Śląsk Wrocław po dziesiątej kolejce zajmuje ostatnie miejsce w tabeli z dorobkiem czterech punktów. Nie wygrał jeszcze meczu, wygląda dramatycznie w ofensywie i defensywie, no i generalnie jest okazem totalnej degrengolady ludzi zarządzającym klubem. Nie możemy powiedzieć “business as usual”, bo WKS wyrwał się z przeciętności i dzięki temu może dzisiaj paradować po ulicach jako wicemistrz Polski. Chwalić się, jak prezes Załęczny, że kilka miesięcy temu było przecież super, top, picuś glancuś. Ale skupmy się na tym, co tu i teraz – czy był w tej lidze inny medalista, który tak bardzo kompromitowałby się na tym etapie sezonu?
Zajrzeliśmy do tabel od kampanii 2008/2009, czyli momentu przełomowego, jeśli chodzi o reformę rozgrywek i zmianę nazewnictwa. Od tamtej chwili Ekstraklasa jest Ekstraklasą, a 1. liga drugim poziomem rozgrywkowym. Ponad 15 lat to wystarczająca próbka, żeby stwierdzić, czy obecny Śląsk jest w polskim futbolu ewenementem, czy może ktoś wcześniej zaliczył już tak potężny zjazd tuż po odniesieniu sukcesu.
Nie szukaliśmy na siłę odpowiedzi jeszcze bardziej ukazującej upadek Śląska, ale wyszło, jak wyszło. W tym “konkursie” konkurencja była… tak, była, to ważne. Ale najważniejszą odpowiedź poznacie w dalszej części tekstu.
Jak wyglądały największe upadki medalistów? Odpowiadają za nie trzy, teraz cztery kluby
Zdarzały się już takie przypadki, gdy jakiś zespół z podium był po letniej przerwie nie do poznania. I zamiast podtrzymać dobrą passę z rundy wiosennej, gubił się choćby ze względu na udział w kwalifikacjach do europejskich pucharów. Do tej pory najdobitniejszym tego przykładem był Lech Poznań z 2015 roku. W maju sięgnął po mistrzostwo Polski, a w sierpniu i wrześniu był pośmiewiskiem na polskich boiskach. Po dziesięciu kolejkach miał bilans 1-2-7 i zajmował ostatnie miejsce w tabeli. Wygrał wtedy tylko z Lechią Gdańsk i takim startem właściwie wypisał się z walki o obronę tytułu.
Nie powiemy, że to okoliczność łagodząca, ale na taką formę w Ekstraklasie z pewnością wpływała gra na trzech frontach. “Kolejorz” nie miał przekładanych spotkań i do 26 września (10. kolejki z Górnikiem Zabrze) miał w nogach 7 dodatkowych gier, czyli łącznie 20 meczów zamiast 13. Warto przypomnieć, że dwa tygodnie później Maciej Skorża stracił pracę. Czarę goryczy przelała porażka 2:5 z Cracovią przed przerwą reprezentacyjną.
Co ciekawe, podobny zjazd Lech zaliczył pięć lat wcześniej. Uprzedził Wisłę Kraków i Ruch Chorzów w wyścigu o koronę mistrza Polska, ale kilka miesięcy później totalnie wybił się z rytmu. Po 10. kolejce był lepszy tylko od Śląska i Cracovii, miał jedynie dwa zwycięstwa na koncie, choć nie wyróżniał się tak tragicznym bilansem punktowym jak w 2015 roku. Ale i tak – w ponownej grze o mistrzostwo miał pozamiatane. Na tamtym etapie tracił do pierwszej Jagiellonii aż 13 punktów (22 do 9), a potem skończył sezon za jej plecami na piątej pozycji.
Oprócz Lecha na przestrzeni ostatnich 15 lat tylko Ruch i Piast przeżyły takie zjazdy z sezonu na sezon. Zaznały pocałunku śmierci, wspięły się na podium, ale jeszcze w tym samym roku było wiadomo, że raczej nie złapią stabilności na samym szczycie. To też nam mówi, że – w odniesieniu do Śląska Wrocław – to rzadki przypadek. Moglibyśmy dorzucić jeszcze Legię z 2016 roku, ale akurat ona z dorobkiem 10 punktów po dziesięciu kolejkach potrafiła się ogarnąć i z 13. miejsca w tabeli wbić się z powrotem na obroniony fotel lidera.
W największych zjazdach medalistów Śląsk pobił nawet Lecha, ale czy spadnie z ligi?
Zazwyczaj, jak ktoś zalicza takie skrajności, nie kończy tak źle, jak można się spodziewać. Spadek z Ekstraklasy? Nie, spokojnie. Lech po słabiutkim starcie w 2010/2011 skończył na piątym miejscu, a po tragicznym w 2015/2016 na szóstym. Różne doświadczenia miał Piast, bo w 2016/2017 skończył rundę zasadniczą w strefie spadkowej i musiał walczyć o utrzymanie, a z kolei w sezonie 2020/2021 do ostatniej kolejki walczył o bilet na kwalifikacje do europejskiej przygody, zajmując szóstą pozycję ze stratą punktu do czwartego Śląska. Nieciekawą bessę zaliczył też Ruch w 2014/2015, bo po rundzie zasadniczej był jednym z kandydatów do degradacji, ale ostatecznie wygrzebał się z samego dołu tabeli.
Podsumowując, w najnowszej historii najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce słabe, czy wręcz kompromitujące początki sezonu nie kończyły się kataklizmem dla medalistów. Ale… no właśnie, jest jedno “ale”. Dochodzimy do kwestii najważniejszej, czyli pytania, co będzie ze Śląskiem Wrocław, bo jak widzicie po powyższej tabelce, żadna z drużyn tuż po osiągnięciu podium tak bardzo nie zsunęła się w stronę przepaści. Minimalnie lepiej z pucharami radził sobie Lech, chociaż wygrał jakieś spotkanie, a na tym samym etapie miał 20 rozegranych meczów, nie 12 jak Śląsk.
Na obronę wrocławian można powiedzieć, że rozegrali osiem meczów w dziesięciu kolejkach, a dodatkowe sześć punktów zupełnie zmieniłoby perspektywę. Ale czy naprawdę ktoś uważa, że na przestrzeni ostatnich tygodni w tych dwóch spotkaniach wicemistrz Polski pokazałby coś więcej niż tę bryndzę, jaką zgotowało trio Balda & Załęczny & Magiera? Akurat na wagę kilku oczek w tabeli więcej? Nawet jeśli, zmiana w narracji byłaby kosmetyczna – nie najgorszy, a jeden z najgorszych zjazdów w historii Ekstraklasy.
Dla Jacka Magiery nie mamy dobrych wiadomości. Fornalik był wyjątkiem
Oczywiście ten zjazd trwa od początku 2024 roku, bo przecież Śląsk już wiosną zaczął punktować zdecydowanie gorzej niż w rundzie jesiennej w 2023 roku. Ale raczej nikt się nie spodziewał, że sukces zostanie tak źle skonsumowany, a wobec takich okoliczności najważniejsi ludzie w klubie powinni oglądać się za siebie. Właśnie wchodzimy w popularny okres pod względem niemiłych zaproszeń na dywanik. Jak już wspomnieliśmy, Skorża w analogicznej sytuacji stracił pracę w 2015 roku, a nie można zapominać o Jacku Zielińskim, który po regresie w 2010 roku bronił się zaledwie kilka tygodni dłużej.
Jan Kocian, mimo że zdobył z Ruchem brąz w sezonie 2013/2014, wpisał się w pewną regułę i po zjeździe w tabeli wypadł z karuzeli na początku października. Zaś jeśli chodzi o Piasta, za pierwszym razem w 2016 roku trener Latal rozstał się z klubem po nieporozumieniach związanych z planowaniem kadry, mimo że osiągnął wicemistrzostwo Polski. Na dziewięć spotkań (w tym pierwszych siedem kolejek Ekstraklasy sezonu 2016/2017) zastąpił go Jiri Necek z oszałamiającą średnią 0,78 punktu na mecz. Latał wrócił, znów się pokłócił, aż zastąpił go Dariusz Wdowczyk. Totalny rozgardiasz i przeciwieństwo 2020 roku, gdy trenerowi Fornalikowi dano czas na wyjście z letnio-jesiennego dołka. Ale nie jest to dobra informacja dla Jacka Magiery i spółki, bo spośród opisywanych tutaj przypadków ten jest absolutnym wyjątkiem.
Dlatego nie zdziwimy się, jeśli Magiera nie dotrwa do końca października. Na razie słyszymy, że wrocławscy urzędnicy czekają, co się wydarzy w najbliższych kilku kolejkach. Jedni woleliby już dokonać wstrząsu, inni niekoniecznie, ale – jak wiadomo – ostatnie słowo należy do prezydenta Wrocławia. To on zetnie ludzi, którzy przynieśli mu srebrny medal. Albo nie zetnie, o ile Śląsk zdoła się ekspresowo ogarnąć, co jest na ten moment tak prawdopodobne, jak dobry transfer napastnika w wykonaniu dyrektora Baldy. Nie życzymy źle trenerowi Magierze, a więc tym bardziej nie będziemy go w pierwszej kolejności obarczać winą za to, że WKS stał się bezzębny. Ale też nie ma co ukrywać, że niezależnie od impotencji polityków rządzących klubem to właśnie nad 47-latkiem wiszą teraz czarne chmury, zwłaszcza że zmiana trenera zazwyczaj była punktem zwrotnym w powrocie medalistów do względnej normalności.
W następnej kolejności czarne chmury dopadną Baldę i Załęcznego. A reszta…? Reszta, jak zwykle, się jakoś prześlizgnie.
Fot. Newspix
WIĘCEJ NA WESZŁO: