W niedzielę po południu siatkarze PSG Stali Nysa mieli grać spotkanie pierwszej kolejki z Resovią. Zamiast tego wrócili do miasta, ledwo zdążywszy przed zamknięciem mostu. Dojechali do mieszkań, zabezpieczyli najważniejsze rzeczy, po czym ruszyli pomagać ludziom w walce ze straszną powodzią. – Widziałem zamknięte sklepy, kolejki i ludzi kupujących niezbędne produkty – mówi nam prezes klubu, Robert Prygiel. – Zabrałem, dokumenty, koszulkę, najpotrzebniejsze rzeczy. Jestem bezpieczny. Kolega miał w ogóle problem z wejściem do mieszkania – dodaje przyjmujący Stali Michał Gierżot.
Gdy zawodnicy PSG Stali Nysa jechali do Rzeszowa na spotkanie z Asseco Resovią (miało zostać rozegrane w niedzielę o 14.45), wiedzieli, że jest zagrożenie powodziowe w ich regionie, ale nikt nie miał pojęcia, że sytuacja stanie się tak poważna. W sobotę wieczorem było to już oczywiste i klub opublikował komunikat, że ze względu na zalanie domu jednego z siatkarzy oraz ze względu na rodziny ludzi z klubu, będące w niebezpieczeństwie, wnioskował o przełożenie spotkania, ale nie uzyskał na to zgody.
Michał Gierżot, przyjmujący Stali: – W tamtym momencie nie wyobrażałem sobie, że wyjdę na parkiet i będę rozgrywał mecz. Są rzeczy dużo ważniejsze, a taką rzeczą jest zdrowie najbliższych.
Ostatecznie, po przepychankach i krytyce Resovii oraz władz ligi w mediach społecznościowych, spotkanie przełożono. W niedzielę cała drużyna ruszyła z powrotem do domu z jedną myślą w głowie: „Chcemy pomóc w walce z kataklizmem”.
Ledwo zdążyli wrócić
Gdy rozmawiałem dziś po południu z Robertem Pryglem, prezesem PSG Stali Nysa, znajdował się w klubowej hali. Obiektu używają teraz głównie służby i ludzie, którzy musieli uciekać z domów. Obok Prygla w hali był trener Stali, Daniel Pliński. – W niedzielę przekroczyliśmy Nysę jakieś 20 minut przed zamknięciem mostu. Najpierw musieliśmy chwilę czekać, ale udało się. Służby prosiły nas tylko, by jechać z ograniczoną prędkością – powiedział nam szkoleniowiec o powrocie do miasta. – Mieliśmy dużo szczęścia. Spóźnilibyśmy się o paręnaście minut i nie wiem, co by było – dodaje Gierżot.
Prygiel nie jechał autokarem z drużyną. – Byłem później, nie udało mi się przekroczyć rzeki. Musiałem zostać u znajomych. Zawodnicy dojechali do domów, zabezpieczyli to, co najważniejsze. A później ruszyli na rynek, żeby pomagać. Zabezpieczali bazylikę, ale też posesje prywatne. Trochę wyglądało to tak, że pytali komu pomóc, jak pomóc i wspierali mieszkańców Nysy. Niektórzy wrócili do mieszkań, a trener Pliński oraz statystyk Kacper Goździkiewicz dalej pomagali. Tu przy sklepie, przy restauracji, przy poczcie. Pomagali też piłkarze miejscowego klubu – opowiada w rozmowie z Weszło.
Goździkiewicz miał zresztą problem, by wrócić do siebie. Ze względu na poziom wody nie mógł dojść do swojego bloku.
A Gierżot, z którym rozmawiałem dziś po południu, dorzuca: – Dziesięciu chłopa, targających ciężkie worki z piaskiem. Wiedzieliśmy, że naszym obowiązkiem jest chronić miasto i ludzi. To było ciekawe, choć trudne doświadczenie.
„Najgorsze jednak przed nami”
Sytuacja w Nysie już od samego rana nie była najlepsza. – Widziałem dużo przygnębienia. Przed południem pojechaliśmy zrobić zakupy spożywcze. Wokół samochody pozostawione w miejscach, ulokowanych dość wysoko. Ludzie chodzący w kaloszach albo klapkach. W niektórych miejscach woda była do kolan, w innych do pasa. Ruch już rano był mocno ograniczony. Dużo sklepów pozamykanych, przed wieloma duże kolejki. Ludzie kupowali przede wszystkim wodę oraz produkty, których można dłużej używać, jak konserwy. Nie dziwię się, bo nikt z nas nie wie, co nas w zasadzie czeka – opisywał nam Prygiel.
Powódź w Nysie
Dodał też: – Wydawało się, że noc w niedzieli na poniedziałek była najgorsza, ale najgorsze chyba jednak przed nami.
Gdy to mówił, było przed 13.00. Podano już informację, że pękł zbiornik retencyjny Topola na Nysie Kłodzkiej. Pojawiły się nagrania, na których rwąca woda płynęła w stronę Paczkowa i Nysy. Jezioro Otmuchowskie było już przepełnione, Nyskie – kolejny zbiornik – miało już tylko niewielką rezerwę. Sytuacja stawała się dramatyczna.
– W połowie miasta nie było prądu i wody. Część chłopaków pojechała do domów, część została z najbliższymi, w bezpieczniejszych miejscach. My najbliższe godziny spędzimy na hali. Może nawet będziemy tutaj dwa, trzy dni. Sztab kryzysowy przekazał nam, żebyśmy przede wszystkim zadbali o siebie. Usłyszeliśmy, że obecnie mamy nie angażować się w pomoc w najtrudniejszych miejscach, bo nie wiadomo, jak duża będzie fala i jak poważna stanie się sytuacja – mówił nam Prygiel.
Stała się bardzo poważna. Pojawiła się informacja o uszkodzonym wale w Nysie. Żołnierze próbowali go naprawiać z powietrza. Po godzinie 16.00 burmistrz Nysy, Kordian Kolbiarz, przekazał mieszkańcom: – Jestem zmuszony ogłosić ewakuację. Sytuacja jest bardzo groźna, zagraża zdrowiu i życiu. Jeżeli możecie, ewakuujcie swój dobytek, swoich najbliższych, siebie. Warto wejść na najwyższą kondygnację budynku, bo fala może być kilkumetrowa. To oznacza, że będziemy mieć zalane niemal całe miasto.
Dramatyczna sytuacja w Nysie
Brak kontaktu z dwoma osobami
Ludzie ze Stali Nysa już w niedzielę przed południem nie mieli kontaktu z członkiem sztabu i jednym zawodnikiem. – Ich miejsca zamieszkania zostały mocno zalane. Podejrzewamy, że nie mają prądu – mówił nam Prygiel.
Opowieść Michała Gierżota: – Połowa drużyny mieszka przed mostem, a połowa za nim. Ja, Kamil Kosiba i Remigiusz Kapica postanowiliśmy wyjechać. Ewakuowaliśmy się jako jedni z pierwszych. Kamil miał auto zaparkowane po tamtej stronie. Uznaliśmy, że jeżeli mamy siedzieć w domu bez prądu, z problemami z żywnością, to lepiej jednak opuścić to miejsce. Mam w głowie obrazy z niedzieli. Jak szliśmy pomóc przy katedrze, woda po kolana. Nasz środkowy, Dominik Kramczyński, miał w ogóle problem, by wejść do swojego budynku. U mnie w bloku jeszcze było sucho. Tylko piwnica została trochę zalana. Z mieszkania zabrałem dokumenty, koszulkę, trochę najbardziej potrzebnych rzeczy. Gdy ogłoszono, że runęła tama, opuszczaliśmy Nysę. Teraz jestem pod miastem, w bezpiecznym miejscu. Dalej mam na sobie klubowe spodnie.
Michał Gierżot w barwach reprezentacji Polski
Jak było z tym przełożonym meczem?
W czwartek Stal miała we własnej hali rozegrać spotkanie z PGE GiEK Skrą Bełchatów, ale mecz został przełożony. Podobnie jak kilka dni wcześniej ten z Asseco Resovią, choć w jego przypadku były duże kontrowersje. Gdy Stal zasugerowała, że przeciwnicy oraz Polska Liga Siatkówki nie chcieli pójść jej na rękę, w Internecie zawrzało. Dostało się władzom klubu z Rzeszowa, krytykowani byli również poszczególni siatkarze. Po tym, jak mecz ostatecznie przełożono, zareagował Karol Kłos.
„Rozpętała się ogromna burza, która nikomu nie jest potrzebna. Czuję się wywołany do odpowiedzi. Razem z chłopakami z Asseco Resovii nie wyobrażaliśmy sobie grać meczu dzisiaj przeciwko Stali Nysa. Bardzo dobrze, że on się nie odbędzie. Najważniejsze jest bezpieczeństwo rodzin chłopaków z Nysy. Zamiast odpowiadać w SM na wszystkie zarzuty, nakręcać to jeszcze bardziej, wolałem wieczorem wykonać kilka telefonów i działać. Bardzo łatwo kogoś ocenić, skreślić czy pogrążyć, gdy nie wiesz wszystkiego. Jeszcze łatwiej gdy nie lubisz człowieka, klubu lub organizacji. Życzę wszystkim spokoju i zdrowia na zagrożonych terenach, bo to dziś jest najważniejsze” – napisał w mediach społecznościowych kapitan Resovii.
Zareagował też prezes klubu, Piotr Maciąg. W mediach opowiedział, że w sobotę wieczorem zadzwonił do niego Prygiel z sugestią, że mecz należałoby przełożyć. Maciąg miał go poinformować, że tego typu decyzję podejmują władze PLS-u. Po pewnym czasie prezesi obu klubów mieli otrzymać pismo od PLS-u z rekomendacją, by jednak zagrać, ale jednocześnie z informacją, że mecz może zostać odwołany, jeśli zgodę na to wyrazi Resovia. Według Maciąga, Prygiel nie zawarł zgody rzeszowskiego klubu, pisząc do władz ligi, i dlatego to wszystko tak się przeciągnęło, a informacja o przełożeniu meczu została podjęta dopiero po północy, gdy wiele osób rozgrzało to już do czerwoności.
Najważniejsze osoby ze Stali zastanawiały się, w jaki sposób odpowiedzieć na słowa Maciąga. Ostatecznie jednak uznano, że są sprawy ważne i ważniejsze, a do tych drugich należy walka z żywiołem. Na koniec Prygiel: – Mamy teraz zupełnie inne problemy. Chciałbym podziękować za wyrozumiałość i ostateczną decyzję lidze, Polsatowi i Resovii.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO: