„Schodziło stąd przegranych kilku przyszłych mistrzów świata”, głosił transparent wywieszony na sybolicznym pożegnaniu stadionu przy Bukowej. Do tego zacnego grona dołącza trochę mniej zacna grupa piłkarzy Zagłębia Lubin, którzy też idą po swoje mistrzostwo świata – w nijakości, przezroczystości, apatyczności, marnowaniu potencjału. Zespół z Lubina zagrał na swoim stałym poziomie, a GKS się do niego, niestety, dopasował.

Na trybunach odbyło się prawdziwe święto – nie mogło być inaczej, skoro to ostatni mecz GKS-u na legendarnym obiekcie przy Bukowej. Obejrzeliśmy oprawę z Materazzim i Zidanem (dla młodszych czytelników: w latach dziewięćdziesiątych katowiczanie wyrzucali z Pucharu UEFA jego Bordeaux), kilka pokazów pirotechnicznych, czarno-żółto-zielone balony wypuszczone w niebo, flagi z Janem Furtokiem, Adama Nawałkę uświetniającego wydarzenie na trybunach… I jeszcze napis: „Spośród tylu pięknych wspomnień, tych z Bukowej nie zapomnę”.
To na pewno nie o dzisiejszym meczu.
O nim akurat wszyscy bardzo szybko zapomnimy.
„Ni ma co godoć”, powiedziałby o tym starciu Marcin Malinowski. GKS i Zagłębie chciały, ale nie wiedziały, jak zagadać. Do zmiany stron obie drużyny wyglądały w zasadzie identycznie: wyprowadzały akcje nieśmiało, konwencjonalnie, przewidywalnie. Pierwszą połowę zakończyły bez ANI JEDNEGO celnego strzału.
Mogliśmy doszukiwać się pozytywów na siłę: a to gościom czasem udał się pressing na połowie rywala, a to u gospodarzy kilka przebłysków zaliczył Galan, lecz oczywiście bez jakichkolwiek konkretów. Więcej prób miało po swojej stronie Zagłębie, ale jakie to próby: niecelne główki Fritzona i Pieńki, jakiś wizjonerski strzał Szmyta z ostrego kąta…
W drugiej połowie było minimalnie lepiej, ale to nie znaczy, że dobrze – po prostu po zimnej zupie dostaliśmy niedogotowanego kotleta. O wyniku zadecydowało to, że kucharze z Katowic bardziej się starali. Przede wszystkim wyszła im jedna, kluczowa akcja w meczu: Czerwiński przyspieszył prostopadłym podaniem, Błąd wystawił do pustaka, gdzie formalności dopełnił Bergier, pokazując w ten sposób trenerowi Górakowi, że pomylił się sadzając na ławce najlepszego polskiego napastnika w Ekstraklasie.
I to tyle, jeśli chodzi o wydarzenia boiskowe.
GKS zatem usprawiedliwiamy – grał źle, ale wygrał, zostawił na boisku więcej serca, ogarnął się w kluczowym momencie. Za to dla Zagłębia powoli przestajemy widzieć ratunek. Pieńko znowu pokazał najgorszą wersję siebie – powolną, zblazowaną, niezdecydowaną pod bramką przeciwnika. Ustawiony na dziesiątce Fritzson niczego nie pokazał. Wchodzący z ławki Listkowski oddał dwa uderzenia i to już sprawia, że należy uznać go jednym z najaktywniejszych piłkarzy w tym zespole. Kolan? Bezbarwny. Radwański? Słaby. Ten opis moglibyśmy w zasadzie przeklejać co kolejkę, zmieniając tylko nazwiska. To nie są przecież piłkarze bez umiejętności, bo wielokrotnie je pokazywali. W Lubinie zapanowała jednak tak duża stagnacja, że nawet ekstraklasowe gwiazdy – takie jak Grosicki, Sousa czy Imaz – potrafiłaby przemielić na ligowy dżemik.
Czy Marcin Włodarski to wytrwa? Wątpimy. Czy pożegnanie Marcina Włodarskiego coś w Zagłębiu zmieni? Jeszcze bardziej wątpimy.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Dwie twarze Hakansa. Lech wygrywa i wraca na fotel lidera!
- Effori znalazł nowego inwestora! Oby nie miał tego samego lotu, co Vanna Ly
- No proszę, Marek Papszun jednak lubi futbol?
Fot. newspix.pl