Polski boks umiera – to fakt, nie opinia. Jeszcze piętnaście lat temu mieliśmy jednocześnie dwóch zawodowych mistrzów świata i co najmniej kilku solidnych kandydatów do topowych walk. Ostatnio straciliśmy jedynego profesjonalnego polskiego czempiona globu. Niegdyś odliczaliśmy kolejne lata od ostatniego biało-czerwonego medalu w boksie olimpijskim. Dziś, po przeszło trzech dekadach od tego sukcesu, sukcesem polskich pięściarzy jest sam udział w najważniejszej imprezie czterolecia. Co spowodowało, że pięściarze narodu, który pół wieku temu wiódł prym w tej dyscyplinie, nagle stali się outsiderami na igrzyskach? I czy ten trend da się jeszcze odwrócić?
DEKLASACJA
24 maja w rzeszowskiej hali Podpromie Łukasz Różański (15-1, 14 KO) stawał do swojej pierwszej obrony pasa WBC wagi bridger. Kategoria do 101,6 kilograma jest jedną z najmniej poważanych w boksie zawodowym. Nie brakowało nawet głosów mówiących, że Różański idealnie wstrzelił się w moment, kiedy waga bridger dopiero raczkuje i na razie niewielu topowych pięściarzy z junior ciężkiej lub ciężkiej jest nią zainteresowanych. Jednak wciąż mowa o tytule zawodowego mistrza świata, dzięki któremu Łukasz przeszedł do historii polskiego boksu.
Rzecz w tym, że – z całym szacunkiem do byłego już mistrza świata – utracił on swój tytuł w bardzo słabym stylu. Różański nigdy nie uchodził za wirtuoza techniki, jednak Lawrence Okolie (20-1, 15 KO), który także stylowo jest przeciętny, w niecałe trzy minuty obnażył ogromne braki Polaka.
Po tej walce zasiadający w studio TVP Sport Mateusz Masternak wygłosił przejmujący monolog na temat stanu polskiego boksu. – Teraz trzeba znaleźć ludzi z pasją. Takich, którzy mają pojęcie o boksie. Wracając do Łukasza – pomiędzy nim a Lawrencem Okolie była przepaść w wyszkoleniu technicznym. Anglicy przeprowadzili reformę i teraz ich boks jest w naprawdę wspaniałej kondycji. Brazylia? Kiedyś mieli Acelino Freitasa i nic więcej – boksu olimpijskiego praktycznie nie było. Teraz zdobywają trzy medale na ostatnich igrzyskach. Uzbekistan – mały kraj, a mają mistrza olimpijskiego wagi superciężkiej. Już nie mówię o Kubie, bo tam zrobili to dużo wcześniej – głosił Master.
Co jest zatem nie tak w polskim boksie? Dlaczego nasz jedyny mistrz świata, w jednej ze słabiej obsadzonych kategorii wagowych, tak łatwo stracił pas? I z jakiego powodu większość problemów polskiego boksu ma swoje podłoże słabej kondycji olimpijskiej odmiany tego sportu? Postaramy się odpowiedzieć na te i inne pytania.
ZAINTERESOWANIE? TO NIE PROBLEM. ZWŁASZCZA U KOBIET
Na początku obalmy stwierdzenie, które zarazem jest najpopularniejsze. Opinię często wygłaszaną przez ludzi starszych. Tych, którzy na Facebooku mają polubiony profil „Kiedyś było jakoś fajniej” czy należą do grupy „Żyliśmy w PRL – u . Wspomnienia” [pisownia tytułu oryginalna]. Zapewne sami nie raz słyszeliście ten argument: kiedyś to nie było tych komputerów, telefonów, dzieciaki bardziej garnęły się do sportu. A sale na zajęciach bokserskich? Proszę państwa, one trzydzieści lat pękały w szwach. Teraz hula tam wiatr! Nie ma materiału ludzkiego, to nie ma skąd czerpać talentów. Proste.
Z tym, że nie do końca, o czym w TVP Sport przekonywał Masternak: – Słyszę opinie, że teraz jest inna młodzież, tylko siedzi przed telefonem. Dzisiejsza młodzież jest piękna, bardziej świadoma. Ostatnio byłem w moim macierzystym klubie, było czterdzieści osób na sali. Ktoś chce mi powiedzieć, że z tych czterdziestu osób nie da się znaleźć żadnej, która będzie cokolwiek reprezentowała w boksie? Jako męska kadra nie możemy zdobyć kwalifikacji olimpijskiej. Nie mówię o medalu. Naprawdę jesteśmy, że użyję takiego określenia, ułomami, że nie możemy boksować? Mamy piękną historię bosku. Zdobywaliśmy medale, wiedliśmy prym na świecie…
Skoro więc człowiek ze środowiska twierdzi, że młodzież w boksie jest, to chyba wie, co mówi. To zainteresowanie widać zwłaszcza wśród kobiet. Szermierka na pięści stała się wręcz sportem modnym wśród płci pięknej. W końcu w odmianie olimpijskiej bardzo ważna jest praca na wysokich obrotach, a także odpowiednie kardio. Treningi bokserskie należą do tych, w których spala się mnóstwo kalorii, co pozwala zachować szczupłą sylwetkę. Dodatkowo to sztuka walki, która w krytycznych momentach może pomóc w samoobronie. Mało tego, paniom w ostatnich latach boksowanie wychodzi lepiej, niż ich kolegom po fachu.
Podczas poprzednich igrzysk polskie pięściarstwo reprezentowały trzy zawodniczki, podczas gdy wśród mężczyzn walczył tylko Damian Durkacz. W Paryżu także trzy Polki – Aneta Rygielska (kat. 66 kg), Elżbieta Wójcik (75 kg) oraz Julia Szeremeta (57 kg) – już zapewniły sobie start. Na szczęście, podczas właśnie trwającego w Bangkoku turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk Durkacz ponownie nie zawiódł i w Paryżu raz jeszcze zobaczymy go na olimpijskim ringu.
Elżbieta Wójcik podczas ubiegłorocznych Igrzysk Europejskich w Krakowie. Fot. Newspix
Po wygłoszeniu opinii w TVP Sport, Masternak rozwinął ją w rozmowie z innymi mediami: – Jak ja zaczynałem ponad 20 lat temu, to nas było 12-13 osób. Mówi się, że ze złej mąki dobry kucharz coś zrobi. Natomiast jeśli mąka będzie dobra, a kucharz będzie zły, z tej mąki się nie da zrobić nic. I nie zgadzam się, że mamy złą młodzież, albo że w ogóle jej nie mamy. Nie mamy myśli trenerskiej, nie ma metod szkoleniowych, nie ma nic. Polski boks się uwstecznia.
PROBLEM TO SZKOLENIE
Mateusz Masternak nie gryzł się w język i wprost zdefiniował największą bolączkę polskiego boksu. Według pięściarza, jest nią słaby system szkolenia. Po pierwsze, dziś w naszym rodzimym boksie olimpijskim każdy sobie rzepkę skrobie. Polski Związek Bokserski nie przeprowadził centralizacji szkolenia. Nie mamy tu na myśli tego, by nagle za ogromne pieniądze tworzyć jeden państwowy ośrodek – najpewniej w stolicy jako centrum kraju – w którym skupiono by wszystkie talenty. Takie koncepcje mogłyby przejść w mniejszych krajach. Jak na Kubie, gdzie najlepsi pięściarze są kierowani do ośrodka w Wajay, dzielnicy Hawany. Ale w Polsce nie ma nawet jednego planu dla trenerów, jak ci mają prowadzić swoich podopiecznych.
Masternak na gali w Rzeszowie mówił: – Jeśli nie zrobimy jakiejś centralizacji szkolenia i kilka mądrych osób tu się nie pojawi, nie wcieli tego w życie… Ja teraz czytam taką bardzo fajną książkę Konstantyna Gradopołowa, radzieckiego profesora, który kiedyś był pięściarzem i wydał podręcznik dla trenerów w celu ujednolicenia myśli trenerskiej. U nas tego nie ma. O tym kiedyś apelował trener Gmitruk, który powiedział, że za kilka lat nie będziemy mieć nikogo. Jeśli dalej tak będzie, to nie wychowamy takiego Adamka, nie wychowamy takiego Włodarczyka, Głowackiego czy Michalczewskiego. Nie będzie tych mistrzów świata. Będzie coraz gorzej.
Kolejną palącą kwestią jest to, kto w ogóle dziś może zostać trenerem. Ta profesja w 2010 roku została uwolniona, do jej wykonywania nie trzeba posiadać żadnych papierów. Zgodnie z Artykułem 41., pkt 3. Ustawy o Sporcie:
Trenerem lub instruktorem sportu w sportach, w których działają polskie związki sportowe, może być osoba, która:
1) ukończyła 18 lat;
2) posiada co najmniej wykształcenie średnie lub średnie branżowe;
3) posiada wiedzę, doświadczenie i umiejętności niezbędne do wykonywania zadań trenera lub instruktora sportu;
4) nie była skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo […]
Te wymagania są praktycznie żadne. Zresztą podobnie jak i zarobki szkoleniowców. Wielu działa z pasji. I choć trudno ganić ich chęci, to niestety w mnóstwie ośrodków pracują osoby, które po prostu nie mają pojęcia o tym sporcie. Zdarza się, że swoją wiedzę czerpią nie z kursów, ale… z Internetu.
– Za pośrednictwem TVP, otwartej telewizji, zwróciłem się trochę do polskiego szkolnictwa, do tego środowiska, które powinno się puknąć po takiej walce w głowę. Skoro od iluś lat nie mamy medalu, teraz to już nawet kilkadziesiąt, bo od 1992 roku i igrzysk w Barcelonie, to coś w tym naszym boksie jest nie tak. My się uwsteczniamy, cofamy – mówił Master po porażce Łukasza Różańskiego. – Dla mnie uwolnienie zawodu trenera, że teraz robisz wszystko przez Internet, to jest tragedia. Jakbym był teraz prezesem Polskiego Związku Bokserskiego, to od razu bym wszystkie [licencje] unieważnił, wprowadził absolutny zakaz prowadzenia jakichkolwiek treningów. I to bym zrobił przez jakieś rozporządzenie. Związek powinien za to wziąć, bo bez tego nic nie zrobi.
– Teraz bierzemy jakichś trenerów z Ukrainy, którzy coś próbują zrobić. Ale oni słuchają Oleksandra Usyka, który w wywiadach gada głupoty i wszyscy robią sparingi po 15 rund, bo myślą, że tak jest dobrze. To czytałem w pamiętniku Feliksa Stamma – on robił przed walką 3 rundy po 2 minuty. Po to, żeby zintensyfikować pracę, a w boksie olimpijskim chodzi o intensywność pracy, a nie o kondycję. Nie chodzi o to, żeby mieć kondycję na 15 rund, tylko żeby mieć ją na 3 rundy po 3 minuty. I to jest sedno sprawy. Jeśli tutaj ktoś tego nie weźmie za pysk i nie zrobi, to nie będziemy mieć w ogóle boksu w Polsce. Zostaną nam same freaki – kontynuował Masternak.
Innymi słowy, materiał ludzki jest. Boks cieszy się sporym zainteresowaniem. Ale co z tego, skoro problem leży w samych szkoleniowcach. Masternak powołuje się przy tym na przykład Feliksa Stamma. Oczywiście stosowanie tych samych metod treningowych, które przynosiły polskiemu pięściarstwu medale pół wieku temu, byłoby skrajną ignorancją. Jednak wielu polskich trenerów i zawodników zgubiło absolutne podstawy przygotowań. Chociażby takie, jak prowadzenie dziennika treningowego. Jak zawodnik ma wiedzieć w którym kierunku idzie jego praca, skoro jej nie monitoruje?
Kolejną kwestią jest brak indywidualnego podejścia trenerów do materiału z którym pracują. Każdego pięściarza uczy się zwykle tych samych podstawowych ruchów. Czyli kombinacji lewy-prawy. A przecież pięściarze posiadają różne warunki. Jeden ma niezły zasięg ramion, więc mógłby wykorzystać przewagę dystansu. Inny może posiadać znakomitą kondycję i trzeba go nauczyć jak w mądry sposób może ją wykorzystać do kontroli tempa walki. Kolejny adept szermierki na pięści może posiadać lepsze predyspozycje do uderzeń na korpus. Niestety, spora część z nich nauczy się tylko „lewy-prawy”. Z ewentualnym dołożeniem lewego sierpowego, by urwać rywalowi głowę. W boksie olimpijskim, w którym liczy się punktowanie przeciwnika!
Później tak wyszkoleni zawodnicy przyjeżdżają na kadrę. Przez jakiś okres pracują z ludźmi, którzy mają pojęcie o boksie. Ale sami posiadają spore braki w rzemiośle.
Masternak: – Teraz możemy szukać szkoleniowców. Był w kadrze Wojtek Bartnik, jest teraz Grzesiu Proksa. Z całym szacunkiem dla chłopaków, nie zrobili nic. […] Nie patrzmy na to, że teraz będziemy mieć super trenera. Jeśli my teraz chcemy ściągnąć dobrego trenera, to nie po to, żeby szkolił zawodników, tylko żeby szkolił trenerów. Weźcie stu chłopaków, młodych szkoleniowców i zróbcie im prawdziwy kurs instruktora boksu. Jak mi przychodzi trener i robi na worku 5 sekund pracy, 5 odpoczynku, 10 sekund pracy, 10 odpoczynku i tak aż do minuty, i dla niego to jest robienie szybkości, to dziękuję bardzo. To jest najbardziej podstawowe robienie wytrzymałości, a takie coś niektórzy robią przed walką.
Ciekawe spostrzeżenia dotyczące szkolenia posiada także Andrzej Wasilewski. Szef grupy KnockOut Promotions podzielił się swoimi przemyśleniami na temat polskiego szkolenia w podcaście „W cieniu sportu”, prowadzonym przez Łukasza Kadziewicza.
– Tu nie tylko chodzi o pieniądze. Ktoś tymi chłopcami musi się zajmować w kilku miastach w Polsce. Nie mamy trenerów. My jako grupa zawodowa mamy potworny problem. Mieliśmy trenera z polskim paszportem, ale pochodzącego z Archangielska, Fiodora Łapina, z którym kilkanaście lat pracowaliśmy, więc nasza współpraca była przez długi czas znakomita. Widziałem kulturę pracy pana trenera Łapina na sali. W porównaniu do innych naszych polskich szkoleniowców to była przepaść. Zaczynając od czystości na sali, takich podstawowych rzeczy, przez kulturę prowadzenia treningu, sposobu relacji z zawodnikami.
– Szczególnie boks i zawody olimpijskie to jest sport indywidualny. Na końcu wchodzi się jeden na jeden między liny. I tutaj są bardzo ważne aspekty, także emocjonalne, psychologiczne, nie tylko umiejętności. Tu jest bardzo ważna więź z trenerem. To się buduje latami. Sam trenowałem latami boks na siebie, zupełnie amatorsko. Kiedy widziałem jak trenerzy, polscy byli znakomici pięściarze z boksu olimpijskiego, traktują zawodnika, jak się do nich odzywają, z jaką pogardą, jak wulgarnie czasami… tak się nikogo nie wychowa – kontynuował 51-letni promotor.
ŚWIAT UCIEKA
W strukturach Ministerstwa Sportu boks to dyscyplina, która jest traktowana po macoszemu. I trudno dziwić się takiej sytuacji. Ministerstwo to nie jest dobry wujek, który rozdaje pieniądze w prezencie. By uzyskać od państwa większe środki, trzeba przedstawić dobry plan na ich rozdysponowanie. A tego PZB brakuje.
ZWROT 50% DO 500 zł – BEZ OBROTU W FUKSIARZ.PL!
Boks nigdy nie będzie w Polsce sportem numer 1, jak to ma miejsce na Kubie czy w Uzbekistanie. W kraju Fidela Castro, odkąd komuniści przejęli władzę, na boks wydano mnóstwo pieniędzy. Oczywiście Kuba znajduje się w fatalnej sytuacji gospodarczej, co odczuwa także pięściarstwo. Wiele ośrodków musi tam polegać na prowizorycznych urządzeniach, wykorzystując chociażby stare materace zamiast normalnych worków treningowych. Jednak system szkolenia wciąż działa, a to podstawa sukcesu.
Podobnie rzecz ma się w Uzbekistanie, gdzie w ciągu ostatnich dwudziestu lat pięściarstwo także zostało dofinansowane. Zresztą Uzbecy z czasem nawiązali współpracę z Kubańczykami, a obie kadry często organizują pomiędzy sobą mecze. Efekt był taki, że w 2016 roku w Rio Uzbekistan wygrał klasyfikację medalową w boksie. W Tokio już nie poszło im tak dobrze, ale wciąż wrócili z Japonii z bardzo prestiżowym medalem, bowiem złoto w wadze superciężkiej wywalczył Bahodir Żałowow.
Brazylia to kraj, który pomimo ogromnego potencjału ludzkiego, przez dekady uchodził za pięściarską pustynię. Pięściarze z Kraju Kawy od 1948 roku, kiedy pierwszy raz zagościli na igrzyskach, aż do roku 2008, wywalczyli zaledwie jeden brązowy medal. Jednak i tam poczyniono spore nakłady na tę dyscyplinę. W efekcie w trakcie trzech ostatnich igrzysk Brazylijczycy wywalczyli aż siedem krążków.
Jeżeli zaś chcecie bliższego geograficznie przykładu, to mamy jeden – i to związany z pojedynkiem Różańskiego. Brytyjski boks olimpijski na przełomie lat 90. i 00. przeżywał ogromny kryzys. Kraj będący kolebką tego sportu, który dał światu wielu znakomitych mistrzów, nagle miał problem z wysłaniem na igrzyska więcej, niż dwóch reprezentantów. Ale i tam postanowiono zmienić cały system szkolenia. To z czasem przyniosło efekty. Brytyjczycy na igrzyska ponownie zaczęli wysyłać pokaźną grupę, aż w końcu ponownie stali się jedną z wiodących nacji w boksie olimpijskim. Efekty dobrego szkolenia w tej odmianie pięściarstwa zbierają dziś na zawodowych ringach. Czego przykładem jest Anthony Joshua, mistrz olimpijski z Londynu. Widać to także po innych zawodowcach z Wysp. Pod względem technicznym Lawrence Okolie po prostu zjadł Różańskiego. A przecież Brytyjczyk o nigeryjskich korzeniach sam nigdy nie był uważany za jakiegoś wirtuoza stylu.
Zanim podbił zawodowe ringi, Anthony Joshua został mistrzem olimpijskim na igrzyskach w Londynie w 2012 roku. Na zdjęciu walczy w ćwierćfinale z Chińczykiem Zhileiem Zhangiem, który dziś również należy do czołówki wagi ciężkiej. Fot. Newspix
Niestety, w Polsce jak na razie nie ma co liczyć na reformę boksu.
– [Polski Związek Bokserski] w ogóle nie rozwiązał problemu stworzenia systemu szkoleniowego. A niestety, nie oszukujmy się, że jak chcemy oglądać kogoś, kto ma dwadzieścia pięć lat i świetnie boksuje, to dziś trzeba szukać dwunastolatków. To jest bardzo długi proces. To musi działać na zasadzie lejka – mówił Andrzej Wasilewski „W cieniu sportu”.
– Andrzej Gołota, Dariusz Michalczewski wyszli z takiego programu, który zresztą mój nieżyjący ojciec [Jacek Wasilewski – dop. red.] stworzył wtedy jako ówczesny prezes Polskiego Związku Bokserskiego. Zdobył pieniądze od państwa, bo to oczywiście był koniec socjalizmu. To były bardzo duże środki. I w sposób dosyć kontrowersyjny zaczął organizować praktycznie zupełnie darmowe obozy dla młodzieży w całej Polsce. Nie pamiętam ile to było osób, czy to były setki czy nawet tysiące, ale z tego właśnie miotu – oczywiście tak żartuję z tym określeniem – wyszli Andrzej Gołota, Dariusz Michalczewski, Janek Dydak, brązowy medalista olimpijski z z Seulu, i paru jeszcze innych pięściarzy, którzy byli bardzo, bardzo mocni.
PROMOTORZY NIE POMAGAJĄ
– Boks olimpijski w Polsce jest bardzo słaby, możemy zaklinać rzeczywistość na różne sposoby, ale tak jest. Patrząc na to, myślę, że ja i kilku innych promotorów dokonaliśmy tu cudu. Andrzej Gmitruk z Maciejem Zeganem i Tomaszem Adamkiem. Potem Maćka ja przejąłem, stoczył kilka walk na najwyższym światowym poziomie, przegrał z Arturem Grigorianem o mistrzostwo świata WBO, ale cały świat tę walkę oglądał i zapisał się w historii sportu. Adamek kilkukrotny mistrz świata — chłopak z Żywca zawieziony do Ameryki, kilka wielkich walk stoczył. [..] My [jako promotorzy] wyciskamy ponad 100 proc. z potencjału zawodników – głosił Wasilewski.
Jednak w tym przypadku nie jesteśmy w stanie do końca zgodzić się z Wasilewskim. Owszem, biorąc pod uwagę potencjał ludzki którym dysponują polscy organizatorzy gal, rzeczywiście był on znakomicie wykorzystywany. Rzecz w tym, że promotorzy sami zachowywali się niczym farmerzy, którzy zbierali plony gruntu olimpijskiego boksu tak intensywnie, że przyczynili się do jego wyjałowienia. W ten sposób poniekąd sami podcinali gałąź, na której siedzieli. W końcu każdy właściciel bokserskiej stajni chce w swoich szeregach posiadać największe talenty. To sprawia, że trzeba się o nie ścigać z innymi promotorami. I szukać głębiej. Już nawet wśród juniorów.
Weźmy za przykład Jakuba Straszewskiego. To pięściarz, który trzy lata temu w wieku 17 lat został młodzieżowym wicemistrzem świata juniorów w wadze ciężkiej. Był różą, która wyrosła na betonie, jakim jest boks amatorski w Polsce. W środowisku krążyły pogłoski, że Jakub już wtedy otrzymywał oferty od grup promotorskich, by przejść na zawodowstwo. Bez żadnych seniorskich sukcesów na koncie.
Ostatecznie Straszewski zdecydował się pozostać na amatorstwie. W ubiegłym roku wywalczył tytuł mistrza Polski w kategorii do 86 kilogramów. Jako że kategoria 86 kg nie jest olimpijską, obecnie Jakub występuje w wadze 80 kilogramów, a we właśnie odbywającym się turnieju w Bangkoku walczył o wyjazd do Paryża. Pokazał się tam z dobrej strony, wygrał trzy starcia. Jednak zawody pokazały też, że Straszewskiego czeka jeszcze sporo pracy. W swojej czwartej walce okazał się gorszy od reprezentanta gospodarzy, Weerapona Jongjoho, który pozbawił go nadziei na Paryż.
Kuba zatem wytrzymał ciśnienie. Posiadał wokół siebie mądrych doradców i nie pchał się zbyt wcześnie na zawodowe ringi. Ale chociaż możemy tu mieć żal do promotorów, to ciężko zrzucać winę wyłącznie na nich. W końcu tak działają grupy bokserskie na całym świecie. W gestii krajowych związków leży, by przekonać pięściarza, że pozostanie w boksie olimpijskim jest w jego interesie. Jednym z argumentów z pewnością może być o wiele lepsza pozycja negocjacyjna z promotorem, po dużym sukcesie na polu amatorskim. Ale związek musi stworzyć takiemu zawodnikowi warunki, by wytrwał w tej odmianie pięściarstwa chociaż kilka lat.
Boks olimpijski to obecnie ciągłe zgrupowania i przebywanie poza domem nawet 250 dni w roku. To groszowe pieniądze i niewielkie stypendia. To słabnące zainteresowanie, przez brak pomysłu władz – nie tylko polskich, ale międzynarodowych – na promocję tej odmiany pięściarstwa. Żyjąc w takim trybie nie da się założyć rodziny, trudno nawet zbudować stabilny związek. A takie kwestie powoli stają się priorytetami wielu ludzi w wieku 20-25 lat. Wtedy na scenę wkracza promotor, który po swojej stronie ma mocne argumenty. Może zagwarantować stałą miesięczną pensję, albo kasę za wygrany pojedynek. Zapewnia trenera i sparingpartnerów. A jeżeli zawodnik ma się przenieść do innego miasta, szef grupy często ogarnia też mieszkanie. Samo życie jako profesjonalny pięściarz też jest łatwiejsze. Większość czasu można przygotowywać się w miejscu zamieszkania. Na potencjalny obóz wyjeżdża się dopiero przed wielką walką. To bardzo korzystnie wpływa na stabilizację sytuacji prywatnej.
Sami odpowiedzcie sobie na pytanie, jak długo wytrzymalibyście w amatorskiej odmianie tego sportu, dążąc do występu na igrzyskach olimpijskich lub medalu na najważniejszej imprezie czterolecia.
IDZIE KU LEPSZEMU?
Zatem czy polski boks olimpijski ma szansę wstać nie tyle z kolan, co wręcz z podłogi? Owszem, ale musi w nim dojść do pewnych zmian systemowych. Cieszą sukcesy naszych reprezentantów, takie jak kwalifikacje do igrzysk, jednak one nie podniosą całej dyscypliny.
Dość już napisaliśmy o problemach w szkoleniu zawodników. O tym, że amatorskie pięściarstwo nie jest atrakcyjne w porównaniu do zawodowego nawet na wczesnych etapach kariery. Jednak problemów jest oczywiście więcej. Wojciech Bartnik, ostatni polski medalista olimpijski w boksie, od lat apeluje o konieczność przywrócenia ligi. Tylko tak można napędzić rywalizację pomiędzy poszczególnymi ośrodkami. Ale tej jak nie było, tak nie ma do dziś.
Z kolei Andrzej Wasilewski głosił: – Jeżeli dobrze kojarzę, w tej chwili w Polsce, w całym, prawie czterdziestomilionowym państwie, jest tylko jedna szkoła w Szczecinie z profilem z bokserskimi klasami sportowymi. Więc jeżeli się urodzi się utalentowany facet w Rzeszowie, ma 12-13 lat, rodzice go zaprowadzą na trening, no to nie ma żadnych szans, żeby coś się z nim wydarzyło. Szkoła ze Szczecina nie ma ani możliwości, ani siły, ani organizacji, ani logistyki, aby przeprowadzić dwunastolatka do Szczecina, to po prostu się nie uda.
Owszem, w polskim boksie świecą promyki nadziei. Od kilku lat PZB organizuje gale Suzuki Boxing Night. To walki amatorów, w których najlepsi Polacy mogą zmierzyć się ze sobą lub niezłymi pięściarzami zza granicy. Wciąż nie jest to liga bokserska, ale najlepsi pięściarze znad Wisły mają chociaż możliwość w miarę regularnej rywalizacji na niezłym poziomie.
Do ważnej i długo wyczekiwanej zmiany w bokserskich przepisach doszło w lutym tego roku. Chodzi o możliwość uczestniczenia w turniejach najmłodszych adeptów tego sportu. Do tej pory do zawodów byli dopuszczani pięściarze w wieku lat 14 lub starsi. Dla porównania, dzieci z Niemiec czy Anglii mogą założyć rękawice i zaliczyć oficjalny występ już po ukończeniu 10. roku życia. Efekty były takie, że kiedy na ringach juniorskich 14-letni Polacy dopiero stawiali pierwsze kroki w zawodach, mogli walczyć od razu z rówieśnikami, którzy w oficjalnych turniejach boksowali już czwarty rok. To była przepaść doświadczenia.
Obecnie limit wieku został przesunięty. Udało się już zorganizować walki trzynastolatków, a docelowo najmłodszą kategorią ma być U12. To może być spory krok w rozwoju młodych talentów. Jednak na efekty tego ruchu będziemy musieli jeszcze poczekać. Podobnie zresztą jak na następnego mistrza olimpijskiego. A także zawodowego mistrza świata.
Jak długo? Zakończmy wypowiedzią Mateusza Masternaka, który w tej kwestii nie miał wątpliwości: – Obecnie w rankingach jestem ja, jest Michał Cieślak i jest Maciek Sulęcki, ale my wszyscy jesteśmy już po trzydziestce. My jeszcze gdzieś tam zahaczyliśmy trochę o tę starą szkołę boksu. Natomiast nie widzę teraz takiego Masternaka, młodego, nokautującego Janika. Nie widzę teraz takiego młodego Sulęckiego, który nokautował Proksę. I to nie jest wina jednego trenera. Każdy trener powinien sobie uświadomić, że biorąc kogoś jest niekompetentny, i on swojego zawodnika oraz jego zdrowie wystawia na pewną próbę. Na próbę, która może się źle skończyć – mówił Master w Rzeszowie, kolejny raz nawiązując do najważniejszej kwestii: poziomu wyszkolenia samych trenerów.
SZYMON SZCZEPANIK
Na zdjęciu głównym Damian Durkacz. Fot. Newspix
Czytaj więcej o boksie:
- Okolie niczym mroczny lord, Różański załamany po klęsce. Reportaż z Rzeszowa
- Najlepszy na lata lub na… chwilę. Historie niekwestionowanych mistrzów w boksie
- Herbie Hide i najszybsza obrona pasa wagi ciężkiej w historii
- Próba samobójcza, uzależnienia i przyjaciel z kartelu. Mroczne strony Tysona Fury’ego
- Oleksandr Usyk. Tańczący z gigantami