Gdy miał 16 lat, zachwycił się nim sześciokrotny mistrz świata. W wieku 24 lat wygrał jeden z największych turniejów w świecie snookera. Ostatnio jednak… nie grał przez 18 miesięcy, bo odbywał karę zawieszenia za to, że wiedział o ustawianych meczach, ale nie poinformował o tym władz snookera. Jak powiedział jednak Shaun Murphy – wziął to wszystko na klatę, przyznał się, odbył wyrok i wrócił do rywalizacji. Wrócił, dodajmy, w lepszej dyspozycji niż kiedykolwiek. Zhao Xintong na mistrzostwach świata rozniósł bowiem towarzystwo i sięgnął po trofeum. A po drodze pokonał między innymi swojego idola, mentora i sparingpartnera, czyli Ronniego O’Sullivana. – Snooker ma nową supergwiazdę – powiedział z kolei Mark Williams, jego finałowy rywal. I faktycznie, wydaje się, że tak właśnie jest.

Zhao Xintong. Dyskwalifikacja, status amatora, Ronnie i wielki triumf
Amator
Pierwszy z Chin, a równocześnie – całej Azji. Czwarty spoza Europy, piąty z kraju innego niż leżący na Wyspach Brytyjskich. Zhao Xintong zostając mistrzem świata albo rozpoczął tworzenie zupełnie nowej listy mistrzów, albo dopisał się do tych istniejących, choć niezwykle skromnych. Chiński snookerzysta nie był zresztą faworytem do tytułu, bo być nie mógł.
Na mistrzostwach przedzierał się przez kwalifikacje. Dwa mecze w nich przeszedł gładko, w dwóch miał problemy. Wynikiem 10:8 rozstrzygał spotkania z Longiem Zehuangiem i Elliotem Slessorem – ten drugi decydował o awansie do fazy głównej turnieju. Zhao w dodatku do samych kwalifikacji przystąpił jako… amator.
I tu kilka słów wyjaśnienia: w snookerze status zawodowców ma 128 zawodników, reszta to właśnie amatorzy, a sam Zhao – z powodów, o których jeszcze napiszemy – amatorem był nieco „udawanym”. Od stycznia był już pewien powrotu – tak, powrotu, był już zawodowcem, ba, zajmował miejsce w TOP 10 rankingu – do grona zawodowców. Jednak oficjalnie to amator, tak wpisany zostanie w kroniki.
A to oznacza, że jest pierwszym mistrzem-amatorem. I trzecim w historii zawodnikiem, który tytuł zdobył, przechodząc przez kwalifikacje. Poszedł tym samym w ślady Terry’ego Griffithsa w 1979 roku (tyle że wówczas grano dwie, a nie cztery rundy eliminacyjne) i Shauna Murphy’ego w 2005. Po dwóch dekadach mamy więc kolejny taki przypadek.
W turnieju głównym Zhao pokazał bowiem, że jego miejsce jest w gronie profesjonalistów. Choć zadowolony był z samego awansu do rywalizacji w Crucible Theatre.
– Jestem bardzo szczęśliwy. Wiem, jak trudno jest wrócić do Crucible, a mi się to udało. Jestem z siebie dumny. Slessor grał naprawdę dobrze, wywierał na mnie presję, ale udało mi się wygrać. Miałem przy tym nieco szczęścia. Starałem się po prostu cieszyć grą. Mam nadzieję, że teraz uda mi się wrócić do bycia graczem z czołówki – mówił po ostatnim meczu kwalifikacji.
I cóż, udało się. W wielkim stylu.
Mistrz
Jak Jones, ubiegłoroczny finalista, uległ mu 4:10. Ale Jones formy takiej, jak przed rokiem nie ma, więc nikogo to nie zaskoczyło. W drugiej rundzie Zhao odprawił rodaka, Lei Peifana, wygrywając 13:10. W meczach dwóch chińskich graczy spodziewać się można na ogół każdego wyniku, więc też nie było to przesadną niespodzianką. Za to fakt, że aż 13:5 ograł Chrisa Wakelina, który w pierwszych dwóch rundach imponował formą – o, to robiło wrażenie. Choć sam Zhao twardo stąpał po ziemi.
