Już się wydawało, że Wisła Kraków na dobre się ogarnęła i spokojnie dobije do baraży, a przy wyjątkowo sprzyjających wiatrach może jeszcze nawet powalczy o bezpośredni awans. Biała Gwiazda znów jednak przyprawiła swoich kibiców o palpitacje serca i przy niemal pełnych trybunach przegrała u siebie z Wisłą Płock, która do tej pory na wyjazdach kompletnie nie radziła sobie z rywalami z czołówki tabeli.

Podopieczni Mariusza Jopa mieli już na koncie pięć zwycięstw z rzędu. Nigdy nie były to wygrane efektowne, w pełni przekonujące, ale przynajmniej zespół nauczył się przepychać mecze, w których trudno było rozwinąć skrzydła. Nawet remis w Niecieczy z poprzedniej kolejki mógł być traktowany jako niezły wynik, z zastrzeżeniem, że przynajmniej pierwszego straconego gola należało uniknąć. Patryk Letkiewicz nie popisał się przy rozegraniu piłki i zagrał tak, że Maciej Ambrosiewicz ją przejął i dał prowadzenie gospodarzom.
Dziś bramkarz Wisły znów źle się zachował. Trzeba mieć też duże pretensje do Bartosza Jarocha, że pozwolił na skrzydle dośrodkować Ibanovi Salvadorowi, należy wytknąć Rafałowi Mikulcowi, że nie doskoczył z kryciem, ale koniec końców Gleb Kuczko uderzył tak, że Letkiewicz powinien bez trudu złapać piłkę. Zamiast tego, w dziwaczny sposób przepuścił ją pod pachą. Stało się to kilkadziesiąt sekund po objęciu prowadzenia przez gospodarzy (Rodado wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Mikulcu).
Druga stracona bramka to kolejny wylew defensywy, tym razem już tylko Jarocha, który w skrajnie nieodpowiedzialny sposób stracił piłkę na rzecz Sekulskiego. Doświadczony napastnik wpadł w pole karne i huknął idealnie w dalszy róg.
Wisła Kraków fatalna w tyłach, nieskuteczna z przodu
Po drugiej stronie już niemal tradycyjnie irytował Łukasz Zwoliński. Niesamowite, jakie sinusoidy przeżywa ten napastnik w trwającym sezonie. W pierwszych tygodniach nic mu nie wpadało, na premierowe trafienie w lidze czekał do siódmego występu. Jak już się przełamał, to nagle w dziesięciu meczach zdobył osiem bramek i dołożył pięć asyst. Od tego momentu jednak dopadła go jeszcze większa zapaść. Zwoliński bez trafienia w I lidze pozostaje od… czternastu kolejek! To już prawie tysiąc bezproduktywnych minut spędzonych na boisku, bo choćby jednej asysty również do dorobku nie dopisał.
Dziś Zwoliński dwa razy mógł więcej wyciągnąć ze swoich strzałów głową, nie skorzystał z niepewnej interwencji Gradeckiego na przedpolu, a gdy Kacper Duda po świetnej akcji odnalazł go w polu karnym, niepotrzebnie przyjmował, za długo czekał i został zablokowany.
Nie można stwierdzić, że Wisła nie miała z czego wyrównać. Gradecki efektownie obronił woleja Rodado, który w innej akcji kopnął tuż obok słupka po kolejnym przytomnym zagraniu Dudy. Baena (ileż irytujących strat!), będąc dwa metry od bramki, nie potrafił celnie zamknąć dośrodkowania Mikulca. Sam Duda także mógł być bardziej precyzyjny. To wszystko jednak powstawało z chaosu, w międzyczasie oglądaliśmy ofensywną niemoc.
Nafciarze murowali się niemal całą drugą połowę, a na koniec wyprowadzili kontrę, Pomorski podał do Kuczki i ten w doliczonym czasie zamknął to spotkanie. W efekcie płocczanie umocnili się na trzecim miejscu w tabeli. Już tylko jakaś katastrofa mogłaby ich wyrzucić poza baraże. Wisła krakowska nadal nie jest ich pewna, choć i tak los jej dziś nieco sprzyjał, bo wcześniej Górnik Łęczna niespodziewane poległ przed własną publicznością z Pogonią Siedlce.
Na koniec słów kilka o Ibanie Salvadorze. Jak na I ligę, to dobry zawodnik. Ma atut ekstra w postaci dalekich wyrzutów z autu. Ale, matko jedyna, takiego symulanta już dawno nie widzieliśmy! Najwięksi ekstraklasowi aktorzy przy nim są nikim. Tego gościa sfaulować mogłaby nawet przelatująca obok mucha. Dramat.
Wisła Kraków – Wisła Płock 1:3 (1:2)
- 1:0 – Rodado 13′ karny
- 1:1 – Kuczko 14′
- 1:2 – Sekulski 38′
- 1:3 – Kuczko 90+3′
Fot. Newspix