Reklama

Jagiellonia na tronie. Najważniejsze wydarzenia 2024 roku w polskiej piłce klubowej

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

30 grudnia 2024, 16:33 • 16 min czytania 20 komentarzy

Podsumowaliśmy sobie już 2024 rok w wykonaniu Roberta Lewandowskiego (TUTAJ) i reprezentacji Polski (TUTAJ). Teraz pora wziąć pod lupę sytuację w polskiej piłce klubowej na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. A wydarzyło się w tym okresie naprawdę sporo. Mieliśmy historyczny triumf Jagiellonii Białystok w Ekstraklasie, pierwszoligową Wisłę Kraków zwyciężającą w Pucharze Polski, powrót Marka Papszuna do Rakowa Częstochowa, przeprowadzkę Goncalo Feio z Lublina do Warszawy, pasmo kompromitujących błędów sędziowskich… No, działo się.

Jagiellonia na tronie. Najważniejsze wydarzenia 2024 roku w polskiej piłce klubowej

Wybraliśmy dwanaście najważniejszych wydarzeń 2024 roku. Oto one:

Jagiellonia na tronie

Musimy zacząć od największego sukcesu w dziejach Jagiellonii Białystok, czyli mistrzostwa Polski w sezonie 2023/24. To zdecydowanie najpiękniejsza historia tego roku w polskiej piłce, zresztą nie tylko klubowej. Po pierwsze dlatego, że na tron wskoczyła ekipa niespełniona, która wcześniej parokrotnie otarła się o końcowy triumf w rozgrywkach, lecz ani raz nie udało jej się postawić kropki nad i. Po drugie, ponieważ mówimy o drużynie z Podlasia, a więc regionu, gdzie – delikatnie rzecz ujmując – nie roi się od drużyn rywalizujących na szczeblu centralnym, a co tu dopiero mówić o zgarnianiu najcenniejszych laurów. I wreszcie po trzecie – bo Jagiellonia w minionej kampanii prezentowała naprawdę ofensywny, bezkompromisowy futbol. Białostoczanie byli gotowi iść na wymianę ciosów z każdym przeciwnikiem. Ogromna w tym zasługa 32-letniego Adriana Siemieńca, bo chyba właśnie tego – wciąż początkującego – trenera trzeba nazwać bohaterem numer jeden w mistrzowskim zespole.

Siemieniec natchnął swoich podopiecznych do efektownej gry, to raz, ale przy okazji sprawił też, że wytrzymali oni presję. Trzeba bowiem pamiętać, że rywalizacja Jagiellonii ze Śląskiem Wrocław o najwyższy stopień podium została definitywnie rozstrzygnięta dopiero w ostatniej kolejce ligowych zmagań.

Reklama

Oczywiście można szukać dziury w całym i przypomnieć, że Jaga była relatywnie kiepsko punktującym mistrzem Polski. Tak naprawdę wygrała w wyścigu ślimaków. Dołek formy, w którym znaleźli się zawodnicy Siemieńca na starcie kolejnej kampanii, zdawał się zresztą potwierdzać przypuszczenia malkontentów, że Jaga to w gruncie rzeczy przypadkowy mistrz, który lada moment powróci na swoje miejsce w szeregu. Ale Siemieniec raz jeszcze zdołał uciszyć krytyków. W sezonie 2024/25 białostoczanie wciąż liczą się w walce o triumf w lidze i Pucharze Polski, a także awansowali do play-offów Ligi Konferencji. Nie ma więc mowy o przypadku. Po prostu trzech znakomitych fachowców – trener Siemieniec, dyrektor Łukasz Masłowski i prezes Wojciech Pertkiewicz – skonstruowało w Białymstoku znakomitą drużynę.

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

No i w efekcie piękny sen Jagiellonii wciąż trwa. Pytanie brzmi, czy w klubie uda się zbudować coś na tyle trwałego, by Jaga utrzymała się w grze o trofea nawet po rozstaniu ze wspomnianą trójką, do którego prędzej czy później musi dojść. Pertkiewicz już pożegnał się z klubem.

