Reklama

Piękna dortmundzka chimera. Awans Borussii po szalonym meczu!

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

16 kwietnia 2024, 23:11 • 5 min czytania 27 komentarzy

Dziewięć goli, zwroty akcji, fatalne błędy, piękne bramki, samobójcze trafienie – w dwumeczu Borussii Dortmund z Atletico Madryt było niemal wszystko, czego oczekuje się od futbolu. Dramaturgia, emocje do ostatnich chwil i mnóstwo trafień. Finalnie to piłkarze BVB awansowali do półfinału Ligi Mistrzów, choć wydawało się, że po dwóch straconych golach na początku drugiej połowy się już nie podniosą. 

Piękna dortmundzka chimera. Awans Borussii po szalonym meczu!

Żeby perfekcyjnie ułożyć domino, by powstał z niego efektowny, fantazyjny wzór, absolutnie wszystko musi zagrać i do siebie pasować. Muszą być zachowane odpowiednie odległości, precyzja ustawiania klocków, cierpliwość w dokładaniu kolejnych ciągów i siła rozpoczęcia reakcji łańcuchowej. Jeden nieostrożny ruch, centymetr za daleko ustawiona płytka i cały wysiłek bierze w łeb. Podobnie jest z Borussią Dortmund. Żeby ten zespół zagrał idealne spotkanie, wszystko musi do siebie pasować, a przecież wadliwych elementów jest cała masa.

Odszkodowanie za serce

Hummels wprost mówi, że nie jest już w stanie grać na najwyższym poziomie co trzy dni i potrzebuje dużo więcej odpoczynku. Nie można zatem na niego liczyć w każdym meczu. Jeden prosty błąd, złe podanie lub ogranie przez rywala, a Schlotterbeck mentalnie siada do końca spotkania. Psychiczny lont jest jeszcze krótszy u Ryersona, którego bez problemów można wyprowadzić z równowagi, co pokazał Der Klassiker, po którym chciał bić się z piłkarzami Bayernu. Błąd w wyprowadzeniu piłki Maatsena w pierwszym starciu z Atletico poskutkował stratą gola. Utwierdzający się o swojej nieomylności Can wielokrotnie próbuje zagrań, których nie potrafi, czym naraża zespół na różnego rodzaju niebezpieczeństwo. Adeyemi zaliczył więcej rozczarowujących występów niż zachwycających.

Tych przykładów można mnożyć, ale wszystkie dają jeden obraz – drużyny chimery. Pięknej i szkaradnej. Finezyjnej i kwadratowej. Zachwycającej i koszmarnej. Żółtej i czarnej, jak jej barwy. Jeden epitet pozostaje jednak bez zmian, bo oglądanie Borussii Dortmund jest po prostu emocjonujące.

Jeśli kiedyś będę miał problemy z sercem, pozwę BVB o odszkodowanie – napisał na Twitterze jeden z najpopularniejszych dortmundzkich kibiców kryjący się pod nickiem BananenTorjäger. I ciężko się z tym nie zgodzić.

Reklama

Niczym w filmie Hitchcocka

W pierwszym spotkaniu piłkarze BVB zagrali tak beznadziejnie, że wszyscy pozostali ćwierćfinaliści Ligi Mistrzów wbiliby im cztery/pięć goli i na rewanż jechaliby z niemal pewnym awansem. Atletico było jednak na tyle nieskuteczne, że zdobyło tylko dwie bramki, a dodatkowo dało sobie wcisnąć piłkę do siatki w końcówce spotkania.

W pierwszej połowie rewanżu piłkarze BVB byli natomiast perfekcyjni. Już w trzeciej minucie Sabitzer mógł strzelić pierwszego gola, ale w ostatniej chwili ofiarnym wślizgiem zatrzymał go Azpilicueta. To odwlekło tylko egzekucję w czasie, bo Borussia wrzuciła obronę Atletico na karuzelę. Już po pół godzinie madrytczycy bronili się całym zespołem na 20 metrze przed bramką. Piłka na jeden kontakt krążyła od nogi do nogi, aż końcu Hummels zaskoczył defensywę rywali lobem, który dotarł do Brandta. Niemiecki pomocnik przełożył Witsela i oddał mocny strzał, który do własnej siatki skierował Oblak.

Chwilę później znów wielki był Brandt, znajdując w polu karnym Sabitzera, który odegrał piłkę Maatsenowi, a ten potężnym płaskim uderzeniem zanotował drugie trafienie, jednocześnie rehabilitując się za błąd z pierwszego starcia. Wynik do przerwy 2:0. Ale kibice BVB obejrzeli zbyt wiele spotkań swojego zespołu, by nie wyznawać michniewiczowskiej teorii o prowadzeniu dwoma bramkami, bo w końcu w meczach BVB jest jak w filmach Hitchcock – mocny początek, mocny środek i mocne zakończenie.

Dlatego już po dwudziestu minutach drugiej połowy tablica świetlna na Westfallenstadion wskazywała wynik 2:2. Piłkarze Borussii znowu zaczęli rzucać sobie kłody pod nogi. Zupełnie niegroźne uderzenie z głowy Hermoso? Hummels, próbując pomóc Kobelowi, pokonuje go samobójczym trafieniem. Correa w polu karnym? Nieatakowany zdołał oddać trzy strzały, z czego ostatni znalazł drogę do siatki. A przecież chwile wcześniej zmarnował okazję sam na sam, podobnie jak zrobił to Morata na początku spotkania.

Bayer mistrzem, Kaiserslautern w finale DFB Pokal, a BVB?

Borussia była na kolanach. Dwie kostki domina były ustawione za daleko od siebie, przez co trzecia ledwo drgnęła. Przez kilka chwil bujała się to w lewo, to w prawo, by finalnie przewrócić się w odpowiednią stronę i rozpocząć kolejną sekwencję, która zaprowadziła BVB do półfinału Ligi Mistrzów.

Bohaterem ostatniego kwadransa był Sabitzer, który w weekend skompletował dublet w ligowym starciu z Borussią Mönchengladbach. Dziś również znajdował się tego blisko. Najpierw austriacki pomocnik popisał się perfekcyjnym dośrodkowaniem, które na gola po pięknym uderzeniu głową zamienił Füllkrug. Chwilę później Sabitzer już sam postawił kropkę nad i nad awansem Borussii. Po serii krótkich zwodów oddał mocny strzał z lewej nogi i nawet mimo interwencji Oblaka, piłka wturlała się do siatki, a Austriak znalazł się na siatce, tyle że okalającej trybuny. Niczym Ebi Smolarek wspiął się po kratach, by euforycznie celebrować swojego gola, który zapewnił zwycięstwo nad Atletico.

Reklama

Nawet jeśli zawodzi w lidze, dawno temu odpadła z DFB Pokal, to Borussia Dortmund jest w półfinale Ligi Mistrzów i wcale nie musi na tym poprzestać. W końcu w tym roku w Niemczech nie takie niespodzianki już widzieliśmy. Mistrzem został po raz pierwszy w historii Bayer Leverkusen. W finale krajowego pucharu jest Kaiserslautern, które lada moment może spaść z 2. Bundesligi. Czy BVB zawalczy zatem o Puchar Europy? Wszystko zależy od tego, jaką twarz chimery zobaczymy w starciu z PSG.

Borussia Dortmund – Atletico Madryt 4:2 (dwumecz: 5:4)

Brandt 34′, Maatsen 39′, Füllkrug 71′, Sabitzer 74′ – Hummels 49′ sam., Correa 64′

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Komentarze

27 komentarzy

Loading...