W zaległym meczu Bundesligi Bayern Monachium miał pokazać, że porażka z Werderem Brema na Allianz Arenie to był wypadek przy pracy. Podopieczni Thomas Tuchela pokonali Union Berlin, ale ogromnym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że wszystko gra w tej ekipie.
To zwycięstwo było potrzebne Bayernowi jak tlen. Zdobycie mistrzostwa Niemiec to plan minimum na ten sezon, a gdyby dziś im się powinęła noga (remis lub porażka), to traciliby do Bayeru Leverkusen już sześć lub siedem punktów po 18 rozegranych spotkaniach. A dzięki takiemu rezultatowi przewaga podopiecznych Xabiego Alonso nad monachijczykami to cztery oczka.
Bayern Monachium – Union Berlin 1:0. Bayern męczył bułę, ale cierpliwy to i kamień…
Thomas Tuchel jest ekspertem od rozgrywania meczów tuż po porażce? 50-latek jako szkoleniowiec Bayernu przegrał na razie osiem spotkań i do tej pory jeszcze nie było takiej sytuacji, żeby poniósł dwie klęski z rzędu. Tylko raz się mu zdarzyło, żeby po porażce następny mecz zremisował. Poza tym same zwycięstwa.
Jednak tym razem od pierwszych minut nie było widać tej piłkarskiej złości i ogromnej chęci na szybką rehabilitację. Bayern klepał sobie piłeczkę na połowie Unionu. Na stojąco. Bez pomysłu. Miał ogromną przewagę w pierwszej połowie. Oddał też kilkanaście strzałów na bramkę berlińskiej ekipy, ale trudno było mówić o większym zagrożeniu.
Każdy, kto oglądał mecz Bayernu z Werderem mógł odnieść wrażenie, że to spotkanie trwa. Bo mistrz Niemiec prezentował ten sam mierny styl w pierwszej połowie z Unionem. Jedyna różnica między tymi meczami była taka, że podopieczni Nenada Bjelicy nie byli w stanie nawet zbliżyć się do bramki Manuela Neuera, co oczywiście jest ogromną zasługą bawarskiej defensywy.
To był jedyny powód do umiarkowanego zadowolenia dla kibiców Bayernu. Aczkolwiek ci zapewne po pierwszej połowie nawet nie myśleli o tym, żeby szukać jakichś pozytywów, gdy ich drużyna męczy bułę, stąd też te głośne gwizdy z trybun, które towarzyszyły zawodnikom schodzącym do szatni na przerwę.
Chwilowy wstrząs po przerwie. Odklejka Bjelicy
Po zmianie stron Bayern natychmiastowo ruszył do ataku. Harry Kane huknął w słupek. Do dobitki szybko podleciał Guerreiro, załadował piłkę pod ladę i Bayern wyszedł na prowadzenie. Gdy wydawało się, że kwestią czasu będą kolejne gole, gospodarze zwolnili tempo i dalej grali to co w pierwszej połowie. Z małymi wyjątkami, bo nie możemy pominąć nieuznanej bramki Harry’ego Kane’a. Angielski snajper z kilku metrów wpakował piłkę do siatki, ale Leroy Sane był na spalonym i ten gol nie mógł być uznany w erze VAR.
A propos VAR-u, znany z polskich boisk przeciwnik tego systemu, Nenad Bjelica, odpalił się na Leroya Sane. Niemiecki skrzydłowy chciał szybko zabrać piłkę z rąk chorwackiego szkoleniowca, a temu przepaliły się styki w tym momencie i naruszył nietykalność cielesną piłkarza Bayernu. Za to skandaliczne zachowanie otrzymał oczywiście czerwoną kartkę i zapewne w najbliższych kolejkach nie zobaczymy go na boiskach Bundesligi.
Nenad Bjelica nie wytrzymał 🔥. Takie zachowanie to skandaloza 😎
🗣️@rwolski75: Grubo się tutaj zrobiło#domBundesligi pic.twitter.com/LwfdaEI46Z
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) January 24, 2024
Union zajmuje obecnie 15. miejsce w ligowej tabeli tuż nad strefą spadkową. Bjelica jest szkoleniowcem stołecznego klubu od 27 listopada i do tej pory poprowadził tę ekipę w pięciu ligowych meczach – dwa wygrał, jeden zremisował i dwa przegrał.
Bayern zagrał dziś przeciętne spotkanie, ale najważniejsza informacja dla nich jest taka, że odnieśli zwycięstwo i dalej mają Bayer Leverkusen na wyciągnięcie ręki.
Bayern Monachium – Union Berlin 1:0 (0:0)
R. Guerreiro 46′
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Vizekusen czy Leverkusen? Jak Bayer wykładał się metr przed linią mety
- Ulubiony klub Hioba. Dlaczego w FC Koeln znów wszystko idzie źle?
- Mistrzem będzie Bayer(n). Dlaczego koniec hegemonii wcale nie musi być blisko
- Nowe szaty Cesarza. O tym, jak Franz Beckenbauer na zawsze zmienił sportową modę
Fot. Newspix