Wisła z pucharem, ale bez awansu

Jagiellonia nie jest jednak jedynym klubem, który w 2024 roku osiągnął zupełnie nieoczekiwany sukces. Przecież triumf pierwszoligowej Wisły Kraków w Pucharze Polski to wydarzenie prawie tego samego kalibru, co mistrzostwo dla zespołu z Podlasia. Zwłaszcza kiedy przypomnimy sobie dramatyczny przebieg finału, gdzie wiślacy byli już właściwie na deskach, ale w dziewiątej (!) minucie doliczonego czasu gry zdobyli jakimś cudem wyrównującą bramkę po klasycznym zagraniu lagi na chaos. Cała sprawa była zresztą dość kontrowersyjna, bo akcja bramkowa Wisły zaczęła się od rzutu wolnego, który został rozegrany z niewłaściwego miejsca na murawie. Tak czy owak, w dogrywce Angel Rodado dołożył gola numer dwa dla ekipy z Krakowa i przypieczętował wywalczenie piątego Pucharu Polski w dziejach klubu.

Pewnie doskonale pamiętacie, kto 2 maja na Stadionie Narodowym musiał obejść się smakiem, ale nawet gdybyście nie wiedzieli, to i tak zagadka jest do rozwiązania i to po jednej nutce. No bo kto mógł przerżnąć finał z pierwszoligowcem mimo prowadzenia do 99. minuty? No kto?

Reklama

Jasne, że Pogoń Szczecin.

Wisła zapewniła sobie zatem przepustkę do europejskich pucharów i tam też nieźle narozrabiała. Udało jej się wygrać po karnych pasjonujący dwumecz ze Spartakiem Trnawa, znanym gnębicielem polskich pucharowiczów, a potem Biała Gwiazda napędziła też trochę strachu Cercle Brugge, odrabiając sporą część strat po klęsce 1:6 u siebie. Jakkolwiek by to jednak nie zabrzmiało, wciąż mówimy tylko o zadaniach pobocznych. Wisła w 2024 roku była bowiem trochę jak Geralt z Rivii, który ma uratować Ciri przed Dzikim Gonem, ale w pierwszej kolejności koncentruje się na ograniu w gwinta wszystkich karczmarzy z okolicy. No bo celem numer jeden na sezon 2023/24 był przecież powrót do Ekstraklasy, a akurat na tym polu Wisła zawiodła na całej linii. Zabrakło jej nawet w barażach.

Jarosław Królewski miotał się od koncepcji do koncepcji.

Perspektywa farmazoniarska, a nie marsjańska. Wypowiedzi Królewskiego źle się zestarzały

Najpierw z wielką pompą wyczarował na ławkę trenerską Alberta Rude, trenera wskazanego przez sztuczną inteligencję. Tylko że Hiszpan po zakończeniu sezonu podziękował Królewskiemu za współpracę. Wówczas sfrustrowany właściciel Wisły machnął ręką na wskazania AI i postawił na starego, dobrego Kazimierza Moskala. I wszystko po to, by po paru tygodniach… zdecydować się na kolejną woltę. Królewski wyleciał na konferencję do Sewilli, a zaraz potem Moskal wyleciał z roboty. W jego miejsce wskoczył Mariusz Jop, wspierany przez Michała Siwierskiego. Koniec końców Wisła zimuje dopiero na siódmym miejscu w tabeli.

Wiosenna degrengolada Lecha Poznań

Taki już urok polskiego futbolu, że działacze często podejmują decyzje dziwne, niezrozumiałe, czy wręcz kuriozalne. Ale już pomysł szefostwa Lecha Poznań, by przez wiosnę 2024 roku przebrnąć z Mariuszem Rumakiem na ławce trenerskiej, może z powodzeniem kandydować do miana jednej z najgłupszych decyzji w najnowszych dziejach Ekstraklasy. Nie było bowiem dosłownie żadnych czysto sportowych argumentów, by zaufać Rumakowi. Jego jedynym atutem było to, że znajdował się akurat pod ręką Piotra Rutkowskiego i jego zauszników. No i, cóż za niespodzianka, powrót Rumaka do pracy z pierwszym zespołem Kolejorza zakończył się katastrofą.

Lech nie tylko prezentował wiosną fatalny futbol, ale też odpadł z Pucharu Polski i na koniec skompromitował się również w Ekstraklasie. To była prawdziwie wielopoziomowa klęska poznańskiej ekipy. Wisienką na torcie okazało się zastąpienie Rumaka trenerem, który na przełomie 2023 i 2024 roku był… bezrobotny. Jedno szczęście dla fanów Lecha, że Niels Frederiksen generalnie nie zawiódł i w tej chwili poznańska drużyna zajmuje pierwsze miejsce w ligowej tabeli.

Piotr Rutkowski: Zatrudnienie Rumaka to był mój pomysł

Z drugiej strony, w tym kontekście jeszcze bardziej żal miesięcy straconych z Rumakiem. Lech sam sobie podciął skrzydła i zwyczajnie się wygłupił.

Goncalo Feio przy Łazienkowskiej

Podsumowanie roku w wykonaniu Goncalo Feio to jak podsumowanie dekady u zwykłego szkoleniowca. Portugalczyk wchodził przecież w 2024 rok jako trener Motoru Lublin i wydawało się, że pracuje na status legendy tej ekipy. W marcu postanowił jednak rzucić papierami. – Po przegranym meczu 1:2 ze Stalą Rzeszów Goncalo Feio złożył rezygnację, przy okazji obrażając piłkarzy, w tym tych, których sam do klubu sprowadził. Napisał: “Panie prezesie, chciałem złożyć rezygnację, ponieważ zasługuję na lepszych piłkarzy niż to”… Słowo “to” jest tu bardzo znamienne. Odpowiedziałem: “Panie trenerze, przyjmuję rezygnację. I przypominam panu, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy zatrudnił pan dziesięciu piłkarzy, których tylko pan wybierał” – opowiadał Zbigniew Jakubas w “Przeglądzie Sportowym”.

Feio nie musiał jednak długo czekać na nowe wyzwanie, wylądował bowiem w Legii Warszawa jeszcze przed końcem sezonu 2023/24. Zdołał zająć z Wojskowymi trzecie miejsce w tabeli, gwarantujące udział w europejskich rozgrywkach, ale kolejne miesiące to była w jego przypadku ciągła huśtawka z nastrojów. Skuteczna grę w Europie przyćmiewała nędzna postaw w Ekstraklasie, a kolejne wybryki trenera – kontrowersyjne wypowiedzi na konferencjach prasowych, prowokacje wymierzone w przeciwników, środkowe palce pokazane kibicom Broendby – sprawiały, że jego pozycja przy Łazienkowskiej stawała się coraz bardziej chwiejna. W pewnym momencie wydawało się całkiem prawdopodobne, iż Feio w ogóle nie dokończy nawet rundy jesiennej na ławce trenerskiej Legii. Portugalczyk zdołał jednak uciec katu spod topora. Dokonał rozsądnych korekt taktycznych i koniec końców obronił się sportowo, mimo że działacze zapewnili mu wąską i w sumie dość przeciętną kadrę.

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Legia załapała się do TOP8 w Lidze Konferencji i zajmuje obecnie czwarte miejsce w ligowej stawce. To naprawdę niezły punkt wyjścia przed wiosną, biorąc pod uwagę aktualny stan zespołu. Wszystko to oczywiście nie oznacza, że wokół Feio jest już sielankowo. Portugalczyk wypowiedział wojnę pionowi sportowemu Wojskowych, a nawet zanotował drobną konfrontację z Dariuszem Mioduskim. Z tym trenerem nie jest, nigdy nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie spokojnie.

Powrót Marka Papszuna na stare śmieci

W tarapaty wpakował się zatem Lech, z turbulencjami zmagała się Legia, ale i Raków Częstochowa – chyba po raz pierwszy w erze Michała Świerczewskiego – znalazł się na zakręcie. Dawid Szwarga nie sprawdził się bowiem jako następca Marka Papszuna. Drużyna pod jego wodzą zanotowała całkiem solidną przygodę w Europie, to mu trzeba niewątpliwie oddać, ale na krajowym podwórku popadła w przeciętność. Odnotował to zresztą z brutalną szczerością sam właściciel Rakowa, który wprost nazwał swój klub “średniakiem”. – Niestety, staliśmy się ligowym średniakiem. Nie ma sensu się oszukiwać, to nasz najpoważniejszy kryzys od 2016 roku. Zebrałem wtedy trochę doświadczeń. Spróbujemy tą sytuacją zarządzić – napisał Świerczewski na platformie X w lutym 2024 roku.

W Rakowie wrze. Świerczewski nazywa klub średniakiem

Notowania Szwargi już wtedy były kiepskie, a później stały się wręcz fatalne. Ostatecznie szkoleniowiec został przesunięty z powrotem na pozycję asystenta pierwszego trenera, a w jego miejsce wskoczył… Marek Papszun, który ostatecznie nie zdołał się dogadać z żadnym zagranicznym klubem i powrócił do Częstochowy.

Z jakim skutkiem? Na razie – niezłym, ale też nie powiedzielibyśmy, że rewelacyjnym. Raków nie występuje przecież w europejskich rozgrywkach, szybko poległ w Pucharze Polski, a jednak w lidze zajmuje drugą pozycję i wygrał jak dotąd dziesięć z osiemnastu spotkań. Na dodatek częstochowianie w wielu meczach prezentowali naprawdę cholernie ciężkostrawny futbol, mimo – przynajmniej na papierze – posiadania sporego potencjału ofensywnego. Do ideału jest zatem bardzo daleko. Natomiast wiosną Papszun będzie sobie już musiał radzić w sztabie bez Szwargi, który podjął drugą próbę pracy na własny rachunek – tym razem w Arce Gdynia. Znowu sporo ryzykując, bo przecież jego poprzednik w ekipie Żółto-Niebieskich, Tomasz Grzegorczyk, wykręcił wręcz szokująco dobre rezultaty.

Pasmo sędziowskich wpadek

Jedna żółta kartka zamiast dwóch czerwonych, jakie należały się za całą serię przewinień i prowokacji. Wyrysowanie linii spalonego przy uwzględnieniu zawodnika, który w ogóle nie był adresatem podania. Karny po ewidentnym padolino, podyktowany w meczu na szczycie Ekstraklasy. Przegapione ewidentne zagranie ręką w polu karnym. Nieuzasadniona czerwona kartka w jednym spotkaniu, dwie pomyłki przy akcjach bramkowych w kolejnym. I na dokładkę jeszcze jeden czerwony kartonik wzięty z sufitu… Sądzicie pewnie, że wymieniliśmy właśnie wszystkie rażące błędy polskich sędziów z 2024 roku?

Niestety, ale nie. To tylko wyliczanka z listopada.

Koszmarny listopad. Największe kompromitacje polskich sędziów z ostatnich tygodni

Co tu dużo gadać, z naszymi arbitrami jest bardzo źle, a końcówka roku była w ich wykonaniu wręcz katastrofalna. Mylą się wszyscy, nawet sędziowie od lat uważani za czołowych w kraju, włącznie z sędziowską gwiazdą numer jeden, czyli Szymonem Marciniakiem. Do tego kolejnych awarii doznaje system VAR. Jeżeli po przerwie zimowej nie dojdzie do poprawy poziomu sędziowania, będzie mieli do czynienia z sezonem najmocniej wypaczonym przez arbitrów od czasów słusznie minionych.

Pierwszoligowy rollercoaster

O walce o powrót do Ekstraklasy trochę już wspomnieliśmy przy okazji omawiania losów Wisły Kraków, ale prawda jest taka, że Biała Gwiazda wypadła z gry o awans na tyle wcześnie, iż koniec końców nie uczestniczyła w najbardziej ekscytujących wydarzeniach ostatniej fazy sezonu 1. ligi. A przecież na zapleczu Ekstraklasy działy się prawdziwe cuda. Dość powiedzieć, że po trzydziestu seriach spotkań GKS Katowice plasował się na czwartym miejscu w tabeli, z ośmioma punktami straty do drugiej Arki. Natomiast Motor Lublin znajdował się wówczas na szóstym miejscu w stawce, z dziewięcioma oczkami straty do Żółto-Niebieskich.

Ostatecznie i katowiczanie, i lublinianie świętowali wyczekiwany latami awans do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Jedni i drugi wstępną fetę urządzili na boisku… w Gdyni.

Wielka radość w Gdyni! Tylko że… to nie Arka świętowała awans [REPORTAŻ]

Dla Arki końcowa faza ligowych zmagań nie mogła się ułożyć gorzej, choć przecież nic nie zwiastowało takiej klapy. Wiosna zaczęła się dla gdynian od długo wyczekiwanej zmiany właściciela klubu. Drużyna solidnie punktowała i zdawała się być na autostradzie do awansu, trener Wojciech Łobodziński przedłużył nawet kontrakt z klubem. A potem – pasmo niepowodzeń. Kontuzje, zmęczenie, potknięcia, porażka w derbach, żenująca “rozmowa motywacyjna” w wykonaniu kiboli, no i porażki w bezpośrednich starciach z GKS-em i Motorem. Ta pierwsza pozbawiła Arkę bezpośredniego awansu, ta druga pogrążyła ją w barażach. Mało tego! Motor wykończył gdynian dwiema bramkami zdobytymi w samej końcówce spotkania, w którym gospodarze długo znajdowali się na prowadzeniu.

Wzlot Motoru Lublin

Historię Motoru pragniemy zresztą wyróżnić w osobnym podpunkcie. Nie sprawdziły się bowiem ponure proroctwa Goncalo Feio, który sugerował, że po jego odejściu ekipa z Lublina popadnie w natychmiastową rozsypkę. Wręcz przeciwnie – trener Mateusz Stolarski gładziutko przejął kontrolę nad drużyną. Najpierw wprowadził ją do Ekstraklasy, a następnie uczynił z niej rewelację rundy jesiennej rozgrywek. Motor zajmuje w tej chwili siódme miejsce w tabeli i ma już dziesięć punktów przewagi nad strefą spadkową. Podopiecznym Stolarskiego wystarczy tylko parę zwycięstw, by mieć stuprocentową pewność utrzymania w Ekstraklasie.

Kto by się spodziewał? Przecież w tym zespole wciąż nie brakuje graczy, którzy w sezonie 2022/23 wywalczyli – z niemałym trudem – awans z 2. ligi.

W tej chwili Motor jawi się jako jeden z najciekawszych projektów w polskim futbolu. Zamożny właściciel, świetny, młody trener, spora rzesza kibiców, fajny stadion – w Lublinie zgadza się naprawdę wiele. Rok 2024 zostanie zapisze się w kronikach jako jeden z najpiękniejszych w historii klubu.

Mateusz Stolarski: Wierzę, że dyscyplina zaprowadzi mnie do wielkich rzeczy (WYWIAD)

Upadek wicemistrzów Polski

Na podobnie ciepłe wspomnienia nie mogą natomiast liczyć w Śląsku Wrocław, mimo że – co paradoksalne – ekipa z Dolnego Śląska do samego końca sezonu 2023/24 biła się o mistrzostwo kraju. Ostatecznie tytuł padł jednak łupem Jagiellonii, a później ścieżki obu ekip całkowicie się rozjechały. Jaga pozostała ekipą ze ścisłej czołówki Ekstraklasy, podczas gdy wrocławianie w ekspresowym tempie powrócili do stanu z 2023 i 2022 roku, czytaj – do rozpaczliwej walki o uniknięcie spadku. Zresztą wicemistrzostwo to głównie efekt znakomitej postawy Śląska w rundzie jesiennej sezonu 2022/23. Wiosną podopieczni Jacka Magiery punktowali już bardzo kiepsko i zachowali miejsce w czubie tabeli tylko dlatego, że pogrążona we własnych problemach konkurencja nie potrafiła wykorzystać ich słabszej formy.

No a pierwsza faza bieżącej kampanii to już całkowity blamaż – zaledwie jedno zwycięstwo w osiemnastu spotkaniach. W całym 2024 roku w Ekstraklasie gorzej od Śląska punktują tylko spadkowicze z ubiegłego sezonu i beniaminkowie z obecnego. Wrocławianie w 33 spotkaniach wywalczyli o cztery punkty więcej niż Motor w 18.

Ponad Śląskiem 715 klubów w Europie, czyli WKS najgorszy na kontynencie

W trakcie rundy jesiennej pracę stracił więc Jacek Magiera, który nie znalazł nowego pomysłu na drużynę po odejściu Erika Exposito. Z klubem pożegnał się również skompromitowany dyrektor sportowy David Balda. Na niewiele się to jednak zdało, a żenującą puentą okazał się konflikt między tymczasowym szkoleniowcem Śląska a trenerem-słupem oraz doniesienia o zaległościach finansowych wobec piłkarzy. – Faktycznie, jeśli chodzi o pensje zawodników, pierwszy raz od ponad roku mamy kilkunastodniowe zaległości. Nie są one jednak wysokie, a piłkarze otrzymali już informacje o możliwych terminach wyrównania. Staramy się, by nastąpiło to jak najszybciej. Opóźnienie w żadnym stopniu nie zagraża przyznaniu licencji dla klubu – przyznał nam rzecznik klubu.

W tej chwili niewiele wskazuje na to, by Śląskowi zdołali pomóc nowy trener Ante Šimundža i nowy dyrektor sportowy Rafał Grodzicki. Chyba nawet kolejne zastrzyki gotówki od wrocławskich samorządowców na niewiele się zdadzą. Tę drużynę może uratować przed spadkiem wyłącznie cud.

Dziadostwo w Lechii

Nie tylko Śląsk na finiszu 2024 roku ma poważne kłopoty. Niestety, ale długo można wyliczać kluby, które na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy znajdowały się w organizacyjnych lub finansowych tarapatach. Januszerka Adama Dzika w Kotwicy Kołobrzeg, gigantyczne długi Piasta Gliwice, cyrki w Sandecji Nowy Sącz, “inwestycja” Rafała Collinsa w Zagłębie Sosnowiec… A to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Nieliczne z wielu historii, jakie opisywaliśmy w 2024 roku na łamach Weszło. Niekwestionowanymi triumfatorami niechlubnej kategorii “Dziadostwo Roku” są jednak działacze Lechii Gdańsk. Pozamiatali konkurencję na tym polu.

A przecież miało być tak pięknie. Wiosną gdańszczanie świętowali powrót do Ekstraklasy, stadion w Letnicy wypełnił się po brzegi podczas derbowego starcia z Arką Gdynia, a prezes Paolo Urfer roztaczał przed kibicami odważne i piękne wizje. Szybko się jednak okazało, że Lechia działająca pod szyldem funduszu MADA Global jest organizacją pospinaną na trytytki, które – co gorsza – zaczęły jedna po drugiej pękać. Jesienią w klubie nie zgadzało się już zupełnie nic. Ani wyniki, ani atmosfera, ani – przede wszystkim – finanse. Z gdańskiego klubu zaczęli więc czmychać kolejni pracownicy, zmęczeni niekończącymi się obsuwami w wypłatach. Ulubieniec kibiców, trener Szymon Grabowski, został zaś zwolniony po porażce w kompetencyjnym sporze z dyrektorem technicznym Kevinem Blackwellem.

Na stołku, co dość wymowne, zastąpił go stary znajomy i były asystent Blackwella.

„Jestem najlepszy w Premier League”. Kim jest John Carver, nowy trener Lechii Gdańsk?

Szok: da się karać za licencyjne jaja! Lechia i Kotwica w tarapatach

Lechia stała się klubem-memem, który publicznie zarzuca swojemu trenerowi “brak opieki nad drużyną” (cokolwiek to znaczy), nie przedstawia w terminie wymaganych dokumentów z powodu niedyspozycji księgowej, a na boisku naciera na rywali Kacprem Sezonienką (zero goli i zero asyst w osiemnastu ligowych występach). Przed trzema dniami gdańska ekipa została zawieszona przez Komisję Ligi, a fani wciąż apelują: “Urfer, show us the money!”.

Niedoszła sprzedaż Pogoni Szczecin

2024 roku nie będą też z rozrzewnieniem wspominać w Szczecinie. W sezonie 2023/24 Portowcy koncertowo spartolili bowiem wymarzoną okazję, by wreszcie wymieść kurz z klubowej gabloty i wstawić do niej pierwsze, historyczne trofeum. I choć trudno w to uwierzyć, to kolejna kampania jest dla Pogoni jeszcze gorsza. Dziś nikt o zdrowych zmysłach nie widzi już w Portowcach kandydatów do mistrzostwa kraju, a przecież jeszcze całkiem niedawno szczecinianie realnie liczyli się w grze o tytuł.

Drużyna po prostu sprzeciętniała. W ekspresowym tempie.

Wzniosłe oświadczenia i trupy w szafie. Trudna sztuka sprzedania Pogoni Szczecin

Ostatnie tygodnie upłynęły natomiast pod znakiem spekulacji na temat rozmów dotyczących sprzedaży klubu, ale w tej kwestii też nie udało się postawić kropki nad i. – Alex Haditaghi nie kupi Pogoni Szczecin, przynajmniej nie w tym momencie. Czy należy się tym faktem martwić, czy może raczej trzeba odetchnąć z ulgą, że facet, który w ciągu jednego wieczora wywlókł do mediów tajemnice działalności klubu, które poznał w trakcie rozmów, nie chwyci za jego ster bez dokładniejszego prześwietlenia jego metod, planów i pomysłów? Odpowiedź nie będzie jednoznaczna, bo w przypadku Portowców – w ostatnich latach czołowej drużyny w Polsce, ale też klubu z mnóstwem trupów w szafie – niewiele rzeczy jest jednoznaczne – pisaliśmy ostatnio na Weszło.

Magiczne, czwartkowe wieczory

Trochę teraz przysmęciliśmy, a tymczasem 2024 rok – co do zasady – był dla polskiej piłki klubowej całkiem udany. Doczekaliśmy się dwóch przedstawicieli w fazie zasadniczej Ligi Konferencji Europy, którzy robili tam przez jakiś czas niemałą furorę. Przyjemnie się obserwowało zawodników Jagiellonii i Legii, wygrywających jedno spotkanie za drugim, punktujących jak szaleni do rankingu UEFA, a w tabeli LKE ustępujących jedynie Chelsea. 2:1 z Kopenhagą na wyjeździe (Jaga), 1:0 z Realem Betis u siebie (Legia), 3:0 przed własną publicznością z Molde (Jaga), 3:0 na Cyprze z Omonią Nikozja, na pohybel jej żałosnym kibicom (Legia) – te triumfy zapamiętamy na długo. A ich bezpośrednim efektem jest gwałtowny progres Ekstraklasy w rankingu współczynników europejskiej federacji.

Oczywiście trochę szkoda, że jednym i drugim w grudniu wyraźnie zabrakło już pary. Koniec końców Wojskowi zajęli siódme miejsce w stawce, a białostoczanie osunęli się na dziewiątą pozycję. Wciąż realny jest jednak scenariusz, w ramach którego dwie polskie drużyny zagrają ze sobą o ćwierćfinał o Ligi Konferencji.

Tego jeszcze w Europie nie było.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl / FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Debiut Szczęsnego “wydarzył się”. Spacerek Barcy z czwartoligowcem

Kamil Warzocha
11
Debiut Szczęsnego “wydarzył się”. Spacerek Barcy z czwartoligowcem

Ekstraklasa

Hiszpania

Debiut Szczęsnego “wydarzył się”. Spacerek Barcy z czwartoligowcem

Kamil Warzocha
11
Debiut Szczęsnego “wydarzył się”. Spacerek Barcy z czwartoligowcem

Komentarze

20 komentarzy

Loading...