– Szczerze? Żaden z nas nie grał przesadnie dobrze. Popełnialiśmy błędy, dawaliśmy sobie nawzajem szanse. Wiem, że jestem w stanie grać lepiej. Może chodzi o to, że gram codziennie od 20 dni? To odciska się na koncentracji. Fizycznie nadal czuję się okej, ale mentalnie nie byłem tak „ostry”, jak wcześniej w turnieju. Wyciągnę z tego naukę, co do tego, jak przygotować się w przyszłości – mówił. I dodawał:
– Gdy zaczynał się turniej, nie stawiałem sobie wysokich oczekiwań. Teraz dotarłem tak daleko [do półfinału] i… myślę, że mogę zajść jeszcze dalej. Czuję, że jest we mnie więcej potencjału. Mam nadzieję, że będę grać lepiej. Kiedy byłem dzieckiem, oglądałem ten turniej w telewizji i widok półfinałów czy finału, był niezwykle mocnym obrazem. A teraz sam tu jestem.
Faktycznie, był. I tak, jak powiedział – chciał dojść dalej, co uczynił. I wydaje się, że właśnie w półfinale najbardziej zbliżył się do perfekcji. Owszem, Ronnie O’Sullivan grał wówczas fatalny mecz, ale również dlatego, że Zhao wykorzystywał niemal każdy błąd Anglika. Ten po prostu był pod ciągłą presją, wiedziałem, z czym wiąże się jakiekolwiek pudło. Szczególnie w czasie jednej z sesji, gdy Xintong wygrał… 8:0.
Zresztą to nie tylko kwestia tej jednej sesji. Dawno nikt w mistrzostwach świata nie obił O’Sullivana tak bardzo na przestrzeni całego meczu. Ba, Zhao wystarczyły do tego trzy z zaplanowanych czterech sesji. Wygrał 17:7.
Straight after the match Xintong went to Ronnie’s dressing room. He thanked him for his help and support, without which he wouldn’t have got to the final so quickly.
Xintong 🔥 Ronnie pic.twitter.com/GdNeCByQVK
— Vic Snooker Academy (@Vics_Snooker) May 2, 2025
Ronnie mu pogratulował, bo obaj dobrze się znają, trenują razem, a Xintong traktuje O’Sullivana jak idola i mentora. Zhao prosił zresztą o brawa dla Anglika, ale ten chciał jak najszybciej zejść z areny, by zostawić Chińczyka z jego wielką chwilą. Wielki wzajemny szacunek, zresztą okazali go sobie też po meczu, co widzicie wyżej.
Finał nieco przypominał to, co Zhao zrobił rundę wcześniej. Szybko odskoczył, już w pierwszej sesji starcia z Markiem Williamsem wygrywając 7:1. A potem długo się nie zatrzymywał, aż do ostatniej fazy pojedynku, gdy przegrał cztery frejmy z rzędu i popełnił kilka błędów. Ale że miał aż dziewięć przewagi, to niewiele to zmieniło. Pewnym było, że jeśli dostanie kolejne szanse, to którąś wykorzysta. I tak właśnie się stało.
Wynikiem 18:12 Zhao Xintong pokonał Williamsa. I zdobył mistrzostwo świata. W pewnym sensie wypełnił swoje przeznaczenie, a przy okazji w pełni rozkochał w sobie Chiny – w czasie ceremonii dekoracji nie rozstawał się przecież z flagą ojczyzny.
Federer
– Ten chłopak był zadziwiająco dobry, lepszy od kogokolwiek, kogo widziałem w tym wieku – i wliczam w to Ronniego O’Sullivana! Po prostu mnie ograł. W dodatku nie widziałem, by ktokolwiek na trybunach podskoczył, gdy skończył się mecz. Wydawało się, że nikt nie jest tym zaskoczony. On też nie był stremowany graniem ze mną.
To słowa 56-letniego wówczas Steve’a Davisa, byłego sześciokrotnego mistrza świata, o jego meczu z młodszym o cztery dekady Zhao Xintongiem. To był rok 2013, kwalifikacje do International Championship w Chengdu. Mecz grany do sześciu frejmów. Davis wygrał pierwszego, a potem… już ani jednego. Zhao wygrał w wielkim stylu, a potem – już w turnieju głównym – w ty samym stosunku frejmów ograł Barry’ego Hawkinsa, który kilka miesięcy wcześniej został wicemistrzem świata. Rozpędzonego młodzieńca pokonał dopiero Marco Fu.
Zhao miał wtedy, podkreślmy to, 16 lat. W snookera grał połowę swojego życia, bo kij podniósł po raz pierwszy jako ośmiolatek. Gdy na karku miał dziesięć wiosen, rodzice kupili mu stół, a oglądając w telewizji zawody zaczął podziwiać Ronniego O’Sullivana. Po latach ten właśnie Ronnie, jak już wspomniano, stanie się jego mentorem i sparingpartnerem. Ale równocześnie pozostanie idolem.
Ten Ronnie też będzie o Zhao mówić w samych superlatywach. I to już kilka lat temu.
– Jest wspaniały. To nasz Roger Federer – mówił O’Sullivan. Odnosił się do łatwości, z jaką Xintong operuje przy stole, jego taktycznych umiejętności budowania breaków, poruszania się białą bilą i znajdowania ścieżek dla trudnych zagrań. Bo to wszystko jest u Zhao na fenomenalnym wręcz poziomie. Ronnie zauważał tylko jedno – że Chińczyk już wtedy miał 24 lata, a jeszcze nie wygrał niczego poważnego.
Z drugiej strony Roger Federer pierwszego Szlema zdobył jako niemal 22-latek. Jak na ówczesne standardy – późno. Też zaczęto w niego powoli wątpić. Mówiono, że ma ogromny talent, ale mentalnie nie jest w stanie udźwignąć wielkich meczów. Zhao długo nie dochodził za to do istotnych faz sporych turniejów. Ale gdy to wreszcie zrobił, to w jednym sezonie wygrał German Masters i, zwłaszcza, UK Championship. W finale w wielkim stylu ograł tam Lucę Brecela, który dwa lata później został mistrzem świata.
– Nie jestem pewien, czy widziałem kogoś grającego tak dobrze, na tak długim dystansie [meczu]. To było niesamowite – mówił wówczas Brecel. I dodawał, że on, Zhao, Judd Trump czy Jack Lisowski to generacja dobra dla snookera, bo grająca widowiskowo, ofensywnie, stawiająca na nieszablonowe rozwiązania. Ekscytująca swoim snookerem. W tym gronie wymienił jednego mistrza świata (Trump) i dwóch przyszłych. Tylko na sukces Lisowskiego wciąż czekamy i… najpewniej trochę nam z tym czekaniem zejdzie. Ale to temat na inny tekst.
Jimmy White, wielokrotny finalista MŚ, głosił po tamtym finale, że Zhao to nowa supergwiazda snookera, która wygra „wiele, naprawdę wiele trofeów”. A Xintong mówił, że pojedzie do domu, wyśpi się, a potem może pójdzie na karaoke i zaśpiewa „We Are the Champions”. Cóż, fajne plany, może nawet się ziściły.
Ale na te „wiele trofeów”, które przepowiadał mu White, Zhao musiał poczekać. Z własnej winy.
Błąd
W 2023 roku w świecie snookera wybuchła wielka afera. Okazało się, że chińscy zawodnicy ustawiali między sobą wyniki meczów. Wpadło ich wielu, dwóch – Lianga Wenbo i Li Hanga – zdyskwalifikowano w konsekwencji dożywotnio. Ośmiu kolejnych na łącznie 27 lat. Wśród nich znalazł się i Zhao Xintong.
On dostał najmniejszy z tych wyroków. Pierwotnie – dwa i pół roku, co oznacza, że gdyby mu go nie zmniejszono… nie zagrałby w tegorocznych mistrzostwach. Ale że prędko przyznał się do winy, składał zeznania i pomagał organom prawa w ich działaniach, to ostatecznie karę zmniejszono… wszędzie poza Chinami. Tam została w mocy pierwotna, co oznacza, że Zhao nie mógł występować w ojczystych turniejach.
Przede wszystkim na zmniejszenie kary wpłynęło jednak to, że Xintong wiedział o całym procederze, naiwnie – jak sam przyznawał – pomógł nawet obstawić dwa mecze koledze, będąc jego pośrednikiem (sam też obstawił, ale u bukmachera, bez wpływania na wynik i wiedzy o tym, jak się skończy, kilka spotkań „z powodu nudy”), ale nigdy nie manipulował rezultatami własnych spotkań. Innymi słowy: wiedział, a siedział cicho – co już jest przestępstwem – i w dodatku dał się wplątać w szemrane akcje. Nawet jeśli nie było w tym jego winy, to kara wlecieć musiała.
Ale ze względu na to wszystko – stosunkowo łagodna. Ostatecznie wyniosła 18 miesięcy.

Zhao wrócił z banicji i szybko pokazał, jak wielki ma talent.
– Przez ostatnich kilka miesięcy żałowałem swoich błędów każdego dnia. Przepraszam. Samotne życie w obcym kraju [Wielkiej Brytanii] było nudne. Żyłem w zamknięciu i głupio wybrałem bukmacherkę jako sposób na spędzanie wolnego czasu. Nie zorientowałem się, jak to na mnie wpływa. Nigdy nie próbowałem manipulować wynikami meczów, ale nie byłem wystarczająco odważny, by zgłosić władzom, że niektórzy to robią. […] Zapłaciłem za swoje błędy. W momencie dyskwalifikacji otrzymałem jednak wsparcie i pomoc od Światowej Federacji Snookera i Bilarda Angielskiego, od ludzi, którzy pomogli mi wyeliminować moje mentalne i osobiste słabości. Jestem im za to niezwykle wdzięczny – pisał Zhao w swoim oświadczeniu.
Co ważne – mógł w tym czasie trenować. Więc to robił. Snooker poszedł jednak do przodu, on został nieco z tyłu, zapomniany na tych kilkanaście miesięcy. Dave Gilbert, w tamtym okresie zawodnik szerszej światowej czołówki, mówił, że był tym wszystkim bardzo zawiedziony.
– Zhao złamał mi serce faktem, że brał udział w tym skandalu. To niesamowity gracz i świetny gość, zawsze się uśmiechał i był radosny. Wspaniały zawodnik do oglądania, był gwiazdą, chińskim Ronniem! – twierdził Anglik. Czas pokazał, że ten „chiński Ronnie” jeszcze się objawił.
Ale trzeba było na to poczekać, aż dyskwalifikacja się skończy. I choć można mieć na ten temat różne zdanie, to Zhao uczciwie ją odbył, nie unikał odpowiedzialności za swoje błędy i wielokrotnie za wszystko przepraszał. Więc chyba da się mu wybaczyć. Zresztą tak twierdzili też wielcy mistrzowie. Na przykład Shaun Murphy.
– Nigdy nie oskarżono go o oszukiwanie czy ustawianie meczów. Jedynie o to, że zdawał sobie sprawę z tego procederu. Dla niego było to trudnych 18 miesięcy. Ale „odsiedział” swoje, teraz wraca do rywalizacji. Złapano go, przyjął karę na klatę, przyznał się od razu, zapłacił wszystkie grzywny. Zrobił wszystko, jak trzeba. Zrehabilitował się, więc wraca.

W ostatnich trzech meczach Zhao wręcz rozjechał swoich rywali. Nawet przez chwilę nie pachniało jego porażką.
Powrót
Zhao faktycznie wrócił, ale bez licencji. Stąd grał tam, gdzie go chciano i gdzie mógł się zjawić. Przede wszystkim w turniejach Q Tour, a więc kwalifikacyjnych do grona zawodowców. Poszło mu w nich wybitnie dobrze, bo wygrał trzy i szybko – ledwie kilka miesięcy po powrocie – zapewnił sobie kartę do main touru. Wystąpił też w UK Championship, gdzie doszedł do 1/16 i przegrał (5:6 z Shaunem Murphym). Tam też dostaliśmy kolejną wskazówkę co do jego formy – wbił najwyższego breaka w karierze, 146 punktów.
Jeśli chodzi o imprezy profesjonalne, to był to jedyny turniej przed mistrzostwami świata, w jakim wziął udział. Gdy więc przyjeżdżał do Sheffield, jego faktyczna forma była w pewnym sensie niewiadomą. Na pewno jednak wzbudził emocje, w końcu jako pierwszy z zawieszonych chińskich graczy wrócił na tę imprezę.
To, co zrobił, nazywał „małym błędem”. Mówił, że już nigdy tak nie postąpi, że wyciągnął z tego lekcję. I że bardzo pomogło mu to, że mógł trenować, bo chciał stać się lepszym snookerzystą i pokazać, że ten mały błąd to już przeszłość. Oglądał też mecze, śledził snookera. Nie rozstał się z nim, nie odłożył kija.
– Wiem, jak ważny jest dla mnie snooker. Teraz chcę po prostu grać. To był dla mnie bardzo długi okres, ale trenowałem każdego dnia. Musiałem w siebie wierzyć – mówił. Ostatecznie uwierzyło w niego też środowisko. Podobne stanowiska do Murphy’ego mieli i inni mistrzowie, choćby Ronnie O’Sullivan. A przed finałem mistrzostw zapytano też o to wszystko Marka Williamsa, który powiedział po prostu, że jeśli Zhao „odsiedział swoje”, to ma pełne prawo grać. A Judda Trumpa zadziwiało z kolei to, jak szybko Xintong odnalazł swoją najlepszą formę po powrocie.

To po prostu świetny zawodnik. Jego potencjał jest naprawdę olbrzymi.
Bo i faktycznie, Chińczyk nie tylko grał świetnego snookera, ale i odniósł największy sukces w karierze i… największy możliwy w ogóle. Został mistrzem świata, całkowicie sensacyjnie. Ale wydaje się, że to sensacja tylko pod kątem tej historii – zawieszenia, powrotu, przechodzenia przez kwalifikacje. Bo gdyby jego kariera toczyła się po prostej linii, możliwe, że na przykład w 2023 roku to on, a nie Luca Brecel zostałby mistrzem świata.
Na pewno było go na to stać. Zresztą odwołajmy się do słów Marka Williamsa po wczorajszym finale:
– Mamy nową supergwiazdę. Tego potrzebował snooker – kogoś takiego jak on. Będzie wspaniałym mistrzem świata. Rozbił wszystkich, w tym Ronniego i mnie. Może zdominować ten sport, albo przynajmniej dać porządnie popalić [Juddowi] Trumpowi i [Kyrenowi] Wilsonowi – powiedział Walijczyk.
I w sumie tego można by sobie życzyć. Bo owszem, istnieją obawy, że snooker za niedługo w pewnym sensie zabije dominacja graczy z Chin. Ale Zhao jest w swojej grze niezwykle widowiskowy, takich graczy po prostu chce się oglądać. I jeśli ktoś taki jak on zdobywa mistrzostwo świata w takim stylu, to wypada po prostu przyznać, że to tytuł zasłużony.
A równocześnie długo wyczekiwany. W końcu od meczu ze Steve’em Davisem minęło już 12 lat.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix