Raków stracił w tym sezonie tylko cztery gole. To o dokładnie sześć i pół raza mniej niż najgorsza pod tym względem Lechia Gdańsk. Cztery i pół raza mniej niż Śląsk Wrocław. Tylko jedna drużyna w historii Ekstraklasy wystartowała pod tym względem lepiej niż ekipa Papszuna – Górnik Zabrze w 1985 roku. „Medaliki” podtrzymały swoją świetną serię dzięki ofensywnym zawodnikom z Wrocławia. Ich jedyną celną próbą (choć niezaliczoną do statystyk) był centrostrzał. Ponadto spektakularnie zmarnowali dwie setki.
To jeden z tych remisów, po którym żadna ze stron nie może czuć się wygrana, a i postronni widzowie odeszli od telewizorów z kwaśnym grymasem. W tym tygodniu w zespole Jacka Magiery wreszcie coś drgnęło – w środę zaliczył on swoją pierwszą wygraną w tym sezonie (ze Stalą Mielec). Teoria keczupowa – wiecie, że jak ktoś się po długim czasie przełamie, to gole lecą ciurkiem – nie znalazła w tym momencie jednak zastosowania. WKS zagrał kolejny mecz w stylu: oho, mocny sygnał, że drużyna naprawdę wraca na dobre tory. Tylko, no właśnie – wraca. Idzie w dobrym kierunku, ale od celu jest jeszcze całkiem daleko.
To jednak Śląsk stworzył sobie groźniejsze sytuacje. Ba! To nieskutecznym strzelcom z Wrocławia kibice Rakowa mogą zawdzięczać przedłużenie defensywnej passy. Podziękowania powinni kierować zwłaszcza do Musiolika i Paluszka.
Pierwsza setka – Pokorny idealnie zagrał z wolnego, Petkow równie idealnie zgrał w drugie tempo, a Musiolik oddał taki strzał, że niedoszły asystent krzyknął do siebie soczyste polskie „kurka mać”. Uderzenie napastnika wyglądało mniej więcej tak:
Co potem? Paluszek wygrał pozycję z Jeanem Carlosem i spróbował wolejem z piątego metra, lecz…
Nie, nie wrzuciliśmy dwa razy tego samego rysunku przez pomyłkę. Śląsk naprawdę w tym kierunku uderzał, stojąc przed klarownymi okazjami na gola. Do tego mieliśmy dwie groźne próby z dystansu – Schwarz pierdyknął w słupek, a Guercio posłał wybitny centrostrzał. Wybitny, bo zamierzony – niby piłkarz odchodził ze światła bramki, ale to była tylko zasłona dymna, bo prawie przelobował Trelowskiego ciętym strzałem z bocznego sektora.
Raków wprawdzie znalazł drogę do siatki rywala, lecz gol nie został uznany po długiej analizie VAR, po której Szymon Marciniak zawyrokował, że Makuch intencjonalnie zagrał piłkę ręką. Cała akcja była esencją Ekstraklasy – najpierw nieudana wrzutka z wolnego, potem przypadkowe zgranie, po którym piłka odbiła się od czterech zawodników w polu karnym, w tym od Brunesa, którego nieczysty strzał zmylił Leszczyńskiego. W zasadzie nikomu nic tu nie wyszło, a futbolówka zatrzepotała w siatce. Jedyną postacią, u której można było dostrzec zaplanowane działanie, był właśnie Makuch – jego ruch ręką do piłki był ewidentny.
Raków może pisać elaboraty o grze defensywnej, ale z przodu znowu grał topornie. Po raz kolejny na szpicy zobaczyliśmy Iviego Lopeza, który miał wybitny powrót po kontuzji, ale dwa ostatnie mecze zakończył bez żadnego konkretu. Marek Papszun zdjął go dziś już w przerwie, co trochę nas zdziwiło, bo nie grał źle i to po jego strzale najbardziej musiał wysilić się Leszczyński (fantastycznie się wyciągnął po główce Hiszpana).
Marek Papszun chyba żałuje tej roszady, bo w miejsce króla strzelców sprzed trzech sezonów pojawił się Brunes, który nieustannie podnosił ciśnienie szkoleniowcowi. Jak mógł pognać na bramkę rywala, to się poślizgnął. Jak podawał, to nie w tempo. Jak w doliczonym czasie gry miał piłkę na nodze, to kopnął w maliny. Nawet przy tej nieuznanej bramce oddał nieczyste uderzenie, więc ciężko chwalić go za dobrą reakcję w polu karnym.
Przebłyski – jak w wielu innych spotkaniach – pokazywał Amorim, lecz znów – jak w wielu innych spotkaniach – brakowało mu konkretów. Środek pola częstochowskiej ekipy był nudny jak flaki z olejem. To właśnie ten element gry musi najbardziej poprawić kandydat do mistrzostwa Polski. Bo tak jak wyszliśmy od efektownego porównania defensywy Rakowa z Lechią Gdańsk, tak równie dobrze można zauważyć, że atakujący „Medalików” tyle samo razy znaleźli drogę do siatki, co atakujący tej samej Lechii Gdańsk. Będącej w strefie spadkowej.
NOTY:
Śląsk Wrocław: Leszczyński (6+) – Petkow (6), Paluszek (4), Petrow (5) – Żukowski (4), Schwarz (5), Pokorny (6), Guercio (6) – Samiec-Talar (3), Jasper (4) – Musiolik (3)
Rezerwowi: Basse, Bejger, Szarabura i Gerstenstein (bez oceny)
Raków: Trelowski (5) – Svarnas (6), Arsenić (6), Rundić (5) – Tudor (5), Berggren (4), Koczerhin (3), Carlos (5) – Ameyaw (5), Amorim (5) – Lopez (5)
Rezerwowi: Brunes (2-), Barath (4) Makuch (2), Otieno (5), Diaz (bez oceny)
Sędzia: Szymon Marciniak (5)
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Twarda Cracovia do zgryzienia. Motor połamał zęby!
- Sutrykalia wracają do Śląska Wrocław
- Puszcza nie zepsuła tradycji fajnych szczecińskich domówek
Fot. newspix.pl