Pamiętacie drugą część “Kill Billa” Quentina Tarantino i scenę, w której bohaterka jest w trumnie, zagrzebana w ziemi, ale wydobywa się jakimś cudem na powierzchnię, używając pięści? Polscy siatkarze w półfinale igrzysk z Amerykanami zrobili coś podobnego, choć z użyciem wielkiej determinacji, umiejętności siatkarskich i gry psychologicznej. To, co przed chwilą obejrzeliśmy, było czymś więcej, niż meczem siatkarskim stojącym na kapitalnym poziomie. Myślę, że obejrzeliśmy jeden z najbardziej niesamowitych powrotów w historii polskiego sportu. Cierpi ci jeden kolega, drugi musi zejść, a ty mimo to wzbijasz się na absolutne wyżyny. Ten mecz powinno się pokazywać każdemu, kto w pewnym momencie czuje, że coś go boli i traci wiarę. On powinien być wzorcem, jak ten z Sevres pod Paryżem, niedaleko hali.
Gdy w połowie trzeciego seta, przy stanie 13:9 dla USA, Paweł Zatorski po zderzeniu z Marcinem Januszem leżał na parkiecie, zwijając się z bólu, zastanawiałem się nad dwoma kwestiami. Pierwsza, jak pewnie wszyscy – czy będzie w stanie wrócić do gry? Druga – a jeżeli nawet wróci, to jak to wpłynie na obie drużyny?
W sporcie czasami jest tak, że gdy zawodnik drużyny przegrywającej cierpi, ci, którym idzie, zostają wybici z rytmu. Tyle że tutaj po drugiej stronie siatki nie stali bardziej emocjonalni, empatyczni Brazylijczycy, Francuzi czy Włosi, ale chłodni goście z USA, grający jak maszyny i mający w głowach, że to ostatnia szansa na wywalczenie w tym składzie olimpijskiego złota.
Oni nie będą na boisku okazywać współczucia. Dlatego nie dość, że serwowali w Zatorskiego, to jeszcze celowali tak, żeby musiał odbijać prawą, bolącą stroną.
Kamery w pewnym momencie pokazały tatę Pawła, pana Jacka Zatorskiego. Mocny, emocjonalny obrazek – na twarzy ojca mieszanina strachu, przerażenia i troski. Teraz jest pewnie ulga i przeolbrzymia radość.
Czy ktoś jeszcze w to wierzył?
Pierwszy serwis po przerwie – mocno, w Zatorskiego. Nasz libero odbija, ale wydaje z siebie okrzyk bólu. Później będzie się to powtarzało w kilku kolejnych akcjach. Na igrzyska możesz powołać tylko 12 podstawowych graczy i Nikola Grbić nie zdecydował się na dwóch libero. Z mocnych drużyn zrobił to tylko trener Włochów, Ferdinando De Giorgi. Czyli jeżeli nie Zatorski, jako libero musiałby grać prawdopodobnie Aleksander Śliwka, który nigdy w meczu o aż taką stawkę nie pełnił tej roli. Czyli mamy problem.
Bywa, że zespoły, które dotyka coś podobnego, jednoczą się, trochę na zasadzie: “Pokażmy wszystkim, że potrafimy wygrać, mimo takiej sytuacji”. Drużyna Grbicia kojarzy mi się z grupą ludzi, która jest przygotowana na różne scenariusze. Ale na taki jakby jednak nie była, bo wydawało się, że ta konstrukcja sypie się jak domek z kart. Polacy po zdarzeniu z Zatorskim nie skończyli dziewięciu kolejnych ataków. Wilfredo Leon dał się zablokować z lewego skrzydła. Symbolem nagłej nieporadności była akcja, w której źle ustawiony był Tomasz Fornal, dograł piłkę nie wiadomo do kogo i zamiast ataku mieliśmy przebicie Marcina Janusza. Dodajmy – przebicie w aut.
Amerykanie ciągle grali jak nakręceni, a Polaków dobił jeszcze problem zdrowotny Janusza, który musiał opuścić boisko. Czy w czwartym secie, gdy rywale wyszli na prowadzenie kilkoma punktami, ktoś wierzył w to, że Polska to jeszcze odwróci?
Podejrzewam, że mniejszość. Albo nawet zdecydowana mniejszość.
Jak Djoković z Nadalem
Ale zaczęły się dziać rzeczy niesamowite. Heroiczna walka Polaków, rozgrywających najważniejszy mecz w życiu. Kapitalne obrony, Fornal patrzący, w stylu Michała Kubiaka, głęboko w oczy przeciwnikowi. As Leona. To był fantastyczny zryw, który doprowadził do remisu 13:13 przeciwko wciąż bardzo mocnym Amerykanom. Czwarty set od pewnego momentu stał się pasjonującą bitwą, która rozgrywała się na poziomie siatkarskim, ale też na płaszczyźnie psychologicznej. Raz my, raz oni. Kto kogo. To był siatkarski odpowiednik najlepszych meczów Novaka Djokovicia z Rafą Nadalem czy Igi Świątek z Aryną Sabalenką.
Tomasz Fornal w ataku
Końcówka czwartego seta, 20:18 dla Amerykanów. Nikola Grbić prosi o czas. Drużyna wierzy w zwycięstwo. Na przerwie lecą “kurwy”, Serb uspokaja zespół. Mówi zawodnikom: “Panowie, spokojnie, jedna rzecz. Gdy będą kluczowe piłki w secie, najprawdopodobniej nie będzie ich dostawał Thomas Jaeschke. Koncentrujcie się na innych”.
Rozgrywający Amerykanów, Micah Christenson, próbuje grać na przekór i chyba popełnia błąd. Jaeschke dostaje od niego trzy piłki, kończy tylko ostatnią. A Polacy, w których szeregach szaleją Leon i Fornal, fenomenalną grą doprowadzają do tie-breaka.
Trener Amerykanów, John Speraw, mówił mi kilkanaście dni temu, że są dwa mecze, które jako szkoleniowiec chciałby rozegrać jeszcze raz, a jednym z nich jest półfinał mistrzostw świata z 2018 roku przeciwko Polakom. Wtedy jego kadra prowadziła 2:1 w setach, a jednak poległa po tie-breaku. Zupełnie tak, jak dziś. Wtedy po wygranym przez Polaków secie kamery wychwyciły, jak Kubiak krzyczy w stronę Taylora Sandera: “Weź se, kurwa, challenge”.
Dziś Polacy przebili tamten wyczyn, bo zrobili coś kosmicznego. A Fornal, zwłaszcza od czwartego seta, był najlepszą wersją Kubiaka – kończąc ataki, a jednocześnie w swoim, nieco łagodniejszym stylu prowokując przeciwników. W całym spotkaniu skończył 13 z 21 ataków, dokładając do tego świetną pracę w innych elementach.
Nierówny, ale wiedział, kiedy błysnąć
Norbert Huber zagrał w pierwszej szóstce głównie dlatego, że straciliśmy przez kontuzję Mateusza Bieńka. Na ławce nie było trzeciego środkowego, podobnie jak drugiego libero. Huber grał dziś nierówno – skuteczne ataki mieszał z błędami, ale wiedział, kiedy wzbić się na najwyższy poziom. w tie-breaku, który trzeba było jak najlepiej zacząć, to on zdobył dwa pierwsze punkty – najpierw atakiem, a chwilę później asem serwisowym.
Norbert Huber i Nikola Grbić
W trakcie spotkania media społecznościowe roiły się od porad dla Grbicia, by ściągnął tego nieskutecznego Kurka. Ten nieskuteczny według internautów Kurek znów nie wyglądał najlepiej w ataku, ale ponownie potrafił dać więcej zespołowi w najważniejszych momentach.
Grzegorz Łomacz, który zastąpił Janusza, może teraz śmiać się w twarz tym wszystkim, którzy pisali, że jest już za słaby, za stary i zbyt przewidywalny, by brać go na igrzyska. Choć akurat przy stanie 14:12 w tie-breaku wiadomo było, że wystawi do Leona. Pierwszej piłki Wilfredo nie skończył. Ale drugą już tak.
Właśnie – Wilfredo. Przypomina mi się teraz ostatni mecz Polaków przed igrzyskami. Turniej towarzyski w Gdańsku. Po drugiej stronie siatki Amerykanie. Leon gra tylko w pierwszym secie. Serwuje dobrze, ale w ataku ma problem – nie kończy żadnej z czterech akcji. Później schodzi. Grbić tłumaczył, że miał drobne problemy mięśniowe. Polacy ostatecznie wygrali 3:2, tak jak dziś, a Leon po tamtym spotkaniu uspokajał dziennikarzy, których niepokoiła jego dyspozycja w ataku. Najpierw mówił, że czuje się zdrowy i gotowy do gry. A później stwierdził: – Spokojnie, podczas igrzysk będzie dobrze, zobaczycie.
Miał rację, może poza tym “spokojnie”, bo w wielu polskich domach na pewno było dziś bardzo nerwowo i głośno. Od wiary, przez gasnącą wiarę i lekką nadzieję, po wielką euforię.
Mam wrażenie, że jeżeli wygrywasz w takim stylu ze świetnie dysponowanymi Amerykami, to nie możesz przegrać olimpijskiego finału.
Niezależnie od tego, czy wpadniesz na Francuzów, czy Włochów.
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:
- Siatkarki zostały rozbite. “Amerykanki weszły na olimpijski poziom”
- Igrzyska w wykonaniu siatkarek? Bardzo przeciętne [KOMENTARZ]
- Jak zapominalski żartowniś został świetnym trenerem. Historia Michała Winiarskiego