Lech walczy o mistrzowski tytuł i ewentualna wygrana w Warszawie może pozwolić podopiecznym Nielsa Frederiksena na przeskoczenie w tabeli Rakowa Częstochowa. Kolejorz traci w tym momencie do lidera tylko dwa punkty i na samiutkim finiszu sezonu sprawa mistrzostwa jest jak najbardziej otwarta. Tyle że Legia na pewno nie odpuści i z dziką rozkoszą pozbawi poznaniaków nadziei na to, że tytuł może wrócić do stolicy Wielkopolski.

Bez względu na wynik tego starcia, wyczuwamy tu spory potencjał na znalezienie się w podobnym zestawieniu jak powyższe. Jest wysoka stawka, jest końcówka sezonu. I może być niezła dramaturgia, czego sobie i wam życzymy z całego serca.

WIĘCEJ O WALCE O MISTRZOSTWO POLSKI NA WESZŁO:

Fot. Newspix

47 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama