Reklama

Pogačar vs Vingegaard, rekordowy Kwiatkowski i pogoń Cavendisha za historią. Czas na TdF

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 czerwca 2024, 20:26 • 17 min czytania 3 komentarze

Kolejny, już trzeci odcinek wspaniałej rywalizacji Tadeja Pogačara oraz Jonasa Vingegaarda. Rekordowy występ Michała Kwiatkowskiego. Pogoń za historią Marka Cavendisha. I wyjątkowa trasa, która tym razem nie doprowadzi najlepszych kolarzy świata do Paryża, bo tam i tak trafią niedługo później. Jutro rozpocznie się Tour de France, największy wyścig świata. Jak co roku – będzie na co czekać i co oglądać.

Pogačar vs Vingegaard, rekordowy Kwiatkowski i pogoń Cavendisha za historią. Czas na TdF

Po wirusie, ale w pełni gotowy

W 2020 roku Tadej Pogačar sensacyjnie pokonał w Tour de France starszego rodaka, Primoža Roglicia. W 2021 potwierdził, że na francuskich drogach jest bezapelacyjnie najlepszy, a jego wygrana nie była już niespodzianką. I gdy wydawało się, że czeka nas okres dłuższej dominacji młodego Słoweńca, nagle pojawił się jeszcze większy kozak, w dodatku z piekielnie mocnym zespołem. I to Jonas Vingegaard wygrywał Tour w kolejnych dwóch sezonach.

O Duńczyku jednak za chwilę. Bo wydaje się, że w tym roku to nie on, a na powrót Tadej będzie głównym faworytem.

Słoweniec miał genialną wiosnę. Do tego w sumie już przyzwyczaił, rokrocznie wygrywa bowiem któryś z Monumentów i kilka innych wyścigów. W tym sezonie jego łupem padły Strade Bianche, Liège-Bastogne-Liège, a także tygodniowa Volta a Catalunya, gdzie wygrał każdą możliwą klasyfikację – generalną, punktową i górską. A potem pojechał na Giro d’Italia, powalczyć o kolejny wielki triumf. To była nowość, we Włoszech nigdy wcześniej nie startował.

Reklama

A tegoroczną edycję przejechał tak, jakby znał każdy zakątek trasy. Doskonale wiedział, kiedy zaatakować. Kiedy nieco zwolnić. Kiedy przypilnować rywali, a kiedy nieco ich podmęczyć. Wygrał sześć etapów. Na trzech innych stał na podium. Rozniósł konkurencję. Nad drugim Danielem Martinezem miał 9 minut i 56 sekund przewagi. Od 59 lat nikt nie wygrywał w takim stylu.

Zwycięstwo w Giro to niesamowite doświadczenie, zawsze będę je świetnie wspominać. To naprawdę wiele dla mnie znaczyło. Wygrać w taki sposób… to jedno z największych zwycięstw w mojej karierze – mówił po tamtym wyścigu. Co jednak istotniejsze, podkreślał, że czuje się zupełnie inaczej, niż rok temu, gdy po złamaniu nadgarstka nie był i w najlepszej formie fizycznej, i psychicznej. Ale najważniejsze były chyba jego inne słowa.

– Właściwie aż do tego Giro zawsze myślałem o tym, by w każdym wyścigu jechać na pełnym gazie od startu do mety. Uwielbiam takie ściganie, ale podczas Giro myślałem raczej o tym, by niektóre dni były łatwiejsze. Naprawdę je doceniałem, a jeszcze kilka lat temu, na przykład w UAE Tour, gdy jechaliśmy pięć godzin na 150 watów, byłem wściekły. Teraz bardziej doceniam to, że mogę pojechać trochę luźniej. Być może z powodu Touru, ale także wieku, nie chce się codziennie jechać na maksa. Czasami po prostu dobrze jest pojechać spokojnie i porozmawiać w peletonie*.

To tak ważne, bo do tej pory Tadej faktycznie tracił czasem siły zupełnie niepotrzebnie, gdy ponosiła go fantazja. W trakcie Giro za to atakował, kiedy chciał, ale równocześnie wiedział, że czasem musi odpocząć. Efektem była absolutna dominacja. Jasne, nie miał tam rywali pokroju Vingegaarda, ale rozmiary jego zwycięstwa i tak robiły ogromne wrażenie. Jeśli podobnie przejedzie przez Tour, powinien wygrać. A motywację ma – rok temu co prawda wystartował, ale po kontuzji nie był w pełni formy, sam przyznawał, że nie czuł się w stu procentach pewny siebie i swoich możliwości, gdy zaczynał tamtą edycję Wielkiej Pętli.

Teraz wątpliwości właściwie nie ma. Co prawda Słoweniec mówił, że niedawno przeszedł koronawirusa, ale zapewniał przy tym, że choroba obeszła się z nim łagodnie. – Był mały znak zapytania, ale w pełni wyzdrowiałem. Nie było tak źle, czułem się, jakbym miał typowe przeziębienie, szybko przeszło. Gdy miałeś już wcześniej wirusa – a ja miałem raz czy dwa – na ogół przechodzisz go potem łagodniej – mówił. Dodawał też, że treningi zatrzymał właściwie na jeden dzień.

Reklama

A skoro tak, to misja „Dublet” jest wciąż aktywna.

Bo o to głównie chodzi. O wygranie w jednym sezonie Giro i Touru. W XXI wieku nie dokonał tego jeszcze nikt, ostatni był Marco Pantani w 1998 roku. Próbował Alberto Contador w 2015 roku, ale po triumfie we Włoszech, skończył na piątym miejscu w Paryżu. Bliżej był trzy lata później Chris Froome, który też wygrał Giro, ale Wielką Pętlę zakończył jako trzeci najlepszy kolarz. Tadej ma jednak wiele atutów w ręku.

We Włoszech jechał komfortowo, szybko wypracował sobie wielką przewagę. Miał dobry okres przygotowawczy do Tour de France, gdy – poza koronawirusem – właściwie nic mu nie przeszkadzało. Jonas Vingegaard za to nadział się na problemy, o których za chwilę. Przede wszystkim jednak Słoweniec został obudowany najlepszymi pomocnikami, na jakich mógł sobie pozwolić UAE Team Emirates.

Tadejowi nie będzie co prawda towarzyszyć Rafał Majka – kluczowy dla jego triumfu w Giro – ale u boku Słoweńca pojawią się między innymi Adam Yates (trzeci w TdF 2023), Juan Ayuso (trzeci we Vuelcie 2022) czy Joao Almeida (trzeci w Giro 2023). W innych ekipach każdy z nich mógłby być liderem. W tej konkretnej będą mieli jednak za zadanie głównie pomagać Tadejowi, a na niektórych etapach być może powalczyć też o swoje (mniejsze) cele. A przecież do tego dochodzą też kolarze tacy jak Paweł Siwakow, Marc Soler, Tim Wellens i Nils Politt. Biorąc pod uwagę charakterystykę każdego z nich, UAE będzie w stanie zabezpieczyć swojego lidera na każdym terenie.

Pogacar, Vingegaard i Yates

Tadej Pogačar, Jonas Vingegaard i Adam Yates na podium TdF 2023. Fot. Newspix

To jeden z najmocniejszych zespołów w historii Touru. Jeśli chodzi o etapy górskie, to mamy supergwiazdy, to wielki honor mieć ich jako kolegów z zespołu. Na płaskich i technicznych etapach też będziemy bardzo mocni. Możemy być pewni siebie – mówił sam Pogačar o zespole. A o sobie – że czuje się nawet mocniejszy, niż w czasie Giro. A jeśli faktycznie tak jest, to kto wie, czy racji nie ma Marc Madiot, menadżer Groupama-FDJ, który stwierdził niedawno, że Tour zakończy się po trzech etapach.

Tadej rozbije peleton i zdmuchnie Vingegaarda. Na jego miejscu to bym zrobił, by nie pozwolić Jonasowi powrócić do najwyższej formy – mówił Madiot. Jeśli ma rację, duża część emocji w Tourze szybko może nas opuścić. Tym bardziej, że na czwartym etapie kolarzy czekają pierwsze góry, które dla Vingegaarda w tym roku mogą być wyzwaniem.

A dlaczego triumfator z ostatnich dwóch lat może mieć problemy?

„Każdy zawodnik po kontuzji jest niepewny swego”

Rok temu o tym, jak trudno jest przejechać Tour de France po poważnym urazie, przekonał się Tadej Pogačar. Słoweniec przez jakiś czas rywalizował na równi z Jonasem Vingegaardem, ale w końcu trafił się etap, podczas którego opuściły go wszystkie siły. Na tyle, że kolegom przekazał tylko, krótkie: „I’m gone. I’m dead”. Potem powalczył jeszcze o etapowe zwycięstwa, zresztą z niezłym skutkiem. Ale w generalce przegrał.

Teraz po urazie jest Jonas. Doznał go 4 kwietnia, na czwartym etapie Itzulia Basque Country. Kraksa, w jakiej wziął wtedy udział, zakończyła się w jego przypadku złamaniem obojczyka, kilku żeber i odmą płucną. Ze szpitala wyszedł po 12 dniach. Długo nie było wiadomo, czy w ogóle zdąży się przygotować na Tour. W ekipie Vismy początkowo mówiono, że wystartuje w Wielkiej Pętli tylko, jeśli będzie na sto procent gotowy. Potem nieco tę narrację zmieniono i stwierdzono po prostu, że pojedzie, „jeśli będzie czuł się przygotowany”.

A przygotowania Duńczyka trochę trwały. Na rower wsiadł początkiem maja.

– To naprawdę dobre uczucie móc w końcu jeździć, jakby wszystko znów było normalne. Możliwość jazdy po drodze jest naprawdę niesamowita. Nie mogę się doczekać kolejnych etapów. Czuję się naprawdę dobrze. Wciąż nie jestem w 100 proc. sprawny fizycznie, ale jest coraz lepiej. Mam nadzieję, że będę na starcie Tour de France. Nie wiemy dokładnie, na jakim etapie rehabilitacji będę w tym momencie, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dotrzeć tam w jak najlepszej formie – mówił wtedy w filmie opublikowanym przez swój zespół.

Duńczyk trenował później na Majorce. Z czasem – końcem maja – wybrał się na faktyczny obóz wysokogórski w alpejskim Tignes, a po Critérium du Dauphiné rozpoczął przygotowania z kolegami, którzy występowali w tym wyścigu. W tamtym okresie jego trenerzy nadal przyznawali, że nie wiadomo, czy Jonas wystąpi w Tourze. W końcu jednak trzeba było podjąć decyzję, a postawa Vingegaarda na treningach sugerowała, że sobie poradzi. Gdyby nie bronił tytułu, być może zostałby w domu. A w tej sytuacji po prostu wypadało się pojawić.

Więc Jonas na trasie Touru się zamelduje. A na co będzie go stać?

Nie odważę się powiedzieć, w jakiej są dyspozycji. Nie zrobią też tego oni sami. Każdy zawodnik po kontuzji jest niepewny swego. Dopiero po pierwszym weekendzie [wyścigu] będziemy w stanie ocenić ich formę – mówił niedawno Tiesj Benoot, jeden z pomocników Jonasa desygnowanych na tegoroczny Tour. Mówił w liczbie mnogiej, bo miał też na myśli Wouta Van Aerta, też pokiereszowanego. Belg miał nawet pierwotnie nie jechać w Tourze, ale z powodu kontuzji wielu kolegów jednak się tam pojawi.

Poza tą dwójką Jonasa wspierać będą też Matteo Jorgenson, Wilco Kelderman (swoją drogą ominął Giro, gdzie miał jechać, z powodu złamanego obojczyka), Christophe Laporte, Jan Tratnik i Bart Lemmen. To solidna ekipa, ale nie tak znakomita jak to bywało w poprzednich latach. Brak tu przede wszystkim Seppa Kussa, jednego z najważniejszych pomocników Vingegaarda – i zwycięzcy ubiegłorocznej Vuelty – który przechodzi przez powikłania związane z zakażeniem koronawirusem i został wycofany z rywalizacji na ostatnią chwilę. W jego miejsce dowołano doświadczonego Lemmena.

Naszym głównym celem jest oczywiście wygranie klasyfikacji generalnej. Chcę się do tego przyłożyć – mówił niedawno Wout Van Aert. W Vismie w tym sezonie mnóstwo jest jednak niewiadomych. W jakiej formie będzie Jonas? Czy Wout jest gotowy mu pomóc tak, jak robił to w poprzednich sezonach? Jak odbije się na strategii zespołu brak Seppa Kussa? I czy kolarze tacy jak Jorgenson czy Laporte zdołają doprowadzić swojego lidera do sukcesu?

Wout Van Aert i Jonas Vingegaard

Wout Van Aert i Jonas Vingegaard w czasie ubiegłorocznego TdF. Fot. Newspix

O ile ludzie wewnątrz zespołu sami twierdzą, że po prostu nie są w stanie tego przewidzieć, o tyle bardziej pewni są tego… rywale Jonasa. Tadej mówił, że kontuzja nie powinna wpłynąć na występ Duńczyka, a w UAE Team Emirates zakładają nawet, że to nadal on jest głównym faworytem do wygrania Touru. Tak przynajmniej mówił Jose Antonio Fernandez, menadżer zespołu, w belgijskiej Sporzie.

– Jonas Vingegaard miał poważny wypadek podczas Itzulia Basque Country? W zeszłym roku Tadej rozbił się trzy tygodnie później, w kwietniu, i aż do próby czasowej Tour de France, walczył z Jonasem jak równy z równym. Vingegaard od jakiegoś czasu trenuje na wysokości i robi to na tyle spokojnie, że jego ekipa mogła się tym już nawet pochwalić w social mediach. Do tego jest liderem zespołu, który w zeszłym roku wygrał trzy wielkie toury. To Jonas Vingegaard jest głównym faworytem Tour de France – twierdził.

Zasłona dymna? Możliwe. Ale może też przypomnienie, że Jonasa nie należy skreślać. Postronni kibice zresztą na pewno chcieliby, żeby ten był w świetnej dyspozycji. Bo choć na Tourze pojawią się inni wielcy kolarze, to trudno zakładać, by któryś miał zagrozić duopolowi Vingegaard- Pogačar.

No chyba że jednak trafi się…

Trzeci do tanga?

Po raz pierwszy w dziejach w jednym wyścigu wystartują wszyscy kolarze z tak zwanej „Wielkiej szóstki”. Nazwa co prawda jest stosunkowo nowa, ale większość z zawodników, już od kilku sezonów nadaje ton rywalizacji. Są więc w tejże szóstce Pogačar i Vingegaard. Są też Wout van Aert (wiadomo, we Francji jako pomocnik) i Mathieu van der Poel (być może powalczy o zwycięstwa etapowe). Ale są też Remco Evenepoel i Primož Roglič. I to dwaj ostatni mają być głównymi rywalami Tadeja oraz Jonasa.

Roglič na karku ma już 34 lata. O zwycięstwie w Tour de France marzy od dawna, był tam czwarty i drugi. Wygrywał Giro (2023) i Vueltę (trzy razy z rzędu w latach 2019-2021). Ale we Francji triumfu wciąż nie ma, bo najpierw w wielkim stylu wyrósł mu Pogačar, a potem w jego własnym zespole pojawił się fenomenalny Vingegaard. Przed tym sezonem starszy ze Słoweńców zmienił więc barwy i po siedmiu znakomitych latach w Jumbo, trafił do Bory.

W tym sezonie jeździł niewiele. W Paryż-Nicea był w średniej dyspozycji. W Kraju Basków też wziął udział w tej samej kraksie, w której kontuzję doznał Vingegaard. On jednak wyszedł z niej niemal bez szwanku, szybko wrócił na rower. Ma świeże nogi, za sobą sporo udanych treningów. Startował w Criterium du Dauphine, standardowym głównym sprawdzianie przed Tour de France, i okazał się tam najlepszy. Jest w formie, to widać. Ma też dostać dobrych pomocników – przede wszystkim w osobach Jaia Hindleya i Aleksandra Vlasova.

Primoz Roglic

Primož Roglič w barwach Team Red Bull-BORA-hansgrohe. Fot. Newspix

Czy to wystarczy by pokonać Tadeja i Jonasa? Może być trudno, ale gdyby tym przytrafiły się po drodze jakieś problemy, to kto wie. Nawet miejsce na podium byłoby jednak sukcesem dla Primoža – w końcu w zeszłym roku we Francji w ogóle się nie pojawił, a dwóch poprzednich edycji tego wyścigu nie ukończył. Ale on z Touru ma w ogóle doświadczenie. A inny z faworytów nie jechał tam jeszcze ani razu.

Mowa o dekadę młodszym Remco Evenepoelu (nawiasem pisząc: on też brał udział w tej samej kraksie w Kraju Basków, co Roglić i Vingegaard). Belg doskonale jeździ na czas – a to może się okazać naprawdę istotne w tegorocznej Wielkiej Pętli – ale radzi też sobie w górach, a do tego jest groźny na etapach pagórkowatych, gdzie można odrobić kilka czy kilkanaście sekund. Bywa niesamowicie eksplozywny, potrafi zaskoczyć atakiem nawet najlepszych rywali. No i mimo że z Francji doświadczenia nie ma, to przecież jest już też zwycięzcą Wielkiego Touru, triumfował w końcu we Vuelcie 2022, przerywając – zresztą w bezpośrednim pojedynku – dominację Roglicia w hiszpańskim wyścigu.

Remco dostanie też niezły zespół. Na Tourze pojawi się Mikel Landa, sprowadzony do Soudal-Quick Step właściwie głównie po to, by wspomóc Belga właśnie we Francji. Obecni będą też Ilan Van Wilder czy Jan Hirt, a na płaskim tempo nadawać mają kolarze tacy jak Yves Lampaert czy Casper Pedersen. Nie jest to najmocniejsza ekipa, ale z pewnością taka, która potrafi wykorzystać podarowaną jej szansę. Pytanie, czy ją dostaną, bo to tak naprawdę zależeć będzie od tego, co zrobią teamy UAE i Visma.

Swoje z pewnością chciałby też ugrać Ineos. Ale nawet sami kolarze brytyjskiego zespołu przyznają, że nie pojadą „jak za czasów Sky”, jak to ujął Geraint Thomas. Nie będą dyktować tempa, nie odjadą rywalom. Będą wyczekiwać swoich szans. Liderem Ineos ma być Carlos Rodriguez, piąty zawodnik Touru sprzed roku, a gdyby jemu coś się stało rolę tę przejmie zapewne Egan Bernal (zwycięzca TdF 2019), opcjonalnie przywołany Thomas (triumfator z 2018 roku, trzeci w tegorocznym Giro). Ineos może też wpisać sobie w strategię walkę o mniejsze cele – etapy lub któreś z pozostałych koszulek, gdyby ich walka o cel najwyższy się nie powiodła.

Tak zresztą wyglądało to sezon temu, gdy jeden z etapów wygrał w barwach brytyjskiej ekipy Michał Kwiatkowski, odnosząc tym samym drugi triumf na Tour de France. W tym roku Kwiato znów pojawi się na francuskich drogach (jako jedyny Polak) i będzie to jego dziesiąty występ w największym wyścigu świata. Dla polskiego kolarstwa rekordowy, żaden z naszych zawodników nie wystąpił tam tyle razy. Gdyby znów zaliczył etapowy triumf, wyrównałby za to rekord Rafała Majki, który ma trzy takie zwycięstwa.

Ogółem Polacy do tej pory zgromadzili na swoim koncie siedem etapów (trzy Majki, dwa Kwiatkowskiego i po jednym Zenona Jaskuły oraz Macieja Bodnara). Daleko im więc nawet do indywidualnych rekordzistów w tej kwestii. Szczególnie, że jeden z nich spróbuje jeszcze rekord wyśrubować.

Cavał historii

Karierę miał skończyć rok temu. Chciał to zrobić historycznym, 35. etapowym zwycięstwem w Tour de France. Właściwie cały sezon miał podporządkowany właśnie temu. Raz był blisko, na 7. etapie skończył drugi, przegrał sprint tylko z Jasperem Philipsenem, który był wtedy w znakomitej formie. Więcej szans nie było, bo dzień później Mark Cavendish musiał wycofać się z Touru z powodu kontuzji po upadku. Kontuzji, dodajmy, poważnej – Cav złamał wtedy prawy obojczyk.

Teoretycznie jego kariera miała zakończyć się więc wielkim rozczarowaniem. W praktyce zespół Astany postanowił zaproponować mu przedłużenie kontraktu i jeszcze jedną szansę na pobicie rekordu Eddy’ego Merckxa, który Belg i Brytyjczyk aktualnie współdzielą. Obaj wygrywali w Tour de France 34 razy. Cavendish zresztą już odsadził w tym sezonie jednego wielkiego kolarza – swoimi wygranymi na etapach Tour Colombia i Tour de Hongrie sprawił, że jest drugi w oficjalnej klasyfikacji zawodników z największą liczbą zwycięstw w dziejach. Za jego plecami został inny wielki sprinter, Mario Cipollini. Przed nim, oczywiście, tylko Merckx, ale tu go już nie dogoni.

A na Tour de France już to zrobił, teraz może Belga wyprzedzić.

CZYTAJ TEŻ: PLAYBOY Z 42 ETAPAMI GIRO I… DOPINGIEM W TLE. MARIO, KOLARSKI KRÓL LEW

Potrzebuje do tego tylko jednego etapu. Jedno jedyne zwycięstwo pozwoli mu przejść do historii w jeszcze wspanialszy sposób, niż to zrobił do tej pory. Bo nie ukrywajmy, Sir Mark Cavendish (tytuł szlachecki otrzymał w maju tego roku, jako czwarty kolarz w dziejach), to legenda kolarstwa, ale przede wszystkim – Tour de France. Na etapie Wielkiej Pętli po raz pierwszy triumfował w 2008 roku. Od tamtej pory licznik jego zwycięstw wygląda tak:

  • 2008 – 4 wygrane etapy (łącznie 4);
  • 2009 – 6 (10);
  • 2010 – 5 (15);
  • 2011 – 5 (20);
  • 2012 – 3 (23);
  • 2013 – 2 (25);
  • 2014 – 0 (25);
  • 2015 – 1 (26);
  • 2016 – 4 (30);
  • 2017-2020 – 0 (30);
  • 2021 – 4 (34);
  • 2022-2023 – 0 (34).

W latach 2017-2020, w których zresztą kilkukrotnie w ogóle w Tourze nie występował, wielu przestało wierzyć, że może dorównać Mercxowi. Wielkie odrodzenie Brytyjczyka przyniósł jednak rok 2021, w którym rekord Belga wyrównał. Potem było rozczarowanie w 2022, gdy Quick-Step w ogóle nie zabrał Marka na trasę. I kolejne, rok później, gdy upadek zabrał mu marzenie. Ostatecznie jednak o rok odłożył emeryturę. I próbuje jeszcze raz, teraz już na pewno ostatni.

Nikt nie odważy się go skreślić. Potrzebuje w końcu tylko jednego udanego sprintu, by osiągnąć swój cel. A etapów sprinterskich na tegorocznym Tourze nieco będzie. Choć wiele ukrytych dopiero za pagórkami i górami, sam Mark mówił, że to „jedna z najtrudniejszych tras, jakie widział”.

Paryż? Nie tym razem

Tour de France wystartuje w tym roku we Włoszech i – w przeciwieństwie do innych zagranicznych początków – kolarze na rowerach, a nie busami czy samolotem, przekroczą granicę z Francją. Pierwsze dwa etapy są trudne, pagórkowate, stwarzają możliwości do ucieczek, stąd wspominane już opinie o tym, że Tadej Pogačar może próbować wręcz rozstrzygnąć cały wyścig – a przynajmniej ustawić go pod siebie – już tam. Trzeci to płaski etap z finiszem w Turynie, tam pewnie po raz pierwszy spróbuje zaatakować Cavendish, walcząc zresztą sprinterów.

Trasa Tour de France 2024

Trasa Tour de France 2024

Czwarty etap to góry, wtedy wjedziemy do Francji. Potem dwa etapy pod sprinterów i pierwsza jazda na czas, który może okazać się istotny dla porządku klasyfikacji generalnej. Potem dwa pagórkowate etapy i wreszcie dzień odpoczynku. Ale tylko po to, by po nim zaczęła się zabawa. Co prawda dziesiąty odcinek przeznaczony będzie sprinterom, ale jedenasty to już górki. Jeszcze nie te największe wzniesienia, choć dobry prolog, który jednak… poprowadzi nas do etapu sprinterskiego następnego dnia, a potem na kolejny, pagórkowaty, dobry dla ucieczek.

I wreszcie się zacznie.

Dwa etapy, które mogą decydować o losach generalki, rozegrane zostaną 13 i 14 lipca w Pirenejach. Pierwszy ma 4000 metrów przewyższenia, drugi 4800, a wspinaczki rozrzucone są w nim właściwie na całej długości trasy. Rywali można więc próbować zgubić i dopiero na ostatnim, finalnym podjeździe, i wcześniej, na 50 kilometrów przed metą. Powinno być ciekawie, a strategię zespołom zapewne dyktować będzie ich sytuacja w klasyfikacji generalnej. Po dwóch tak trudnych etapach czeka nas, oczywiście, dzień przerwy.

Etap 15 Tour de France

Etap 15. tegorocznego Tour de France

A po nim? Etap sprinterski, który jednak warto przetrwać w dobrej formie, bo dzień później kolarze znów wjadą w Alpy. Nie znajdą się co prawda bardzo wysoko (najwyższy punkt znajduje się na wysokości 1664 metrów), ale czeka ich trochę mozolnej wspinaczki. Następnego dnia zawodnicy też się pomęczą, choć to raczej etap pod ucieczkę, to może zostać w nogach. A to ważne, bo etap 19 będzie potwornie wymagający. 4400 metrów przewyższenia, dach wyścigu, czyli przełęcz Bonette (2802 metry nad poziomem morza!), a na koniec wjazd na Isola 2000 (liczący sobie 16 kilometrów przy średnim nachyleniu ponad 7%). Ogółem w czasie rywalizacji zawodników czekają wówczas aż trzy wspinaczki na poziom co najmniej 2000 metrów.

Teoretycznie po takim wyzwaniu powinien czekać ich lżejszy etap. Ale to tylko teoria. A praktyka jest taka, że raz jeszcze rywalizować będą w górach, choć niższych, ani razu nie wjadą na 2000 metrów. Ale co z tego, skoro przewyższeń będzie… więcej niż dzień wcześniej? 4600 metrów, cztery różne przełęcze i finalna wspinaczka Col de la Couillole może pozbawić nawet najlepszych zawodników resztek energii… której będą potrzebować, bo cały wyścig zakończy się następnego dnia naprawdę wymagającą czasówką z Monako do Nicei.

Etap 20 Tour de France

Etap 20. tegorocznego Tour de France

Etap jazdy indywidualnej liczy sobie bowiem 33,7 km i z poziomu morza wspina się na 508 metrów nad nie, by potem zjechać znów nad nadmorskie wybrzeże. Tadej Pogačar cieszył się, że tam się to wszystko kończy, bo mieszka w Monako i, jak stwierdził, będzie mógł zajechać do domu na rowerze. W praktyce jednak czy będzie zadowolony przekonamy się po tym, jak będzie wyglądać klasyfikacja generalna. Bo to czasówka, na której stracić można nawet duże przewagi.

No i przy okazji wyjątkowy finisz. Raz, że wyścig nie zawita do Paryża (ze względu na przygotowania do igrzysk olimpijskich), gdzie tradycyjnie się kończy. A dwa, że czasówki na ostatnim etapie nie mieliśmy od 1989 roku, gdy Greg LeMond sensacyjnie odebrał żółtą koszulkę faworytowi gospodarzy, Laurentowi Fignonowi i wygrał całą Wielką Pętlę z przewagą ledwie ośmiu sekund.

Kto wie, może w tym roku czekają nas podobne emocje?

SEBASTIAN WARZECHA

*część cytatów przywoływana za portalami NaSzosie, Rowery.org oraz Polską Agencją Prasową.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o kolarstwie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Kolarstwo

Komentarze

3 komentarze

Loading...